Długo rozstawałem się z nawykami, z moim starym życiem, a ono powróciło, jak uderzenie butem w brzuch. Na razie nie było bolesne, ale odbije się to w swoim czasie.
Wcale nie irytowało mnie najbardziej czekanie. Posiadam ogromną cierpliwość, choć czasem się gdzieś zagubi w zależności od sytuacji. Wkurza mnie to, że jestem zależny od kogoś. Pewien, że traktowany, jak posłuszny pies, który siłą został przywiązany łańcuchem do budy, obecnie nie może się zerwać, sprawiając tylko przyjemność swojemu właścicielowi.
Zaciskam i prostuję pięść kilkakrotnie. Posiadam swoje asy w rękawie, nie jestem całkiem bezbronny, ale nie mogę ich wyciągnąć na tę chwilę. Na razie przyjmuję postawę defensywną.
Ekran telefonu włącza się i po chwili wyświetla się wiadomość z adresem, gdzie mam się pojawić. Numer nieznany, więc nie mam już żadnych wątpliwości, że to Viggo.
Przez lata nauczyłem się słuchać intuicji. Nigdy mnie nie zawiodła. Była jak dobra siostra, która stawia znaki ostrzegawcze przy wszystkich rzeczach wokół, ale istniały momenty, kiedy zostawała, bądź musiała zostać przyćmiona. Tak naprawdę, zawsze stawiałem na ryzyko. Nawet w dobrze opracowanym planie zostawało miejsce na niespodziankę, choć tego nigdy nie darzyłem specjalną sympatią.
Teraz swoje przeczucie musiałem wprawić w nowy tryb. Viggo nie jest uczciwy. Będzie ukrywał przede mną wszystko, co tylko może, ale trzymał swoje spracowane dłonie na kontrolerze do końca. Musiałem jedynie pomyśleć, jak przejąć pilota - jak się uwolnić bądź lepszym określeniem będzie, wywinąć. Na swoje umiejętności mogłem liczyć, bo kłopoty to tak jakby moja specjalność. A skoro jeszcze nie leżę martwy, to znaczy, że zawsze udawało mi się z nich wyjść. Liczę, że z tych także.
Adres nie był mi obcy. Stare lotnisko, które od lat stało opuszczone, to idealne miejsce na wyścigi. Można tam zgarnąć niemałą sumkę, o ile jakimś szczęśliwym trafem ktoś nie pogrzebie cię w zmaltretowanym metalu samochodu. Nie sądzę, aby Viggo miał inne sprawy, prócz zgarnięcia kasy, ale najwyraźniej bardzo mu zależało, bo wtedy nie wziąłby mnie. Jego zaufanie do mnie jest porównywalne do zaufania dzikiego zwierzęcia zamkniętego dopiero co w klatce. Lub całkowity jego brak. Wcale mu się nie dziwię. Po naszym burzliwym rozstaniu ma prawo nie wierzyć mi w ani jedno słowo. I szczerze mówiąc, wcale nie zamierzam mu mówić cokolwiek. Wystarczy, że znowu wciągnął mnie w to bagno. Z mojej prośby. Co najlepsze, spodziewam się, że po wszystkim, jak tylko spłacę dług, będzie chciał się mnie pozbyć, a że nie może tego zrobić normalnie, musi postarać się mnie wykończyć po cichu. Zobaczymy, jak długo będę mu potrzebny i nie zajdę mu za skórę.
Wyłączam muzykę, zabieram kluczki ze stolika i od razu wychodzę z domu. Rześkie powietrze dobrze działa. Z daleka widzę sąsiada. Ich dom co prawda znajduje się w dosyć dużej odległości od mojego. Dopiero po chwili napotykam jego spojrzenie. Zważywszy na to, że jego syn pracuje w policji, a jestem niemal pewien, że nie cieszę się dobrą reputacją wśród sąsiadów, mało komfortowe jest poczucie, że tymi późnymi wyjazdami zaskarbię sobie jego ponowne podejrzenia. Dlatego z relacjami ograniczam się do zwykłego dzień dobry, jeśli tylko trzeba.
Droga nie zajmuje mi sporo czasu, choć to pojęcie względne. Dla mnie pół godziny to naprawdę niedużo, choć wolałbym chyba jechać dłużej. Patrzę na czas. Jestem idealnie w punkt co do godziny, ale wcale nie zamierzam być punktualny. Poczekam sobie, a potem popatrzę na niezadowolenie Viggo. Z czegoś trzeba czerpać przyjemność.
Przesiaduję tak z pięć minut, ale więcej nie jestem w stanie wytrzymać. Wysiadam z auta i idę w kierunku tłumu. Od razu szukam znajomej postaci z zadaniem dla mnie rodem z GTA. Wchodzę głębiej w tłum, ale muszę przejść niemal całą długość pasa, żeby natknąć się na kogoś z grupy Viggo. Szybkim krokiem wymijam wszystko i wtedy moją uwagę przykuwa dosyć normalna jak na standardy takiego miejsca scenka. Młoda dziewczyna siedząca na masce samochodu i wyraźnie niezbyt zainteresowana tym, co mówi mężczyzna obok. Sądząc po tym, że jej biust nie jest krytycznie odkryty, jak u większości kobiet tutaj, jest elementem, który nie pasuje do układanki. Dziewczyna obraca nieco głowę i wtedy nawiązujemy kontakt wzrokowy, gdy patrzy ponad ramieniem chłopaka. Jej oczy nie wydają się okazywać żadnych emocji na pierwszy rzut oka, ale zaraz po chwili widzę w nich tajemniczy błysk. Jej kąciki ust idą powoli w górę, aż usta ukształtują się w coś podobnego do uśmiechu. Przyglądam się jej do momentu, gdy mężczyzna przy niej nie odwraca się i nie mierzy mnie uważnym spojrzeniem. Automatycznie unoszę głowę i wtedy ktoś łapie mnie za ramię. Odwracam się, strząsając tym samym dłoń.
- Spokojnie, wydajesz się wyjątkowo rozdrażniony - Viggo szczerzy się szeroko.
Unoszę brew. Tak jakby nie wiedział, że jego obecność działa na mnie negatywnie.
Podciąga rękaw i pokazuje palcem na wskazówki swojego zegarka. Nie kryję złośliwego uśmiechu.
- Pięć minut. Nadal nie nauczyłeś się punktualności co do sekundy - nie przyznaję się, że specjalnie czekałem chwilę w samochodzie, żeby przypadkiem nie być idealnie w czas.
- Wcale się nie spieszyłem - odpowiadam z rękoma w kieszeni, bawiąc się kluczykiem od samochodu - Mógłbyś następnym razem po prostu wysłać mi wiadomość, a nie kazać czekać dzień na nią? Nie zamierzam poświęcać ci mojego czasu i zaprzątać umysł twoimi problemami. Wystarczą mi moje - rzucam słowa dosyć ostro w jego stronę. Powoli się uśmiecha i patrzy gdzieś w bok na widok sportowych aut z tyłu.
- Wygraj. Umówiona część, oczywiście, idzie do ciebie. Wtedy rozpatrzę tę prośbę - mówi spokojnym i naturalnym głosem. Zaciskam szczęki, żeby nie powiedzieć na głos ułożonej riposty - Wiesz, gdzie iść. Oczywiście, że wiesz gdzie iść, ale mimo wszystko Harrison cię zaprowadzi - wskazuje na stojącego nieopodal faceta, który najwyraźniej czeka na moment, w którym zagra swoją rolę - Moje złotko już na ciebie czeka. Postaraj się, aby miało jak najmniej rys - rzuca mi kluczyki, które chwytam w powietrzu. Przemierzam wzrokiem po wszystkich ludziach wokół niego i się odwracam.
Pieniądze wcale nie są mi potrzebne, ale nie odmawiam, gdy dają. Ich wartość i tak nie ma przełożenia na to, co można oddać w zamian. A można stracić wszystko.
Harrison, którego najwyraźniej nie znałem, wychodzi na przód i powoli wchodzi w tłum. Kieruję się za nim, ale już w dali widzę auto Viggo. Wcale nie potrzebuję przewodnika, ale rozumiem, że to po prostu czyste zabezpieczenie, czy jakaś wzięta totalnie znikąd zasada. Jak zawsze chce się kreować na porządnego "biznesmena".
- Viggo może i liczy na twoją wygraną, ale naprawdę nie wiem, dlaczego pokłada w tobie tyle nadziei - mężczyzna obchodzi auto i staje po drugiej stronie, opierając dłonie o dach. Uśmiecham się na widok auta, ale moje zadowolenie natychmiast znika, gdy docierają do mnie te słowa.
Za jakie grzechy? Myślę w duchu.
- Jakie to budujące - rzucam opryskliwie - Może pośród jego ludzi po prostu ma samych nieudaczników, którzy nie potrafią jeździć? - Harrison prostuje się, a jego na oko trzydziestoparoletnia twarz wyraża jeszcze większą dezaprobatę. Nigdy nie narzekałem na brak pewności siebie, a tutaj ewidentnie nie czuć przyjaznego tonu.
Punkt pierwszy - znajdź sojuszników - na razie spada na psy.
- Trzymaj się zasad i powodzenia - odchodzi z niezbyt uprzejmym komentarzem.
Spierdalaj na do widzenia chyba. Właściwie to nawet lepiej by zabrzmiało niż nieszczere życzenie mi szczęścia. Odnoszę wrażenie, że najchętniej pomógłby mi się władować w jakiś słup bądź rów. I jeśli intuicja mnie nie myli, ma jakiś problem ze mną. No cóż, bywa.
- Ładne auto - uniosłem wzrok w górę na dziewczynę po drugiej stronie samochodu. Uśmiechała się nieco zaczepnie, choć nie zauważyłem w tym ani drobiny uwodzicielstwa. Obejrzałem się za tłumem, próbując wyszukać jej chłopaka, ale po facecie ani śladu.
- Ścigasz się dla Viggo? - spytała i zaczęła obchodzić maszynę, przejeżdżając dłonią po masce Hondy. Śledziłem ją spojrzeniem, początkowo nie odpowiadając i próbując wyczuć cokolwiek. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że podeszła ot tak.
- A ty pracujesz dla niego? - uśmiecha się i poprawia kosmyk włosów.
- Nie określiłabym tego tak. Może nawet wcale bym tego nie określiła - wzrusza ramieniem.
Czyli pozostaje mi jedynie się domyślać. Po raz kolejny pozwalam zadziałać mojej intuicji, która jednak nie wykrywa nic niebezpiecznego, ale to nie oznacza, że przestanę być podejrzliwy. Mam swoje powody, by znajdującym się tu ludziom nie ufać. Nawet jeśli nie wyglądają jak wyjęci prosto z filmu. A ona wydaje się równo tajemnicza, co większość, choć może posiada w sobie coś intrygującego.
Słyszę wyraźny dźwięk, że wyścig zaraz się zacznie. Odpuszczam sobie dalszą konwersację, właściwie to zapominam o poprawnym jej przebiegu. Otwieram drzwi od auta w zamiarze ustawienia się na pasie.
- Jak się nazywasz? - pyta przez otwartą szybę. Mierzę ją wzrokiem z uniesionymi brwiami. Patrzcie jaka szybka. Zero skrępowania. Albo wyjątkowo dobrze gra.
- To nieistotne.
- Jaki tajemniczy - prycha w odpowiedzi. Przewracam oczami.
Jaka wścibska. Myślę.
- Cenię sobie prywatność - posyłam jej zbywający uśmiech.
- Jestem Julia - przedstawia się, czym właściwie jest nawet w stanie mnie zaskoczyć. Właściwie to usłyszenie jej imienia mrozi mnie przez moment, jakby temperatura mojego ciała spadła gwałtownie wprawiając mnie w stan hipotermii. Zaciskam mocniej dłonie na kierownicy, tak żeby się w miarę opamiętać. Nic mnie teraz nie może rozproszyć - Właściwie Julia Rylie Hood. Obydwa imiona akceptuję - spuszczam wzrok na siedzenie obok, a potem odwracam wzrok w stronę Viggo. Posyła mi zniecierpliwione spojrzenie, co oznacza, że wolałby, abym dawno znajdował się na linii startu. Ile bym dał, żeby poczuł nieco zagrożenia z mojej strony, że jednak go zawiodę.
Zadowolony z wyobrażenia sobie jego nieszczęścia, odwracam się z powrotem do Julii. Właściwie za parę minut mogę nie żyć, więc dlaczego miałbym się nie odpłacić za nadobne?
- Julien Callière - mówię krótko i odpalam silnik.
- Południowe nazwisko i... akcent? - jestem pod wrażeniem, że udało jej się wychwycić coś podobnego, choć od lat nie zwracam na to uwagi. Tak naprawdę to nie, po prostu wydaje się o wiele bardziej inteligentna niż większość tutaj.
- Zgadłaś - rzucam - Idź do swojego chłopaka, jestem trochę zajęty brudną robotą kogoś innego - śmieje się. Nie wiem, z którego powodu, ale widocznie ją bawi. Odsuwa się od auta i wtedy odjeżdżam.
~*~
Ze wszystkich sił starałem się być jak najbardziej anonimowy, ale najwyraźniej zdaniem Viggo, to totalna głupota. Postarał się, aby o moim chwalebnym powrocie usłyszeli wszyscy, którzy coś znaczą. To mogło mu dać nie tylko psychiczną przewagę, ale i podniecało konkurencję. Ja robiłem za pionka.Roztrząsanie wyników to coś, czego nigdy nie lubiłem robić. Na całe szczęście, zasady były proste i wygrywał ten, kto pierwszy żywy dotarł do mety. Nie ukrywam, że czasem sprawiały mi przyjemność scenki kłótni, kiedy adrenalina nadal buzowała w organizmie. Bycie jej uczestnikiem już mniej.
Wracam do Viggo, po drodze napotykając złowrogie spojrzenie Harrisona. Ten typ na pewno ma jakiś problem i najwyraźniej obrał sobie mnie jako potencjalnego kozła ofiarnego. Rzucam mu kluczyki od samochodu jego szefa i mijam go.
- Świetna robota! - Viggo uradowany podchodzi i zabiera ode mnie torbę - Uściskałbym cię, gdybym ci trochę bardziej ufał i wierzył, że nie wbijesz mi noża pod żebra - chichoczę niskim głosem pod nosem. Podoba mi się taki scenariusz. Chętnie wcieliłbym go w życie.
Przebiera pieniądze w dłoniach i oddaje część mnie.
- Twoja należność - zabieram kwitek i chowam go do kieszeni. Oczekuję, że to wszystko. Szczerze, to mam nadzieję, że to wszystko. Zamierzam odejść, gdy nagle słyszę swoje imię. Zatrzymuję się i jestem pewien, o co chodzi.
Spoglądam przez ramię i widzę, jak Viggo czeka, aż zabiorę od niego małą torbę. Przez chwilę walczę z sumieniem. Patrzy mi prosto w oczy. Z zadowoleniem, jadem i świadomością, że to dla mnie trudniejsze niż wszyscy sądzą.
- Możesz się poczęstować jeśli bardzo chcesz - mówi to tylko po to, żeby mnie wkurzyć bądź podjudzić. Wypuszczam ciężko powietrze i zabieram ze skrzywioną miną pakunek. Wbijam w niego pełen nienawiści wzrok, w głowie mając obraz, w którym on znika jako problem świata na zawsze.
- Jeśli myślisz, że tym razem uda ci się mnie podporządkować, to żyjesz w zbyt wyidealizowanym świecie - warczę - Nie ruszę tego nigdy więcej - słyszę jego gardłowy śmiech. Wzrusza ramionami i gładzi zielony, cenny papier w dłoni.
- Nie wiadomo kiedy i co się zdarzy - jego drapieżny uśmiech znika wraz z błyskiem w oku, gdy odchodzi. Niech go szlag trafi. Najlepiej w głowę.
Zakładam torbę na ramię z obrzydzeniem i idę do swojego auta. Chcę się stąd zabrać jak najszybciej. Jestem bardziej zmęczony niż po nieprzespanej nocy. Boli mnie głowa i jestem zły. Tyle starczy, aby mieć motywację do podjęcia próby zaśnięcia.
Bawię się kluczykami w dłoni, co jakiś czas okręcając je wokół palca wskazującego, gdy słyszę nieopodal rozmowę. Wcale nie jest tą z rodzaju uprzejmych. Ktoś ewidentnie się kłócił ze sobą. Kobieta i mężczyzna. I wtedy włącza mi się tryb moralność. Przeklęte sumienie. Przeklęta ciekawość. Nie mogę po prostu iść prosto do auta i zapomnieć o wszystkim?
Najwyraźniej nie. Upewniam się, że zabezpieczenie w postaci broni schowanej za koszulką jest nadal obecne i idę sprawdzić.
Punkt drugi - w nic się nie pakować - również schodzi na psy.
Nieco stopuję, gdy widzę tę dziewczynę. Julia. Tak, tego imienia nie zapomnę. Ma wyjątkowe szczęście, że się tak nazywa. Zaraz obok niej stoi... właściwie nawet nie wiem, kim on jest. Jej facet, czy też nie? A może po prostu chce się zakręcić? Cóż, nie zdziwiłbym się, bo jest atrakcyjna.
Między nimi coś ewidentnie nie gra. Nie chcę umniejszać teraz wszystkim kobietom, ale w obliczu takich facetów pomaga, albo gaz pieprzowy, albo dobry cel butem pomiędzy nogami.
Jeszcze mam szansę się wycofać, ale kolejne sekundy pchają mnie do przodu. W końcu znajduję się niedaleko, widząc wyraźniej skrzywioną twarz dziewczyny.
- Z kobietami trzeba się delikatniej obchodzić, jeśli na coś się liczy - rzucam, tym samym zwracając uwagę dwójki. Przez moment zapada cisza, podczas której oceniam, że postawa nieznajomego wcale nie jest nastawiona na negocjacje. Widocznie zostałem uznany za intruza, którego należy się jak najszybciej pozbyć.
- Znawca się znalazł - prycha facet i się śmieje.
- Znawca może nie, ale swoje wiem - wzruszam ramionami - W przeciwieństwie do niektórych i ich niedźwiedzich podrywach.
- Nie wtrącaj się - warczy. Kundel. Nawet nie trzeba kazać, żeby wydał głos.
- A może byś się spytał, czy kobieta chce z tobą rozmawiać, bo ja na pewno nie chciałbym mieć twojej twarzy zbyt blisko siebie - facet wbija we mnie spojrzenie, po czym wybucha śmiechem. Chyba jestem dzisiaj dosyć zabawny, bo wszyscy śmieją się z tego, co mówię. A ewidentnie nie wyczuwam, abym mówił coś prześmiesznego.
- Spieprzaj stąd - marszczy brwi niezadowolony. Ałć, to naprawdę zabolało - To z nim wtedy rozmawiałaś? - tym razem zwraca się do dziewczyny. Jak na kogoś słabszego, jest wyjątkowo odważna. Nie ukrywa cynizmu, choć delikatne skrzywienie wskazuje, że uścisk na jej nadgarstku jest nieco bolesny.
- Nawet rozmawiać z tobą nie chce - rzucam - Zostaw ją i przeproś ładnie, że się narzucasz - jest wkurzony i już widzę, że nie będę miał odwrotu. Jednego nie wziąłem pod uwagę. Nadal nie wiem, kim jest, a zawsze bezpieczniej wiedzieć, kogo się pozbywa.
Puszcza jej rękę i tym razem zbliża się do mnie. Siły są równo rozłożone. Nie sądzę, aby był na tyle głupi, by wszczynać bójkę.
- Nie rozumiesz prostego spierdalaj?
- Ty najwyraźniej nie rozumiesz prostego zostaw. Odnoszę wrażenie, że ogólnie mało co do ciebie dociera, więc powinieneś sam sobie powiedzieć wynoś się - to dosyć zabawne, że właśnie bronię jakąś obcą dziewczynę, ale cóż... kolejna hipokryzja z mojej strony - nie lubię, jak ktoś traktuje kobietę bez szacunku, tym bardziej dla swoich własnych celów.
Mężczyzna znajduje się obok mnie. Pozwalam się chwycić za kurtkę, choć dłonie mam zaciśnięte w pięści. Mam poczucie przewagi nad nim. Dziękuję matce naturze za wzrost i umiejętności. Z doświadczenia wiem, że uśmiechanie się do przeciwnika jeszcze bardziej go podsyca, ale mój cyniczny uśmiech utrzymuje się już od dłuższego czasu.
- Dobra, posłuchaj. Viggo może i cię ceni, masz dla niego wartość, ale raczej nie powinien mieć mi za złe, jeśli połamię ci parę żeber - nie jestem żadnym towarem dla nikogo i jeśli tak dalej pójdzie, to bynajmniej nie ja będę się zwijał z bólu - Jak tam siostrzyczka? Zdrowa, czy może trzeba jej pomóc? - tak jak dotychczas nie miałem motywacji, tak teraz wiem, że będę całkowicie usprawiedliwiony, gdy oczyszczę mu umysł paroma sprawnymi uderzeniami.
Odepchnąłem go od siebie.
Jak widać, Viggo nie był zupełnie dyskretny, więc i ja nie będę miał skrupułów. Jego człowiek, czy nie, rodziny się nie rusza. Nigdy.
Musiał się cofnąć parę kroków. Wykorzystuję jego moment słabości i uderzam go prosto w twarz. Zaskoczony albo i nie, nie zamierza być mi dłużny. I choć za pierwszym razem udaje mi się uniknąć, to za drugim zostaję przytrzymany za kurtkę, a przeciwnik oddaje mi prosto w nos i przyciska do ściany.
Doskonale wiedziałem, że nie uda mi się wyminąć elementu tej rozmowy z negatywnymi skutkami dla mnie. Ach... przypominają się czasy szkoły średniej.
Przyznam, że nieco mnie zamroczyło i w myślach przygotowuję się na kolejny cios, ale w tym samym momencie, facet pada kolanami na ziemię i syczy z bólu. Spoglądam na dziewczynę, która rzuca metalowy pręt gdzieś na bok i spogląda wyczekująco. Mierzę ją szybkim spojrzeniem i chwytam faceta za ubrania. Z całej siły przyciskam go do maski jego samochodu, wykręcając jedną rękę do tyłu.
- Uważaj, bo grozisz mojej siostrze, a jeśli będę musiał, to ci rozwalę łeb, nie patrząc na to, jak bardzo Viggo będzie wściekły. A teraz spodziewam się ładnego przepraszam w stronę pani i idziemy sobie - wykręcam mu jeszcze mocniej rękę do tyłu, tak żeby go zmusić, aby faktycznie przeprosił dziewczynę. Cicho stęka pod nosem, ostatkami walcząc o swoją dumę. Jestem zdolny złamać mu rękę. W końcu czuję, jak jego opór maleje. Wypuszcza głośno powietrze.
- Sorry - rzuca jadowicie. Śmieję się szczerze rozbawiony i uderzam jego głową o maskę auta. Traci przytomność, ale wiem, że nie na długo. Tyle zostało z mojej przyjętej defensywy. Zawsze zjawi się powód, który krzyżuje mi plany.
Przykładam wierzch dłoni do nosa, a widząc czerwoną plamę, klnę pod nosem. Gnojek.
- Może być - warczę i odwracam się w stronę dziewczyny. Spogląda na swojego, mam nadzieję, że już byłego chłopaka i szybko podnosi wzrok na mnie.
- Wsiadaj do auta. Zanim się ocknie, zdążymy już odjechać - rozkazuję i idę w kierunku swojego samochodu. Liczę na to, że jednak się posłucha. Nie zamierzam zostać tu ani minuty dłużej, a tym bardziej czekać na kłopoty. Jeśli nie wsiądzie, zostawię ją tu.
Przez chwilę się waha, ale ostatecznie idzie moim śladem i otwiera drzwi po stronie pasażera. Wsiada ostrożnie do środka i znowu na mnie spogląda. Odpalam silnik i wycofuję, nie zwracając uwagi na niekomfortowe bycie obserwowanym.
Jakoś nie przejęła się zbytnio losem swojego chłopaka, o ile nim był, więc nie sądzę, aby była też wielce zszokowana. Obecnie bardziej zależy mi na dojechaniu już do domu i odreagowaniu wszystkiego. W takim razie, co mam zrobić z dziewczyną? Zawsze spada na mnie obowiązek ratowania kogoś, a wyjątkowo nie czuję się świetnie w roli księcia na białym koniu.
- Radziłbym ci unikać sytuacji, w których mogłabyś spotkać swojego byłego. Raczej nie będzie zadowolony z tego, że dobrowolnie zabrałaś się ze mną. Ogólnie rzecz biorąc, to nie jest dobre towarzystwo, jest wiele więcej ciekawszych zajęć - mówię z nadzieją, że to nasze ostatnie spotkanie. I że powie mi, gdzie ją wysadzić.
- Dobrowolnie? - prycha rozbawiona - W twoim "wsiadaj do auta" nie usłyszałam ani odrobiny zainteresowania, czy bym tego chciała, czy też nie - marszczę brwi i na chwilę zwracam na nią spojrzenie. No tak, sam się prosiłeś Julien. Trzeba było ją zostawić.
Uważa, że będę wysłuchiwał jej pretensji? Nie jestem biurem skarg i zażaleń konsumenta. Nie oczekiwałem też podziękowań, choć byłoby miło z jej strony. Szacunku do swojej osoby, bo jest kobietą, nie mogła oczekiwać z ich strony.
- Owszem i wcale mnie to nie interesowało. Czy ja ci wyglądam na Matkę Teresę? - dziewczyna w tym samym momencie wybucha śmiechem. Nie rozumiem, co w tym jest śmiesznego. To porównanie jest naprawdę aż takie zabawne?
- Przepraszam, ale wyobraziłam to sobie - mówi, przecierając delikatnie oko, aby nie rozmazać swojego makijażu. Spostrzegając, że wcale mnie to nie rozśmieszyło, nieco się krzywi - Matko, aleś ty sztywny.
- Więc o co chodziło? - natychmiast zmieniam temat, czując, że nie zniosę narzekania na moje zachowanie. Dobre sobie. Ratuję jej tyłek, zabieram ze sobą i jeszcze ma problem.
- Myślałam, że cię to nie interesuje - wścibska, rozgadana i pyskata. Mówi z zadowoleniem, że znalazła lukę w mojej wypowiedzi. Naprawdę, tylko pogratulować.
- Nie ma problemu. Ja nie muszę rozmawiać - wzruszam ramieniem i zaciskam szczęki.
Widzę kątem oka jej dezaprobatę, ale co dziwne, uśmiecha się. Cokolwiek teraz powie, straciłem ochotę na konwersację. Boli mnie głowa, a zrządzaniem losu, moje rozwiązanie leży w torbie z tyłu. Szkoda, że jak tylko dam się skusić, to znowu skończę jak parę lat temu.
Julia?
+30 PD
+30 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz