Obserwowałam jak Daphne zmienia kierunek, poruszając się po maneżu nieco pewniej i zgrabniej, trzymając się w siodle o wiele lepiej, niż poprzednio. Nakazałam jej zrobić koło na obu krótkich ścianach, a przez całe, dwie długie jechać w półsiedzie, w międzyczasie poprawiając błędy. Były to drobne mankamenty, jak na przykład za bardzo cofnięta łydka, zadarta pięta, poziomo położone nadgarstki, czy broda ułożona za nisko. Mimo wszystko, nie chciałam uczyć Daphne złych nawyków, które w późniejszym czasie byłyby bardzo trudne do naprawienia, bo mówi się, że starego psa nowych sztuczek nie nauczysz, a akuratnie to przysłowie idealnie wpasowuje się w tę sytuację.
Cztery narzekania i piętnaście minut później Daphne zeszła z konia, odpinając mu popręg. Poleciłam jej przywiązanie klaczy do koniowiązu, gdy ta wierciła się podczas zacierania jej wilgotną gąbką. Było bardzo ciepło, dlatego nasunęłam okulary na nos, idąc w stronę stajni. Zastanawiałam się gdzie zaginął Conrad, skoro od dłuższego czasu nie wystawił nosa z budynku, a przechodząc obok sterty siana i słysząc dochodzące stamtąd ciche pochrapywanie, przystanęłam, patrząc z uśmiechem na mężczyznę. Wyglądał na zmęczonego, dlatego wzięłam niespokojnie chodzącego karego konia na uwiąz, po czym wyczyściłam i osiodłałam, wszystko to robiąc na zewnątrz, gdyż ciężkie podkowy na kopytach konia były bardzo głośne, gdy odbijały się echem od stajennej podłogi. Zostawiłam go na chwilę samego, idąc do Daphne. Ta właśnie kończyła składać sprzęt i szczotki, głaszcząc raz po raz klacz.
– Twój tata zasnął na sianie, a wygląda, jakby bardzo mu się tam podobało. Może nie będziemy go budzić, odprowadzimy Joko na padok i poznam cię z Malinką? – spytałam dziewczynkę, a ta ochoczo pokiwała głową. Zrobiłyśmy szybko to, co zaproponowałam, a Daph siadła na kocyku, który pościeliłam jej na skrawku trawy przed ujeżdżalnią, na której miałam zamiar jeździć. Chciałam mieć oko na Daphne, jednocześnie nie chcąc aby jej się nudziło, dlatego przyszłam do niej z koniem na uwiązie, a właściwie - z siwym kucykiem szetlandzkim.
– Proszę – wręczyłam jej uwiąz, który wzięła, z zachwytem patrząc na kuca. – Możesz sobie tutaj siedzieć, a Malinka będzie razem z tobą, okej? Gdybyś chciała, możecie iść na spacer, ale niedaleko, żebyś była w zasięgu wzroku, jasne? – spytałam z uśmiechem, zakładając kask na głowę, a ta pokiwała przytakująco, głaszcząc z namaszczeniem jedzącego, małego, grubego konika.
Wsiadłam na wcześniej przyszykowanego konia, który od razu w stępie powitał mnie kilkoma baranami. Po ósmym kopniaku z zadu zaczął jakoś iść, chociaż do jakiegokolwiek zebrania było mu jeszcze daleko, ale z racji, że była to dopiero rozgrzewka, postanowiłam przekłusować kilka kół, nie robiąc zupełnie nic, co by sprawiło, że poczułby mnie siedzącą na grzbiecie. Wyrywał się do przodu, usztywniając każdy mięsień, zawzięcie trzymając wędzidło w suchym pysku, a ja jedynie siedziałam, co jakiś czas odciążając zad półsiadem. Po jakimś czasie zaczęliśmy robić koślawe koła, a koń niezmiennie odstawiał zad, a to do środka, a to na zewnątrz. Zajęło mu dużo czasu, aby chodzić w miarę przyzwoicie, a tyle drągów, które skopał bez najmniejszego poszanowania, utwierdziła mnie w przekonaniu, że to będzie trudny koń.
Zauważyłam kątem oka ruch przy ogrodzeniu, a widząc Conrada, przeszłam do stępa i podjechałam, mając dość tego konia. W dalszym ciągu zarzucał głową w każdą możliwą stronę, pot spływał ciurkiem z jego ciała: z uszu, szyi, nóg, zadu, piana wydobywała się spod czapraka.
– Dobrze się spało? – spytałam niemrawo, kręcąc raz małe, a raz duże koła przy ogrodzeniu.
– Twój brat to dobry budzik, a przy mojej ostatniej bezsenności to cios poniżej pasa – mruknął zaspany, a ja skrzywiłam się, widząc że Aiden to jeden, wielki problem.
– To mój brat, kocham go, ale jest skończonym debilem. Niestety, mózgu jeszcze nie przeszczepiają.
– Hm, mi to mówisz. Chciałbym przeszczepić mój jakiemuś leniwcowi...
– Leniwiec bardzo by skorzystał – zaśmiałam się, odjeżdżając na chwilę spod ogrodzenia, aby koń mógł się naprostować i rozluźnić po treningu.
Po chwili zeszłam, krzywiąc się przy okazji z bólu, jaki dostarczyły mi poobijane żebra, a do do nas podeszła Daphne, pokazując tacie kucyka, który wiernie za nią podążał. Pewnie dlatego, że miała marchewki, ale nie chciałam jej niszczyć dziecięcej radości.
– Słońce... Daj mu marchewkę, nie zabieraj mu tak, bo się obrazi – powiedział, kiedy starałam się rozsiodłać wiercącego się konia. Zamyłam go mokrą gąbką, nakładając kantar, a spięte ogłowie odkładając na bok.
– Dokładnie, Malinka to najbardziej honorowy koń, z jakim miałam do czynienia – zaśmiałam się, odczuwając coraz większy dyskomfort i ból kręgosłupa. Fakt faktem, musiałam się położyć i najlepiej nie wychodzić z łóżka przez następne kilka dni, ale było to nie lada wyzwaniem, mając stajnię pełną koni pełnych energii i potrzebujących czynnego treningu.
Po sprzątnięciu wszystkiego, kiedy konie były wprowadzone do stajni, najedzone, czyste i bezpieczne, a ja mogłam w końcu zamknąć drzwi stajni z westchnięciem pełnym ulgi, przyszła pora na pożegnanie - Daphne już od pół godziny smacznie drzemała w samochodzie, jednak Conrad uparł się, że mi pomoże, a ze względu na moje słabe samopoczucie oponowałam o wiele mniej i krócej, niż zawsze. Na dworze był przyjemny chłód, unosił się wiosenny, prawie że letni zapach, małe, ogrodowe lampki powbijane w ziemie miło oświetlały teren przed domem, a świerszcze cykały głośno na padokach.
– Więc co? Do zobaczenia? – uśmiechnęłam się, z ulgą przyjmując koniec tego dnia, nie żeby mi przeszkadzano, byłam zmęczona i obolała, a wszystko wskazywało na to, że trzeba odwiedzić lekarza.
– Tak mi się wydaje – odwzajemnił uśmiech. – Daphne naprawdę bardzo lubi tu przyjeżdżać.
– A ja lubię ją tutaj gościć. Ciebie oczywiście też – dodałam po chwili ze śmiechem, widząc jego spojrzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz