Tego wszystkiego po prostu było zbyt wiele. Za tym wszystkim szło się paskudnie stęsknić. To wszystko doprowadzało do łez. To wszystko wymęczało człowieka do granic możliwości.
Może... Nie może, z pewnością właśnie dlatego tak szczelnie zamykałem kobietę we własnych objęciach, właśnie dlatego za żadne skarby świata nie chciałem jej puścić i właśnie dlatego oboje płakaliśmy rzewnymi łzami, nie kryjąc się nawet z tym wszystkim, co dusiło przez lata.
— Cieszę się, że w końcu się znaleźliśmy — odezwała się, gdy pozwoliłem jej odsunąć się odrobinę, byle spojrzeć w te zielone oczęta, teraz tak bardzo podbite przez czerwień, jaka zalewała białka i ciemną oprawę, która zdawała się rozmazywać coraz bardziej z każdym momentem. — Nawet jeżeli zrobiliśmy to przypadkiem i nawet jeżeli szukanie się zajęło nam odrobinę za długo.
— Odrobinę? — parsknąłem pod nosem, przecierając ze zmęczeniem zmoczony policzek.
Nadrobić wszystko.
Odpłacić za wszystkie grzechy.
Już nigdy cię nie skrzywdzę, obiecuję...
Udało się jakoś wyminąć pierdolniętą sąsiadkę, jakoś przetransportować leniwca do auta, odpalić leniwie moją drogą błyskawicę i popędzić ulicami miasta, które wyjątkowo nie były zakorkowane.
— Nie stresuj się — mruknąłem z uśmiechem, zerkając kątem oka na ciemną burzę loków. Mężczyzna zaciskał mocno splecione dłonie i wzdychał raz na jakiś czas, nerwowo wyglądając za okno. — Słyszysz? — parsknąłem delikatnym śmiechem.
— Łatwo ci mówić — burknął, odwracając głowę, byle nie patrzyć ani na mnie, ani na drogę. — Zapowiadałeś się jej?
— Nie — odparłem beznamiętnie, łapiąc się na tym, że znów wracałem do starych, niewygodnych nawyków. — Przecież kupujemy tylko kwiatki, Yamir, błagam.
— Tylko kwiatki... — bąknął, świadomy, co to wszystko miało znaczyć, bo przecież uzgadnialiśmy to od dawna.
Dzwoneczek zawieszony przy drzwiach. Drgnięcie psa. Blondynka majstrująca przy roślinkach, odwrócona tyłem. Na szczęście.
Drżący hindus, który wczłapał się do pomieszczenia chwilę po mnie.
Pokręciłem głową, gdy okazało się, że musiałem dać mu kuksańca w bok, byle otworzył paszczę.
— Dzień dobry, ja — zaczął, jąkając się i zapowiadało się na to, że nie miał zamiaru dokończyć zbyt prędko.
— Wandziu, pan chciał kupić ci twoje ulubione kwiatki.
— Nivan! — warknął, nieco spłoszony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz