8 gru 2018

Od Althei C.D Tyler

Chyba ochujałeś, że cokolwiek ci powiem. 
Niczego ode mnie nie usłyszysz.
Pierdol się.
Najróżniejsze słowa przemknęły przez mój umysł, zastopowane zdrowym rozsądkiem, by przypadkiem nie wydostały się z ust. Byłam niczym pod kloszem i przy w miarę spokojnym podejściu mężczyzny to ode mnie uzależniony był mój los. Czy wybuchnę. Czy nie udzielę odpowiedzi. Czy wypowiem parę słów za dużo. Każda myśl zbiegała się do jednego punktu ― wymiaru kary, która budziła we mnie pierwsze od dawna, potężne lęki, jakie cudem tłumiłam. Nieobliczalność jego umysłu i czynów kazała mi zachować ogromną ostrożność.
Zamilkłam przez dłuższy czas, co spowodowało, że Tyler głośno westchnął. Cisza niosła za sobą kłęby dziwnego niepokoju, który wręcz we mnie wsiąkał. 
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeżeli nie będziesz współpracować, ucierpisz na tym? ― Jego głos, mimo iż rozbrzmiał nieco łagodnie, wydawał się nawet nieprzewidywalny. ― Nie chcesz tego. 
- Nie chcę tu być ― poprawiłam go drżącym głosem, a spojrzenie, jakim go zaatakowałam, szkliło się w bladym świetle. 
- To nie ma znaczenia ― odparł, jak gdyby nigdy nic. ― Będziesz musiała przywyknąć, a jak nie, to i tak to w końcu nastąpi. Chyba, że to twoja siostra będzie musiała płacić za twoje błędy. ― Odszedł od stołu i poszedł do zlewu, by obmyć wodą nóż. Atmosfera zgęstniała, powietrze stało się uporczywie ciężkie. 
- Trzymaj się od niej z daleka ― powiedziałam twardym głosem desperatki. ― Nie ręczę za siebie, jeżeli stanie się jej krzywda. 
- Nie ręczysz, mówisz? ― Spojrzał się przez ramię i obtarł mokry nóż o suchą ścierkę. Ostrze błysnęło w świetle niebezpiecznie. ― Stanie się jej krzywda, jeśli zrobisz coś głupiego. Można założyć, że jej życie zależy od ciebie. 
Wszystkie emocje ugrzęzły mi w gardle, blokowane niestrudzenie silną wolą, byleby nie wypuścić ich na zewnątrz. Inaczej mieszanka rozpaczy, apatii i agresji zrobiłaby wielkie, niechciane szkody. Zamknęłam oczy, próbując zasilić płuca głębokim haustem powietrza. W zupełnym milczeniu zaczęły rozbrzmiewać cichutkie, spokojne kroki, które powiodły wzdłuż stołu, zmierzając do mnie. Moje powieki jeszcze mocniej się zacisnęły, a ciałem zatargał prąd przerażenia. 
Dałam sobie dziesięć sekund. Dziesięć sekund do otworzenia oczu, spojrzenia na tego mężczyznę i uspokojenia się, lecz będąc zaledwie przy pięciu, poddałam się. Pragnęłam widzieć jedynie kojącą ciemność. 
- Czyżbyś się bała? ― W jego głosie wyczułam wyraźne rozbawienie. ― Gdzie twoja pewność siebie, skarbie? 
Zamilkłam ponownie. 
- Otwórz oczy ― rozkazał. ― Otwórz je. 
I otworzyłam je, wówczas jedynym, co zobaczyłam, było własne odbicie spłoszonego spojrzenia zamknięte w błyszczącej klindze noża. Powietrze całkowicie zatrzymało mi się w gardle, przez co oddech urwał się gwałtownie. 
- Nie chcę ci zrobić krzywdy. ― Pogłaskał mój policzek, wywołując szybki dreszcz niepokoju. Odwróciłam głowę w innym kierunku, a wyraz kłamstwa w jego oczach zapamiętałam aż zbyt dokładnie. 
- Nie ufam ci. 
- Domyślam się, ale musimy nauczyć się współpracy. Utrudniasz mi i sobie życie. Przestań, bo będzie jeszcze gorzej ― wytłumaczył łagodnie. Mój oddech jednak przyspieszył ze strachu, przez co jego uważny wzrok spoczął na unoszącej się nierównomiernie klatce piersiowej. Widziałam tylko, jak jego język wysuwa się nieznacznie, by oblizać swoją dolną wargę. Czubek noża zbliżył się do mojej skóry.
D-dlaczego on to robił? 
Z każdym momentem czułam, jak moja niechęć wobec Tylera wzmaga się niczym burzowa wichura. 
- N-nie rób mi krzywdy… ― Pisnęłam cichutko, jednocześnie nie chcąc pokazywać słabości. Pokazałam ją. Wytrzymałość gasła i nie umiałam nawet stłumić jej resztek w swoim organizmie. 
On uśmiechnął się złowrogo, jakby to było właśnie to, co chciał osiągnąć. 
Załamanie. Uległość. 
- Ależ nie zamierzam. ― Koniec ostrza przesunął się po moim obojczyku, potem coraz niżej i niżej, pokonując moje drżenie, zatrzymał się tuż przy krawędzi dekoltu. ― Nie bój się mnie. 
- Idź do diabła ― szepnęłam cicho, zawieszając marnie głowę. Z tymi słowami Tyler wykonał gwałtowny ruch, ścisnął w pięści materiał mojej sukienki i przedarł ją za pomocą noża. Nie powstrzymałam krzyku, który nagle wyrwał się z mojego gardła, sugerując nawet ranę ciętą. Długo mi zajęło uświadomienie sobie, że nie byłam zraniona, a pośród wszelkich obaw i myśli strachu okazało się to jeszcze trudniejsze. 
- Nadal będziesz taka zuchwała? ― Uderzył ciepłym oddechem w moje ucho, a ostrze nie odstąpiło od mojej skóry, bo przyłożył je z powrotem. 
Nie byłam zuchwała. Drżałam nieustannie pod jego wzrokiem i czynami. Wewnętrzne rozdygotanie nie pozwalało mi nawet swobodnie myśleć; każde spojrzenie sięgające jego oczu nie przetrwało zbyt długo. Mężczyzna niespodziewanie przeniósł mnie na stół i usadowił się między moimi nogami.
- To jak, będziesz grzeczna? ― Naparł na mnie swoim ciałem, na co w odpowiedzi go zablokowałam, opierając swoje dłonie o jego szerokie ramiona. Niemalże nie poczuł oporu, przedostając się do mojego policzka, szyi, które obdarował lekkimi pocałunkami. Odłożył mimochodem nóż na bok oraz przesuwał dłonie bliżej mnie, by ująć nimi agresywnie moje biodra. Zapaliła się wtedy w mojej głowie pulsująca czerwienią lampka.
Teraz.
Już, Althea. 
W okamgnieniu, wykorzystując wszelkie zasoby sił ― tyle, na ile było stać splątane lękiem ciało ― uderzyłam mężczyznę pięścią w skroń. Syknął głośno ogłuszony, od razu się ode mnie odsuwając. Skorzystałam z tej chwili i pospiesznie zsunęłam się ze stołu. W dłoń ujęłam resztki dekoltu, którymi próbowałam zakryć biustonosz, i nogami jak z waty popędziłam w stronę drzwi. Stały wciąż zamknięte, gdy się do nich zbliżałam; drżącą jak diabli ręką pociągnęłam za klamkę, a wtedy spotkało mnie okropne, przerażające przebudzenie.
„Odmowa dostępu” przemówił sztuczny głos.
„Proszę podać kod”.
Jestem skończona. 

[Tylerku eklerku?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz