1 lut 2019

Od Odeyi Do Samuela

    Nowy dzień zaczął się tak samo, jak każdy poprzedni. Obudziłam się równo o ósmej przez mój ulubiony budzik, po czym zmuszona przez wszystkie możliwe siły, jakie na mnie oddziaływały, ociężale wstałam z ukochanego łóżka. Przetarłam delikatnie wierzchem dłoni moje zmęczone oczy i powolnym krokiem ruszyłam do łazienki. Standardowo - poranna toaleta. Jednak byłam na tyle zmęczona (albo wyjątkowo leniwa), by nie nałożyć na twarz ani grama makijażu. Tego ranka byłam czysta jak łza, jednak wiedziałam, że nie dotrwam w takim stanie do końca dnia. Wieczorem zaplanowany mieliśmy bankiet, który miał się odbyć dokładnie u mnie w domu. Nie mógłby on się obyć bez mojego cudownego narzeczonego, który, najpewniej tak, jak zawsze, zakradnie się w nocy do mojej sypialni i odbierze ostatnią cząstkę prywatności, jaka mi przysługiwała. Okropnie mi to nie pasowało. Momentami w nocy miałam go ochotę udusić jego własnym krawatem, jednak wiedziałam, że mój gwałtowny ruch wybudzi go ze snu i zostanę ukarana za moje nikczemne plany. Dlatego też się powstrzymywałam i patrzyłam na niego z wielką żądzą zemsty, ukrywającą się za moim spojrzeniem. Jedno było pewne - nic nie wskóram. Jako kobieta nie mam prawa głosu.
    Parsknęłam pod nosem.
    Zobaczymy, na jak długo. 
    Po zjedzonym śniadaniu, które na moją prośbę przywędrowało z kuchni do mojego pokoju, zaczęłam zajmować się papugą. Skupiłam na niej całą swoją uwagę, w międzyczasie rysując jej szkice na niewielkim kawałku papieru. Oczywiście tak jak zawsze, wymieniałam z nią multum zdań… Znaczy, to ja głównie mówiłam. Ona odpowiadała mi pojedynczymi słowami, czy też prostymi zdaniami, których jej nauczyłam. W międzyczasie też zajrzała do mnie babka - moja imienniczka - mówiąc mi, że powinnam stawić się na przygotowaniach do tej jakże zacnej i bardzo ważnej uroczystości. Naprawdę. Ten bankiet to była ostatnia rzecz, w której chciałam wziąć dzisiaj udział. Nie miałam ani na to siły, ani chęci. Doprawdy. Sztuczne uśmiechy i zachowanie są naprawdę ciężkie i męczące do odgrywania.
     - Głupia stara suka - usłyszałam od Phoebe, gdy drzwi za babką się zamknęły. Parsknęłam cichym śmiechem, by chwilę później skarcić papugę za tę uwagę.
     - Nie wolno tak mówić - mówiłam przez śmiech. - Jeszcze ktoś oprócz mnie cię usłyszy i co będzie?
     - Siwy paszczur - usłyszałam znowu, na co kolejny raz cicho parsknęłam. Uwielbiam tę papugę, naprawdę.
     - I tu się z tobą zgodzę.
    Na przygotowania zeszłam dopiero pół godziny później. Pomagałam mojej wielce zapracowanej matce wybierać przekąski, oraz ustalałam z nią różnorodne dekorację. Jak zwykle zostałam uznana za totalne bezguście, proponując coś, co nie byłoby urządzone z wielkim przepychem. Oczywiście, bo brak pozłacanych firan i usunięcie niektórych niepotrzebnych szczegółów jest okropnym posunięciem ze strony takiej damy, jaką jestem ja. Ciekawe, z której strony.
    Oczywiście, jak można było się spodziewać, pod koniec tej całej szopki zostałam wyrzucona z sali, a mój pobyt na niej uznali za ogromną stratę czasu. Szkoda, że odkryli to dopiero w tym momencie. Tak trudno zobaczyć, że nie nadaję się do tego i nie pasuję do takiego obrzydliwie bogatego otoczenia? Może jedynie na obrazach. Z charakteru zasłużyłam najwyżej na jakąś wyższych standardów kamienicę.
    Reszta mojego dnia wyglądała zupełnie tak, jak większość mojego dotychczasowego życia - siedziałam w pokoju, uczyłam się, rysowałam, śpiewałam, chodziłam po ścianach. Skupiłam się na tych czynnościach, które sprawiały mi przyjemność, dopóki nie wybiła godzina szesnasta. Powoli ruszyłam się z miejsca i skierowałam swój krok do łazienki, gdzie skrupulatnie się umyłam, wyczesałam i ulokowałam włosy, oraz nałożyłam niewielką warstwę makijażu. Samo to zajęło mi niecałą godzinę. Gdy wyszłam z łazienki, zauważyłam na łóżku kreację, którą pewnie przygotowała mi w samej osobie moja matka. Tak jak wcześniej wspomniałam, jestem bezguściem i muszę zostać nakierowana na dobrą drogę. To było wręcz oczywiste, że nie założę tego, co zostało mi podsunięte pod nos.
    Ze swojej szafy wyciągnęłam długą do kolan suknię o pięknej, ciemno zielonej barwie. Moją ulubioną. Nie była ozdobiona zbędnymi drobiazgami. Była bardzo prosta, jedynie materiał gdzieniegdzie został specjalnie zgnieciony, na potrzeby artystycznej wizji projektanta. Dobrze wiedziałam, że założenie takiej kreacji, było powolnym odkopaniem dla siebie grobu, jednak nie za bardzo przejmowałam się wtedy tym faktem. Chciałam im dogryźć, a to był jeden z lepszych sposobów, by tego dokonać.
    Przygotowana na najgorsze, dumnym krokiem zeszłam na sam dół do salonu. Pojawiłam się tam jednak już po przybyciu niektórych gości, więc moim rodzicom nie było na rękę mnie skrzyczeć. Ups, jaka szkoda.
    Nim się obejrzałam, po mojej prawej stronie stanął Tobias - o wiele wyższy ode mnie narzeczony. Jednak mimo wszystko moje buty na wysokim obcasie minimalizowały tę odległość. Dotyk jego skóry na mojej przyprawił mnie o nieprzyjemne dreszcze. Bałam się go. W każdej chwili mógłby mi coś zrobić, jednak dobrze wiedziałam, że przy mojej rodzinie się nie odważy. Będzie miał wolną rękę po naszym ślubie.
    Błagam, niech znajdzie się ktoś, kto to wszystko powstrzyma.
     - Słyszałem, jak się dzisiaj zachowywałaś - usłyszałam szept Tobiasa przy moim uchu. Wzdrygnęłam się mimowolnie. - Jesteś zadziorna, lubię cię taką.
     - A ty obleśny - odburknęłam, nie zastanawiając się nawet nad znaczeniem słów, które wypływają z moich ust.
     - Nie uważasz, - wysyczał, - że powinnaś się czasem hamować? Czy ja też mam się przestać hamować?
     - N-nie, przepraszam - odpowiedziałam o wiele ciszej, przerażona jego tonem głosu i tym, co był w stanie mi zrobić. Świadomość tego była okropna.
     - Pamiętaj, Oddy. - Zdrobnienie, które pada z jego ust, sprawia, że wręcz ocieka ono trucizną i chce się jak najbardziej od niego oddalić. - To ja tu mam władzę. Nie ty. Jesteś za słaba, rozumiesz? - wywarczał, ze szczególną emfazą na słowo “słaba”.
    Słaba.
    Naprawdę byłam słaba.
    To słowo nieustannie krążyło w mojej głowie, niczym sęp czyhający na swoją kolejną ofiarę. Gdy stałam obok niego, strach obezwładniał całe moje ciało, przez co nie potrafiłam nawet kiwnąć palcem. Dopiero szturchnięcie, którym obdarował mnie Tobias, wróciło mnie do porządku. Momentalnie na moją twarz wpłynął fałszywy uśmiech, którym obdarowałam nowoprzybyłych gości. Przeczuwałam, że ten wieczór będzie dla mnie wyjątkowo długi.
    Ciągłe uśmiechanie się i udawanie uprzejmości tak, by nikogo nie urazić, było strasznie męczące. Już po dobrych trzydziestu minutach miałam dość i najchętniej to zapadłabym się pod ziemię. Przynajmniej tam mogłabym robić to, co mi się żywnie podoba.
     - Tobiasie. - Głos dochodził zza naszych pleców, nie odwróciłam jednak głowy by zobaczyć, kto za nami stoi. Doskonale wiedziałam, że tym kimś jest mój ojciec. - Muszę cię wziąć na stronę - oświadczył, na co mój narzeczony z marszu się zgodził. Chwilę później poczułam jego wargi na mojej skroni. Kolejny teatrzyk.
     - Baw się dobrze, najdroższa - powiedział z fałszywym uśmiechem i równie udawaną troską. Zaraz potem już go obok mnie nie było.
    Odetchnęłam z ulgą. W końcu.
    Z długo wyczekiwanym uczuciem swobody ruszyłam w stronę stołów z przekąskami. Byłam niemożliwie głodna, jednak nie mogłam stać tutaj cały czas i dostarczać mojemu żołądkowi tych wszystkich pyszności. Etykieta nigdy nie była moim przyjacielem. 
    W czasie gdy podniosłam jedno z ciastek, poczułam czyjąś obecność po mojej prawej stronie. Delikatnie obróciłam głowę w tamtą stronę, a moje usta wykrzywiły się w delikatnym, aczkolwiek w dalszym ciągu sztucznym uśmiechem.
     - Dobrze się pan bawi? - zapytałam z grzeczności. Najchętniej bym stąd uciekła...


< Samłel? Takie se, bo to początek, więc nic dziwnego XD > 

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz