Mój wzrok nadal był wlepiony w plecy Charles’a, który powoli oddalał się w stronę wejścia do budynku. Siedziałam w miejscu, nie potrafiłam się poruszyć, kiwnąć palcem, czy nawet mrugnąć. Pocałunek wprawił mnie w osłupienie. Nie wiedziałam, jak mam to odebrać. To było... ciężkie... bardzo ciężkie… Może to był przypadek? Może teraz sam też tego żałował? Nie wiem, nie siedzę w jego głowie, ani też nie słyszę jego myśli, jedynie mogę się domyślać, co ten pocałunek oznaczał. Może nic? Najpewniej. Był to zupełny przypadek, który zdarzył się pod wpływem chwili. Nic więcej.
Westchnęłam ciężko i położyłam swoje dłonie na skroniach. Przymknęłam oczy i zaczęłam w miarę intensywnie je masować, jakby ta czynność miała sprawić, że wszystkie myśli, jakie napłynęły do mojej głowy tego dnia, idealnie się uporządkują i przestaną mnie dręczyć. Tak się jednak nie stało. Gdy wróciłam do domu, umyłam się, obejrzałam telewizję i położyłam spać - to ciągle we mnie siedziało i pukało do drzwi mojego umysłu, jak mały, nieznośny goblin, który nie potrafi sobie z czymś dać spokoju. Przez pół nocy nie potrafiłam zmrużyć oka, a gdy w końcu to zrobiłam, to dość szybko się budziłam. Ta noc była dla mnie wyjątkowo niespokojna.
Następne dni płynęły standardowym trybem - pracowałam i siedziałam w domu, na przemian. Całe szczęście z dnia na dzień myśl o pocałunku powoli znikała, a ja mogłam zająć się sama sobą, nie myśląc już o tego typu pierdołach. Jednak mimo wszystko coś podkusiło mnie, by wrócić do tej sprawy. Po południu jednego dnia - była to sobota - wzięłam telefon do ręki i wybrałam jego numer. Przypomniałam sobie akurat parę dni później, że zaproponowałam mu chodzenie z jego psem na spacery, a kompletnie o tym zapomniałam. Właśnie w tej sprawie chciałam zadzwonić, ale gdy do moich uszu doszedł dźwięk jego głosu, zdarzenia z poprzednich dni wróciły do mnie ze zdwojoną siłą, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Zrobiłam dobrą minę do złej gry i w końcu się odezwałam:
- Hej, miałam wpaść któregoś dnia i wyprowadzić twojego psa na spacer - uśmiechnęłam się, by po chwili spotkać się z jego zdziwionym głosem.
- Serio? Nadal chcesz to zrobić?
- Tak. Czemu nie? Wezmę jeszcze swojego psa i obskocze dwa za jednym zamachem - zaśmiałam się dźwięcznie, co spotkało się z jego wtórowaniem.
- To co powiesz na małą kawę po spacerze? - zaproponował, na co ja od razu odruchowo pokiwałam twierdząco głową.
- Jasne, z tobą zawsze - uśmiechnęłam się szeroko.
- No to jesteśmy umówieni.
W tym momencie właśnie nastąpiło przerwanie połączenia. Westchnęłam przeciągle i od razu udałam się do szafy po płaszcz. Szybko go narzuciłam na swoje ramiona, owinęłam się szalem i złapałam za smycz, wołając przy tym mojego psiaka. Ten w mgnieniu oka znalazł się przy mojej nodze, szczerząc się w moją stronę i merdając radośnie ogonem. Wzięłam go na ręce, jeszcze nie zapinając smyczy i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Od razu wsiadłam do samochodu, sadzając obok siebie Brusha i ruszyłam spod budynku. Nim się spostrzegłam byłam już pod studiem, które Charles prawdopodobnie wynajmował. W tym też momencie zapięłam smycz na obroży mojego psa i nadal z nim na rękach, podeszłam do wejścia. Zapukałam parę razy, by po chwili drzwi otworzyły się przed mną, a w progu stanął wysoki mężczyzna z nogą w gipsie. Uśmiechnął się do mnie, jednak widziałam na jego twarzy znak, że jego kula u nogi (dosłownie) strasznie utrudnia mu normalne funkcjonowanie. Parsknęłam cichym chichotem, na co mój pies zareagował dosyć donośnym szczeknięciem.
- Cześć - powiedziałam wesoło, na co ten odpowiedział mi tym samym. Chwilę później już mogłam dostrzec jego małego, puchatego przyjaciela, pałętającego mu się pod nogami. Nie minął moment, a ja już kucnęłam przed nim i pogłaskałam go po pyszczku. - Hej Loki - uśmiechnęłam się promiennie, - gotowy na spacer?
Ten w odpowiedzi szczeknął radośnie. Brush zaczął mi się wyrywać, koniecznie chcąc należycie przywitać spotkanego przyjaciela. Bez większego zastanowienia postawiłam go obok Lokiego, by chwilę później dostać do dłoni smycz od bruneta. Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się delikatnie, przypinając ją do obroży jego psiaka. Zaraz potem podniosłam się na równe nogi i chwyciłam obie smycze w jedną dłoń.
- Pospaceruję z nimi jakieś pół godziny, może dłużej i wrócę - oznajmiłam przytrzymując smycze z psiakami jak najbliżej swojej nogi.
- Nie musisz się spieszyć - uśmiechnął się, co od razu odwzajemniłam.
- Wiem - zaśmiałam się dźwięcznie. Myśl o pocałunku nadal zaprzątała mi głowę, jednak nie dawałam tego po sobie poznać. Po prostu się rozluźniłam i poszłam na żywioł, że tak powiem. Całkiem nieźle się trzymałam. - No to do później! - Pomachałam mu i ruszyłam w drogę.
Zima, mróz i wszechobecny śnieg. Dużo śniegu. O wiele więcej, niż było w poprzednim roku, jednak nie było aż tak zimno. Dało się przeżyć. Loki i Brush też nie narzekali. Mnie nawet robiło się powoli gorąco w jednym momencie. Wtedy też zdecydowałam się na zdjęcie mojego szalika i delikatne rozpięcie płaszcza, jednak już parę minut później musiałam się zapiąć, bo mróz dawał mi trochę w kość. Niestety, ale na moją ulubioną temperaturę mogę liczyć tylko jesienią.
Mimo wszystko ten spacer nie trwał długo. Już po dwudziestu minutach chodzenia po parku, psy zaczęły mnie ciągnąć w stronę studia Charles’a. Widocznie im obecna temperatura na zewnątrz też nie przypadła do gustu. Niedługo później stałam z psiakami pod drzwiami budynku i zapukałam parę razy moimi czerwonymi od zimna palcami - głupia zapomniałam rękawiczek z domu. Mój nos też wcale lepiej nie wyglądał. To samo można też było powiedzieć o uszach. Nie czekałam długo, gdy w końcu Charles otworzył przede mną drzwi i wpuścił do środka. Pierwsze co zrobiłam to odpięłam smycze psom i pozwoliłam im swobodnie pobiec w głąb pomieszczenia. Później sama ściągnęłam z siebie płaszcz i buty, które położyłam przy drzwiach.
- Zimnoo - przeciągnęłam ostatnią literę, pocierając dłońmi o swoje ramiona.
Brunet zaś zaśmiał się dźwięcznie i poprowadził mnie do jego niewielkiej kuchni.
- Wiem co cię rozgrzeje.
- Co takiego? - zmarszczyłam brwi zainteresowana. Wtem Charles wyciągnął z jednej szafek dużą, litrową butelkę wina. Grzanego wina. - Ale ja jestem samochodem.
- Masz jutro pracę?
- Nie.
- To będziesz mogła zostać na noc - uśmiechnął się, a ja od razu spaliłam buraka. Oj kusił.
< Charles? BIERZ JOM, oddaje pałeczkę (jest uległa) >
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz