Faktycznie, na zewnątrz już zaczęło się ściemniać. Nie przeszkadzało mi to jednak, zwłaszcza, że miałem okazję biegać z Altheą.
Gdy tylko wyszliśmy z kamienicy, dziewczyna ścisnęła mocniej smycz psa. Jednak nie przebiegliśmy nawet przecznicy od jej mieszkania, kiedy gwałtownie się zatrzymała. Spojrzałem na nią zaskoczony, zupełnie nie rozumiejąc jej zachowania.
- Szlag! - jęknęła, tym samym wypuszczając ze swoich ust dość spory obłoczek pary. - Nie wzięłam wody!
Mój początkowy szok spowodowany jej zachowaniem zaczął ustępować miejsca rozbawieniu, które zmieniło się w cichy śmiech, co spowodowało tylko głęboką zmarszczkę na czole Al.
- Z czego się śmiejesz? - burknęła niezadowolona.
- Bo nie masz się czym denerwować - mruknąłem, nie mogąc jeszcze powstrzymać rozbawienia. - Ja ją wziąłem. Powinno wystarczyć - pokazałem jej bidon, który cały czas trzymałem w ręce.
Dziewczyna skrzywiła się delikatnie, ale w końcu niechętnie pokiwała głową. Już chciała biec dalej, jednak tym razem coś zatrzymało ją fizycznie. Jej ruch spowodował również, że sam się zachwiałem. Tym razem jednak to ja zmarszczyłem brwi.
- Co jest? - mruknąłem nieco zaskoczony, spoglądając w dół.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co właśnie się wydarzyło. Nasze psy, ewidentnie ciekawskie i wręcz w euforii z powodu spaceru, podczas naszej krótkiej rozmowy postanowiły poganiać wokół naszych nóg, zapewne zapominając o istnieniu czegoś takiego jak smycz. Althea od razu przeszła do działania, próbując wyplątać nas z tego węzła.
Już otworzyłem usta z zamiarem wypowiedzenia "czekaj", jednak nie zdążyłem. Zaraz potem wszystko potoczyło się dość... dynamicznie. Al, ciągnąc za kawałek smyczy, która chyba należała do Ducha, wywołała swego rodzaju reakcję łańcuchową. W efekcie której... oboje wylądowaliśmy na ziemi. No, pisz pan, że oboje.
Chcąc zamortyzować upadek dziewczyny i w sumie zaskakując tym samym samego siebie, obróciłem się i chwyciłem Al w talii, przez co koniec końców to ja wylądowałem plecami na bruku, a ona wylądowała na mnie. Z trudem powstrzymałem jęk bólu.
Psy natomiast, chyba ubawione całą zaistniałą sytuacją, znów zaczęły ganiać wokół nas.
- Boże, przepraszam! - pisnęła Althea, momentalnie podnosząc się do siadu.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Nic się nie stało - mruknąłem spokojnie i zerknąłem na psy, które w końcu się zatrzymały. - Ale wiesz, chyba wolę pobiegać, niż przeleżeć wieczór na bruku - dodałem ze śmiechem.
Dziewczyna od razu pokiwała głową i podniosła się, dzięki czemu ja również mogłem wstać. Chwilę później kłopot został zażegnany, dzięki czemu mogliśmy ruszyć dalej.
O dziwo, bieg nie sprawił problemów Althei, mimo wydarzeń, które ostatnio przeżyła. Kiedy tylko wróciliśmy do kamienicy, odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Dziękuję! - powiedziała, ewidentnie zmęczona, acz zadowolona z tego treningu. - Chyba będziemy mogli robić to częściej.
Zaśmiałem się cicho.
- Oczywiście - odparłem, również się uśmiechając. - W razie czego dzwoń.
Po tych słowach machnąłem jej i ciągnąc Chipper'a, ruszyłem w drogę powrotną.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co właśnie się wydarzyło. Nasze psy, ewidentnie ciekawskie i wręcz w euforii z powodu spaceru, podczas naszej krótkiej rozmowy postanowiły poganiać wokół naszych nóg, zapewne zapominając o istnieniu czegoś takiego jak smycz. Althea od razu przeszła do działania, próbując wyplątać nas z tego węzła.
Już otworzyłem usta z zamiarem wypowiedzenia "czekaj", jednak nie zdążyłem. Zaraz potem wszystko potoczyło się dość... dynamicznie. Al, ciągnąc za kawałek smyczy, która chyba należała do Ducha, wywołała swego rodzaju reakcję łańcuchową. W efekcie której... oboje wylądowaliśmy na ziemi. No, pisz pan, że oboje.
Chcąc zamortyzować upadek dziewczyny i w sumie zaskakując tym samym samego siebie, obróciłem się i chwyciłem Al w talii, przez co koniec końców to ja wylądowałem plecami na bruku, a ona wylądowała na mnie. Z trudem powstrzymałem jęk bólu.
Psy natomiast, chyba ubawione całą zaistniałą sytuacją, znów zaczęły ganiać wokół nas.
- Boże, przepraszam! - pisnęła Althea, momentalnie podnosząc się do siadu.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Nic się nie stało - mruknąłem spokojnie i zerknąłem na psy, które w końcu się zatrzymały. - Ale wiesz, chyba wolę pobiegać, niż przeleżeć wieczór na bruku - dodałem ze śmiechem.
Dziewczyna od razu pokiwała głową i podniosła się, dzięki czemu ja również mogłem wstać. Chwilę później kłopot został zażegnany, dzięki czemu mogliśmy ruszyć dalej.
O dziwo, bieg nie sprawił problemów Althei, mimo wydarzeń, które ostatnio przeżyła. Kiedy tylko wróciliśmy do kamienicy, odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Dziękuję! - powiedziała, ewidentnie zmęczona, acz zadowolona z tego treningu. - Chyba będziemy mogli robić to częściej.
Zaśmiałem się cicho.
- Oczywiście - odparłem, również się uśmiechając. - W razie czego dzwoń.
Po tych słowach machnąłem jej i ciągnąc Chipper'a, ruszyłem w drogę powrotną.
•°•°•
Kolejne dni mijały dość spokojnie. Co jakiś czas umawialiśmy się z Altheą na treningi, co wyraźnie rozluźniało nas obojga i pozwalało oderwać choć na chwilę myśli od innych rzeczy.
- Co się tak szczerzysz? - fuknęła Camille, wchodząc do mojego biura i skutecznie wyrywając mnie tym samym ze wspominania wieczornej rozmowy z Al, którą odbyliśmy przez telefon. Wzdrygnąłem się na ostry ton szefowej. - Mamy ofiarę, kolejną w tym tygodniu. W dodatku podejrzanego. Najpierw pojedziesz przesłuchać świadka razem z Markiem, a zaraz potem zajmiesz się zwłokami. Mam nadzieję, że to zrozumiałe.
Po tych słowach jak gwałtownie weszła, tak wyszła, zostawiając jedynie teczkę na moim biurku. Westchnąłem tylko cicho pod nosem, po czym sięgnąłem, żeby sprawdzić, z kim tym razem będę musiał uciąć sobie pogawędkę. Gdy tylko otworzyłem teczkę, mocno zacisnąłem usta.
- To chyba jakiś żart - prychnąłem pod nosem i wstałem gwałtownie. Im szybciej się za to zabiorę, tym szybciej udowodnię, że ta poszlaka jest ślepym zaułkiem.
•°•°•
To nie ona, to nie ona, to nie ona, to było jedyne, o czym myślałem, jadąc z Markiem do świadka. Gdy tylko stanąłem przed drzwiami, z ledwością mogłem podnieść rękę i zapukać. Po chwili otworzyły się.
- Feli? - spojrzała na mnie zaskoczona Althea, ewidentnie nie widząc Marka, który stał nieco dalej. - Myślałam, że później kończysz pracę...
Powędrowałem wzrokiem w bok, nie chcąc patrzeć jej w twarz.
- Przyszedłem tu w sprawie pracy - powiedziałem cicho. - Musimy cię przesłuchać.
Al? ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz