— Franciszek to, Franciszek tamto, Franciszek sobie jeszcze wsadzi miotłę w dupę i pozamiata — warczałem pod nosem, domywając szklane drzwi lodówki, bo jakiś bachor uznał za świetny pomysł uwalenie swoich tłustych łapsk akurat na tym.
Tak, bo mamo, mamo, tu są mrożone frytki i ja chcę mrożone frytki, albo jeszcze lepiej, warzywa na parę, pierdolę, kto, do cholery jasnej, lubi warzywa na parę, patelnię, cholera wie, co jeszcze? Nikt, dokładnie. Dlatego się zastanawiałem, jakim cudem, to gówno jeszcze jest w obiegu. Jak bardzo ludzie chcą udawać, że są fit i przede wszystkim, przed kim chcą udawać? Bo mi to wyglądało i śmierdziało wmawianiem samemu sobie, że jednak robi się coś w życiu i nie jest to opierdalanie trzeciego kebaba z budki za rogiem, na którego, tak całkiem swoją drogą, właśnie wzięła mnie chętka.
Po pracy, zdecydowanie, po pracy postawię sobie potężnego, na grubym, z mieszanym, bo kto mi zabroni, no kto?
— Jak na to, ile masz obowiązków, zdecydowanie przesadzasz — rzucił Victor, który właśnie otwierał kolejnego lizaka, tym razem o smaku zielonego jabłuszka. Coca-colowy skończył dosłownie chwilę temu, a ewidentnie miał tego dnia parcie na słodkie, o czym świadczyły szeleszczące w kieszeni dość luźnej bluzy papierki. — Za coś ci płacą i definitywnie nie jest to jęczenie. Przynajmniej nie tutaj — dodał, wpychając słodkie do ust, a dłonie do kieszeni. Spojrzałem na niego, może odrobinę rozeźlony, po czym tylko fuknąłem pod nosem.
— Jej też za coś płacą i definitywnie nie jest to siedzenie na portalach społecznościowych — skwitowałem krótko, trzaskając drzwiczkami, prostując się i przecierając wierzchem dłoni czoło. Wszystko zwieńczone wkurwionym, świdrującym spojrzeniem, które padło na współpracowniczkę. Liwia nie należała do osób zarobionych, a i wydawała się bardziej rozpieszczona ode mnie, o ile się dało.
Woods wzruszył w odpowiedzi ramionami, po czym zgrabnie odepchnął się od starej ściany i podążył za mną, tym swoim rześkim, sprężystym krokiem, który nijak nie miał się do mojej sztywnej postury.
— Do jutra, Franiu — rzuciła nagle dziewczyna, przechodząc tuż przed moim nosem, po czym wyleciała ze sklepu, zostawiając mnie z Victorem, kluczami i całym monopolowym do ogarnięcia, bo przecież przed zamknięciem trzeba posprzątać i...
— Dobra, pomogę ci — westchnął Vi, unosząc jedynie dłoń, po czym sięgnął po mop.
A gdy już podchodziłem do drzwi z zamiarem zamknięcia całego tego pseudo dobytku, dosłownie wkładałem klucz do zamka, wtedy właśnie przed drzwiami zawitała niska, ładnie ścięta blondyneczka.
— Przepraszam, ale za... — zacząłem beznamiętny monolog, po czym zerknąłem na sklep, na Vi i ponownie na dziewczynę. — Albo mniejsza, tylko się pospiesz. — Otworzyłem drzwi na oścież, wpuszczając nastolatkę, bo co mi szkodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz