Myśli o moim problemie przytłaczały mnie coraz bardziej. Nikt nie byłby w stanie mi w tym pomóc. Wzorowy szef, Harry, miał oczywiście niepodważalny autorytet u wielu wpływowych osób, którym wynajmował lokal, a swoją zafałszowaną osobowością kupował sobie jeszcze więcej zwolenników. Przecież nie uwierzyliby jakiejś barmance, że jej szef to tyran. Że jej nieobecności w pracy załatwia drogą szantażu, gdzie co ten koszmarny wieczór sam na sam pada propozycja prostego załatwienia całego problemu. Ona nawet już przestawała być propozycją, zważywszy na moją słabą i tak frekwencję, która ucierpiała dodatkowo przy porwaniu. Wręcz nie szło oderwać od tego myśli. Nękały mnie nawet przy śniadaniu, przy sprzątaniu czy obiedzie, a w nocy nagłaśniały się i były nie do wyciszenia. Powoli zbliżałam się do końca sił psychicznych.
Kiedy jednak Billy wspomniał o piosence, udało mi się schować koszmary w zacieniony kąt umysłu. Zupełnie zignorowałam jego słowa, że ten tekst wywoła co najwyżej mój śmiech i wczytałam się w pomiętą do granic możliwości kartkę. Mimo że był to jeden z nowych kawałków stworzonych po długiej przerwie, poprzecinanej depresją i wieloma upadkami, to tekst wcale nie był tak zły, jak go określał autor. Oddałam mu kartkę, którą nerwowo przygarnął do siebie.
- Widzisz, żebym się śmiała? — Spojrzałam na niego z niewzruszoną miną. — To wcale nie jest złe, rób tak dalej, a w końcu wyjdziesz na prostą. Mówię ci.
- Ja i „wyjść na prostą”? Możesz się nie doczekać. — Uśmiechnął się pod nosem i schował kartkę w kieszeni.
- Przypilnuję cię i się doczekam — rzuciłam, a następnie odwróciłam się plecami do niego oraz odebrałam uparcie wibrujący telefon. Wystarczyło słowo na wyświetlaczu, bym odeszła dalej i poświęciła ostatnie sekundy, jakie mi zostały, na przygotowanie się do rozmowy. Nie tak daleko, jak przewidywałam, bo jedynie metr od progu do kuchni.
- Panna Santos? Czy milczenie mam traktować jako zgodę? — Rozbrzmiał parszywy głos mojego szefa. Czas płynął. W wyimaginowanej klepsydrze było go coraz mniej.
- Nie — mruknęłam, zaglądając sobie przez ramię. Billy nadal siedział nad talerzem, nie dając mi wrażenia, że słyszy cokolwiek. Mój głos nie zmieniał tonu ze spokojnego, względnie sielankowego.
- Daję ci szanse, a ty zwlekasz? — wycedził przez zęby. — Nie powiesz, że jestem dla ciebie niewystarczająco dobry.
- Nie zgadzam się, odrobię godziny tak, jak należy — wydukałam ledwo.
- W takim razie już możesz się żegnać z pracą. Innej nie znajdziesz ze swoim CV.
Wiedziałam o tym. To była świadomość, która mnie tu trzymała.
A on to tak podle wykorzystywał.
- Nadal tam jesteś? — Skomentował moje długie, męczące zamyślenie.
- Jestem. Daj mi czas do piątku. — Westchnęłam ciężko, od razu przesuwając czerwoną słuchawkę.
Z mało obecnym wzrokiem powróciłam do kuchni, udając, że skupiam się na najświeższej gazecie. Nawet nie czytałam gazet. Byłam za murzynami, jeśli chodzi o bieżące newsy ze świata celebrytów i polityki, dlatego zajmowałam sobie czas z coraz większym rozgoryczeniem.
- Al, widzę, że coś jest nie tak — zaczął Billy, który właśnie chował produkty po jedzeniu i zaledwie zerknął w moją stronę. — Nie chcę cię zmuszać do tego, żebyś mówiła, ale dzieje się tak chyba od dłuższego czasu.
Milczałam.
Chciałam cokolwiek wydusić, ale co? „Twój przyjaciel, cudowny Harry, ten od organizowania występów, daje mi zbereźne propozycje i mnie szantażuje”? Billy w życiu w to nie uwierzy. Przemilczałam kolejną chwilę. Potem następną, a każda ze wzrokiem wbitym w biały kubek.
- Dobrze, nie namawiam cię.
I słowa niespodziewanie wyrwały mi się z ust. Serce zabiło trzy razy mocniej.
- Nie uwierzysz w to, Billy — mruknęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Widocznie się tym zaintrygował, bo zmarszczył brwi i usiadł przy stole.
- Zaryzykujmy.
- Ja... nie wiem, od czego zacząć. — Wyciągnęłam telefon z kieszeni, przesunęłam palcem na skrzynkę odbiorczą i nie mogłam odeprzeć tego dziwnego zawstydzenia, które towarzyszyło mi właśnie od tej chwili. — Zaczęło się od tego, że... przez porwanie narobiłam sobie mnóstwo godzin nieobecnych w pracy. To nie pierwsza sytuacja, kiedy stoję na krawędzi. W takich sytuacjach... ten cały Harry — wzięłam większy oddech, przerywając. — Po prostu zobacz sobie wiadomości. — Z tymi słowami odsunęłam telefon w jego stronę.
- Widzisz, żebym się śmiała? — Spojrzałam na niego z niewzruszoną miną. — To wcale nie jest złe, rób tak dalej, a w końcu wyjdziesz na prostą. Mówię ci.
- Ja i „wyjść na prostą”? Możesz się nie doczekać. — Uśmiechnął się pod nosem i schował kartkę w kieszeni.
- Przypilnuję cię i się doczekam — rzuciłam, a następnie odwróciłam się plecami do niego oraz odebrałam uparcie wibrujący telefon. Wystarczyło słowo na wyświetlaczu, bym odeszła dalej i poświęciła ostatnie sekundy, jakie mi zostały, na przygotowanie się do rozmowy. Nie tak daleko, jak przewidywałam, bo jedynie metr od progu do kuchni.
- Panna Santos? Czy milczenie mam traktować jako zgodę? — Rozbrzmiał parszywy głos mojego szefa. Czas płynął. W wyimaginowanej klepsydrze było go coraz mniej.
- Nie — mruknęłam, zaglądając sobie przez ramię. Billy nadal siedział nad talerzem, nie dając mi wrażenia, że słyszy cokolwiek. Mój głos nie zmieniał tonu ze spokojnego, względnie sielankowego.
- Daję ci szanse, a ty zwlekasz? — wycedził przez zęby. — Nie powiesz, że jestem dla ciebie niewystarczająco dobry.
- Nie zgadzam się, odrobię godziny tak, jak należy — wydukałam ledwo.
- W takim razie już możesz się żegnać z pracą. Innej nie znajdziesz ze swoim CV.
Wiedziałam o tym. To była świadomość, która mnie tu trzymała.
A on to tak podle wykorzystywał.
- Nadal tam jesteś? — Skomentował moje długie, męczące zamyślenie.
- Jestem. Daj mi czas do piątku. — Westchnęłam ciężko, od razu przesuwając czerwoną słuchawkę.
Z mało obecnym wzrokiem powróciłam do kuchni, udając, że skupiam się na najświeższej gazecie. Nawet nie czytałam gazet. Byłam za murzynami, jeśli chodzi o bieżące newsy ze świata celebrytów i polityki, dlatego zajmowałam sobie czas z coraz większym rozgoryczeniem.
- Al, widzę, że coś jest nie tak — zaczął Billy, który właśnie chował produkty po jedzeniu i zaledwie zerknął w moją stronę. — Nie chcę cię zmuszać do tego, żebyś mówiła, ale dzieje się tak chyba od dłuższego czasu.
Milczałam.
Chciałam cokolwiek wydusić, ale co? „Twój przyjaciel, cudowny Harry, ten od organizowania występów, daje mi zbereźne propozycje i mnie szantażuje”? Billy w życiu w to nie uwierzy. Przemilczałam kolejną chwilę. Potem następną, a każda ze wzrokiem wbitym w biały kubek.
- Dobrze, nie namawiam cię.
I słowa niespodziewanie wyrwały mi się z ust. Serce zabiło trzy razy mocniej.
- Nie uwierzysz w to, Billy — mruknęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Widocznie się tym zaintrygował, bo zmarszczył brwi i usiadł przy stole.
- Zaryzykujmy.
- Ja... nie wiem, od czego zacząć. — Wyciągnęłam telefon z kieszeni, przesunęłam palcem na skrzynkę odbiorczą i nie mogłam odeprzeć tego dziwnego zawstydzenia, które towarzyszyło mi właśnie od tej chwili. — Zaczęło się od tego, że... przez porwanie narobiłam sobie mnóstwo godzin nieobecnych w pracy. To nie pierwsza sytuacja, kiedy stoję na krawędzi. W takich sytuacjach... ten cały Harry — wzięłam większy oddech, przerywając. — Po prostu zobacz sobie wiadomości. — Z tymi słowami odsunęłam telefon w jego stronę.
Billy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz