Tego
ranka, nie obudziłem się w swoim mieszkaniu. Byłem w rodzinnej posiadłości
tylko z powodu bankietu na który dostałem osobne zaproszenie, jako najstarszy
syn. Usiadłem na łóżku. Dziwnie się czułem, kiedy budziłem się w swoim starym
pokoju, pomalowanym na czarno z meblami z ciemnego drewna. Nie czekając na to,
aż Daemon zdecyduje się drapać w drzwi wstałem, zabrałem ubrania i ruszyłem do
łazienki, połączonej z moim pokojem. Kiedy przejrzałem się w lustrze,
stwierdziłem, że całonocna impreza zaraz przed bankietem, to nie był najlepszy
pomysł. Nie wyglądałem źle, jednak mogło być lepiej. Wziąłem szybki, zimny
prysznic po czym ubrałem się w czarną koszulkę i czarne jeansy. Wychodząc z
pokoju, napotkałem Blake’a, jednego z sług w rodzinnym domu. Znał mnie od
dziecka, mimo swojego sędziwego wieku, doskonale wypełniał swoje obowiązki.
Uśmiechnął się do mnie szeroko.
-
Witaj Samuelu, wyspałeś się? Naprawdę nie wierz, jak się cieszę, że znów jesteś
w tym domu. Bez ciebie, to nie to samo. – Przyjrzałem mu się. Mimo, że już od
kilku lat nie mieszkam z rodzicami, wydawało się, że stary Blake nic a nic się
nie zmienił. Może oprócz nowych, siwych włosów na głowie.
-
Tak, jest dobrze. Przyznaję, że dziwnie jest budzić się znów w tym domu. Już
tyle tu nie mieszkam – Uśmiechnąłem się. Był jedyną osobą, która zawsze umiała
mi pomóc. Znał moje sekrety, których miałem całkiem dużo, był czas kiedy
widział o mnie więcej niż własny ojciec.
Miał
już coś odpowiedzieć, kiedy moja siostra zadzwoniła dzwonkiem. Mężczyzna
uśmiechnął się, po czym powolnym krokiem ruszył w kierunku pokoju małej. Ja sam
za to zszedłem do salonu, połączonego z kuchnią oraz jadalnią, gdzie byli już
moi rodzice. Mama czytała jakieś kolorowe pismo, a tata oglądał telewizję
popijają coś z kubka. Myślałem, że przemknę nie zauważony do kuchni, jednak
moje plany zostały udaremnione, kiedy mama zerknęła na mnie zza czasopisma.
-
Oh, Sammy, już wstałeś? – Matka spojrzała na zegarek – To do ciebie nie
podobne, jest dopiero dziesiąta.
-
Mamo… nie wiem czy wiesz, ale już od dawna staram się wstawać przed południem.
– Mama uśmiechnęła się, a ja poszedłem do kuchni, po czym otwierając lodówkę
zabrałem jogurt i wróciłem do rodziców, tym razem jednak usiadłem obok ojca,
spoglądając na telewizor. Tata uśmiechnął się, po czym spojrzał na mnie z…
czymś co przypominało czułość.
-
Synu, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię mam. Pomyśl o tym, że mnie kiedyś
zabraknie. A wtedy, to ty odziedziczysz chwałę Westonów. Mówię ci to, bo wiem
jak nie znosisz bankietów, ale jeśli jest możliwość, abyśmy mieli za sojusznika
kogoś takiego jak Daniel Michaels, musi wiedzieć kot będzie moim zastępcą,
zaraz po mojej śmierci. Nie jestem już młody, a nasza droga życiowa, może
szybko zakończyć moje życie.
Spojrzałem
w telewizor po raz kolejny. Nie wyobrażałem sobie tego. Ja, jako boss mafii,
głowa rodziny Weston, oraz jeden z najgroźniejszych gangsterów siejący postrach
w całym Avenley. Nie, że o tym nie marzyłem, bardzo tego chciałem. Jednak, nie
wiedziałem na razie siebie w tej roli. Jeszcze nie teraz. Nie patrząc na ojca,
wyszeptałem obietnicę, której byłem pewien.
-
Nie zawiodę cię ojcze, możesz być pewny.
-
Nigdy mnie nie zawiodłeś Samuelu, jesteś moją chlubą i dumą. Spójrz tylko na
siebie. Waleczny, umiesz się obronić, zarabiasz na siebie w sposób, którego
prawie nikt by nie pochwalał, jednak się utrzymujesz. Siejesz postrach synu.
Jak ja w twoim wieku. – Nagle poczułem
jak obok mnie siada ktoś jeszcze. Mama położyła mi rękę na ramieniu.
-
Do tego, jesteś młodym, ambitnym i przystojnym mężczyzną Samuelu. Wiem, że
przez wiele lat miałeś wątpliwości czy to aby na pewno twoja droga, ale mam
nadzieję, że wiesz o tym, że zarówno ja jak i ojciec, robimy wszystko abyś ty
oraz Evangeline i Jacob mieli wszystko.
-
Wiem. [i]Doskonale
to wiem – Wstałem z kanapy, odwracając się twarzą do rodziców – Pójdę na górę,
zobaczę co robią dzieciaki.
Reszta
dnia minęła mi na zabawie z dzieciakami, oraz oglądaniu telewizji z rodzicami.
Czułem się jak kilkanaście lat temu, kiedy to nawet nie myślałem o tym, co
będzie gdy skończę osiemnaście lat. Kiedy nadszedł wieczór, wróciłem do pokoju
i ubrałem się w czarną koszulę, tego samego koloru spodnie, oraz marynarkę.
Włosy zostawiłem takie jak były, czyli w całkiem ogarniętym nieładzie. Schodząc
na dół, zobaczyłem moją siostrę i brata. Evangeline ubrana była w różową
sukienkę, sięgającą kolan, miała też buty tego samego koloru, a włosy spięte w
koka. Jacob za to, ubrany w koszulę, jeansy i marynarkę wyglądał jak moja
młodsza kopia. Uśmiechnąłem się do brata, kiedy ten wsiadał do samochodu.
Kiedy
podjechaliśmy pod dom w którym odbywał się bankiet, skrzywiłem się. Ci ludzie
byli w cholerę bogaci. Jedynie czym różnili się od nas, to tym, że oni zapewne
zarobili to wszystko uczciwie. Zobaczyłem chmarę ludzi wchodzących do środka i
wywróciłem oczami. Mówiłem, że nienawidzę bankietów? Wysiadając, strasznie się
ociągałem, do tego stopnia, że nawet matka uderzyła mnie lekko w głowę torebką.
Ała?
Po
dziesięciu minutach, byliśmy już w środku. Stałem obok dziewczyny, ubranej w
zieloną sukienkę do kolan. Wiedziałem kto to jest, słyszałem też jej szepty do
mężczyzny, który stał obok niej wcześniej. Jej facet.
-
Dobrze się pan bawi? – Zapytała, odwracając się w moją stronę, z sztucznym
uśmiechem. Ja nawet na to nie byłem w stanie się wysilić. Nie chciałem tu być,
ale spojrzałem na dziewczynę. Prawie prychnąłem widząc jej uśmiech.
-
Ja bawię się świetnie, ale widzę, że ty sama nie za dobrze. Ten facet, wygląda
na dziwnego typa. – Spojrzałem dziewczynie w oczy, jednak ona spuściła wzrok.
Wpatrywała się chwilę w podłogę, a po tym wzięła głęboki oddech.
-
Bywało lepiej, bez porównania – Uśmiechnąłem się, kiwając głową. Kiedy miałem
się jej przedstawić, podbiegła do mnie Evangeline, wyciągając ręce abym wziął
ją na ręce, mimo że miała już dziesięć lat, bardzo lubiła być noszona.
-
Braciszku, chodź! Ja chcę truskawkę w czekoladzie, ale jestem za niska, a to
jest tak wysoko! – Uśmiechnąłem się, po czym odwróciłem w stronę dziewczyny.
Eva uśmiechnęła się do niej – Hej, jestem Evangeline. A to mój braciszek Jacob –
wskazała na młodego. Po chwili jednak pociągnęła mnie za marynarkę. – No chooooodź!
-
Wybacz, muszę załatwić ten kryzys. Może jeszcze się spotkamy dzisiejszego
wieczoru. Życzę ci miłej zabawy, w końcu, to bankiet u najbogatszej rodziny,
prawda?
Po
chwili stałem już przy fontannie z czekoladą, podając Eviangeline i Jacobowi
truskawki, jednak podeszła do mnie matka i położyła mi dłoń na ramieniu.
Spojrzałem na nią. Wiedziałem o co chodzi, musiałem zapoznać rodzinę
gospodarzy. Złapałem rodzeństwo za ręce, po czym powoli podeszliśmy do jednej z
ścian, gdzie stał mój ojciec, śmiejąc się w głos. Obok obcego mi mężczyzny,
dostrzegłem nie tak obcą mi dziewczynę. Kiedy się zbliżyliśmy, ojciec uśmiechnął
się szeroko i przygarnął mnie do swojego boku.
-
Moi drodzy, poznajcie mojego najstarszego syna. Samuel może wygląda
niepozornie, ale to prawdziwy rekin biznesu! Wszystkie najważniejsze sprawy
załatwia on. Samuel to moja duma. – Uścisnąłem dłoń mężczyzny. Ten uśmiechnął
się i odwrócił do swojej rodziny.
-
Samuelu, poznaj moją rodzinę. Żonę, Teresę, córkę, Jenę, oraz najmłodszą córkę,
Odeyę. – Spojrzałem na znajomą mi nieznajomą, uśmiechnąłem się do niej lekko.
-
Wie pan, jak i Odeya mieliśmy już szansę zamienić parę słów. Wiem, że mój
ojciec mnie przestawił, ale wychowanie zakłada, że powinienem zrobić to sam.
Jestem Samuel Weston, bardzo miło mi was wszystkich poznać. – Mężczyzna spojrzał
na mnie z szeroko otwartymi oczami. Jego żona, oraz córki nie pozostały dłużne.
-
Nie możliwe, rodzina Weston w naszym domu? – Wzrok Jeny powędrował do mojego
paska, pod koszulą zarysowywał się kształt broni.
-
Proszę wybaczyć uzbrojenie, ale wie pan. Nie wiadomo co czai się w ciemnościach.
Nie chcemy aby nasza ochrona podążała za nami. Poza tym, umiemy się bronić. –
Evangeline znów zaczęła się po mnie wdrapywać, jednak skarciłem ją
wzrokiem.
Zerknąłem
na Odeyę, dziewczyna wpatrywała się we mnie. Widocznie nasza obecność naprawdę
zaskoczyła gospodarzy. Mam nadzieję, że
dzięki temu szybciej wyniesiemy się z tego bankietu i będę mógł wrócić do
swojego mieszkania. Muszę jutro dostarczyć towar kilku chłopakom – Pomyślałem,
uśmiechając się przyjaźnie do dopiero co zapoznanych ludzi.
Odeya?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz