Otworzyłam usta, ale nie wyleciało z nich ani jedno słowo. Odkryłam, że nie miałam nawet zielonego pojęcia, od czego zacząć.
- Dobra, ułatwię ci to. Co chcesz wiedzieć? Odpowiem na pytania, na które będę mógł odpowiedzieć, obiecuję.
Na te słowa zbliżyłam się jeszcze o parę kroków, tak, by złapać za barierkę i usiąść zaraz pod nią. Moje nogi zwisały za krawędzią, muskane lekkim powiewem wiatru, ale ogromna znieczulica, jaka mnie teraz ogarnęła, uśmierzyła strach przed wysokościami.
- Dlaczego ci ludzie cię ścigają? — Nie popatrzyłam nawet na niego. Niezrozumienie dało się aż nazbyt wyraźnie wyczuć w moim głosie. — Należysz do jakiejś sekty, mafii, masz wrogów?
- Sekty? Nie. — Parsknął cichym, ironicznym śmiechem, ale zaraz się uspokoił. — Faceci, którzy mnie ścigali, mają związek z moimi interesami. Nie chciałem cię w to wplątywać, ale nie chciałem też mieć cię na sumieniu.
- Interesami? — Zmarszczyłam nieznacznie brwi na te słowa.
- Tak, interesami. Niezbyt bezpiecznymi. — Nie wydawał się zbyt skłonny do odpowiedzi. Bardziej określonej odpowiedzi.
- Dużo mi to nie mówi.
Skupiał się na hipnotyzującym, wyciszającym widoku, co chwilę potem udzieliło się i mnie, bo zrezygnowałam z dopytywania. Gdyby nie głos Sama, prawdopodobnie ucichłabym na znacznie dłużej.
- Jeśli interesuje cię cokolwiek więcej, powinnaś dowiedzieć się tego na własną rękę.
- Nie dasz mi żadnej podpowiedzi? — Uniosłam na niego wzrok, kiedy powoli wiódł w kierunku auta. Zatrzymał się na chwilę, pomyślał, jakby nie chciał zdradzać zbyt wiele, i odparł:
- Weston. — Rzucił mi krótkie spojrzenie. — To ta podpowiedź. Chodź, odwiozę cię.
Miałam ochotę mu trzepnąć za te tajemniczość, która ani trochę mi nie ułatwiała. Zdusiłam jednak tę chęć w zaciśniętych pięściach i powoli wsiadłam do samochodu. Po niespełna piętnastu minutach spokojnej jazdy trafiliśmy pod akademik, a ciemność czająca się za oknem mojego pokoju dawała mi do zrozumienia, że moja współlokatorka albo śpi, albo wybyła na libację alkoholową.
Miałam już wychodzić z auta, ale plama krwi na ramieniu mężczyzny niespodziewanie przyciągnęła moje zmartwione spojrzenie.
- Sam… to nie wygląda dobrze. — Zmarszczyłam nieznacznie brwi. Zerknął przelotnie na ramię, dotknął je tylko z delikatnością i widziałam, jak dyskretnie zacisnął zęby. — Dalej tego nie oczyściłeś?
- Nie miałem wolnej chwili — odparł, wzdychając.
Dalej nie zamykałam drzwi od auta, tylko opierałam się o nie z niemałym mętlikiem w głowie. Dobra, przecież trzeba mu pomóc.
- Wysiadaj.
- Co? — Odpowiedział mi nierozumiejącym wyrazem oczu.
- Wpadniesz na chwilę, oczyszczę ci ranę. — Może zwyczajnie chciałam odpłacić się za ratowanie nędznego życia, albo mimo znieczulicy istniał jeszcze w mojej głowie element odpowiadający za empatię. — Nalegam. Mojej współlokatorki pewnie nawet nie ma, nikt cię nie zauważy. Na ulicy jest pusto.
Samuel?
Sorki, że tak krótko :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz