Byłem świadomy tego, że słowa, jakkolwiek powiązane z Kumarem, a raczej jego nieszczęściem, czy jak kto chce zwać kobietę, która rzekomo miała przypominać Przewalską, jednak powiedzmy sobie szczerze, okazała się jedynie marnym niewypałem, paskudą i wrzodem na hinduskim dupsku.
W sumie dopiero w tym momencie zreflektowałem się, jakim chujem był Yamir. No proszę, żeby szukać kogoś, na zastępstwo? Byle jak najbardziej przypominał tę pieprzoną, mącącą w życiu i w szczęściu, może nieco niezdecydowaną, ale z naciskiem na „kochaną”, blondynę?
Oboje byli swego warci.
A ja tylko jako trzecie, dodatkowe, rujnujące życie, koło u wozu. Cudownie żeśmy się dopasowali.
Na dokładkę Renula ze swoją herbaciarnią i zaliczonym procesie o...
Cokolwiek, niektórych spraw jednak nie powinno się roztrząsać.
— Widzę, że nie tylko ja nie potrafię dobierać sobie partnerów — zaśmiała się, oczywiście tym smutnym, marnym i zrezygnowanym tonem. — Może jednak wpadniesz na kawę? Albo potowarzyszysz samotnej damie na piętnastominutowej przerwie z papierosem? Bo wiesz, to tak niezdrowo dla umysłu, palić samemu.
Odpowiedziałem uśmiechem, nieznacznym, może ledwo widocznym. Prawdopodobnie wzruszyłem jeszcze ramionami, a na końcu, lekko skinąłem głową.
Bo może czasem warto było pomyśleć o kimś innym niż tylko o sobie.
A tego Przewalska raczej potrzebowała. Nie raczej. Zdecydowanie.
W końcu nie widziałem jej chwilę. Przydałoby się. Ten. Chociaż spróbować.
— Chyba mnie przekonałaś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz