Słówko o nienawiści. Słówko o uwielbieniu.
Chyba właśnie na tym bazowała nasza nastoletnia relacja, gdzie agresja po cichu tańczyła na linie z czułością, kusiła, by któraś z nich posunęła się o kroczek dalej, zaryzykowała, może i w końcu straciła równowagę. A jednak obie doskonale balansowały, żadna nie chciała wyjść na prowadzenie.
Aż w końcu cienka linka pękła, stópki się poplątały i skończyliśmy z drugim mężczyzną na kolanach, z dwoma, znamiennymi słowami wypisanymi na wargach i w oczach, zaczerwienionymi polikami i szerokimi uśmiechami na buźkach. Niezwykle specyficzna znajomość jednak mogła wyjść nam na dobre, choć nigdy tak się nie zapowiadało.
Sapał, jęczał, wił się na kolanach, podczas gdy usta sumiennie pracowały, nie zostawiając żadnego kawałka szyi suchym.
— Widocznie na stare lata role się odwróciły — mruknął ostatecznie, puszczając moje za nadgarstki, co dłoniom pozwoliło od razu wylądować na plecach mężczyzny, podczas gdy te jego wplotły się we włosy, pociągały, szarpały i zawłaszczały ciało dla siebie.A mi się to podobało, skóra przyklejająca się do skóry, ciepłej, poruszającej się w rytmie oddechów i mięśni drugiej osoby. Doświadczenie niezwykle żywe.
I usta w końcu musiały przenieść się po raz kolejny na wargi numer dwa, przygryźć je, pociągnąć i następnie polizać, chwilę później zderzyć się zębami, co posłało nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, nawet jeżeli z krtani wymsknęło się ciche parsknięcie śmiechem.
— Uwielbiam cię, uwielbiam, uwielbiam — szeptałem, co chwilę wtulając się w drugą osobę, przyklejając się do niej, byleby kartka papieru nie mogła wcisnąć się pomiędzy torsy.
I choć słowo uwielbiam wolałbym zastąpić innym, to wystarczało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz