16 gru 2018

Od Juliena cd. Dearden

Naturalnie nie mogłem sobie odpuścić wywołania tandetnej prowokacji z powodu czysto złośliwej natury. Nie pozwoliłem sobie odpuścić zobaczenia wyrazu twarzy chłopaka, choć tak naprawdę w niczym mi nie zawinił. Wręcz przeciwnie. To ja nie miałem prawa nic robić z rzeczy, które przed chwilą zrobiłem, wbrew wyraźnym protestom Dearden. Nikt jeszcze nie patrzył na mnie w ten sposób, jednocześnie wyrażając złość, prośbę i zaskoczenie. Nie, żeby sprawiało mi to satysfakcję. No... ale sprawia mi to satysfakcję.
Zostawiam tę dwójkę, nie chcąc być uczestnikiem możliwej kłótni, która aż wisi w powietrzu.
A wiecie, co jeszcze wisi w powietrzu?
Święta.
Czas, w którym robi się tysiące dań, bo przecież jedna osoba jest w stanie wcisnąć w siebie połowę stołu. Czas, kiedy kupuje się choinkę, taszczy do domu, ubiera, po to, by ta za chwilę zaczynała usychać, zrzucać igły, aby ją wyrzucić, z powrotem schować świąteczne ozdoby do szafki i czekać rok na kolejne święta. Czas, w którym spotyka się rodzina, rozmawia, wręcza sobie prezenty i wybacza wszystkie krzywdy.
Pic na wodę. Komercyjność tego święta odrzuca mnie wystarczająco. A myśl, że moja rodzina mogłaby się spotkać, znajdować cała w jednym pomieszczeniu, rozmawiać, a już na pewno wybaczyć wszystkie swoje krzywdy, doprowadza mnie do stanu pełnego rozbawienia. Dopóki był ktoś, kto pilnował, aby święta przynajmniej w czwórkę były świętami, nie miałem nic przeciwko nim.
Już dwa lata temu wspólne święta okazały się fiaskiem. Po czasie ojciec postanowił znowu spróbować zjednoczyć naszą rodzinę. Oczywiście, zaproszenie dla dziadków i tak było skazane na wyrzucenie do kosza, a strona mamy... to inny, osobny temat. Wcale im się nie dziwię, że dali negatywną odpowiedź. Za to rodzina Renee była zachwycona tak jak ona sama. Liczyła, że może wtedy nasze relacje się poprawią, ale nie wzięła pod uwagę, że lepszym rozwiązaniem byłaby szczera rozmowa na osobności, a nie w obecności jej całej rodziny, ojca i Auburn. Odpuściłem sobie święta na dobre, robiąc tylko wyjątek dla swojej siostry.
Zamierzam wrócić do domu, aby potem udać się do pracy i nie dostać porządnego opierdolu za to, że przychodzę sobie, kiedy chcę. Normalnie zostałbym wywalony, dlatego nie wiem jakim cudem jeszcze pracuję. Wiadomość od szefa wskazuje, że wcale nie muszę się denerwować, bo warsztat jest z jakichś nieznanych powodów zamknięty, co jest rzadkością, bo zazwyczaj zawsze jest jakiś ochotnik. Trudno. Wieczór samemu w domu jest najlepszą opcją z możliwych.
~*~
Wkładam buty i kurtkę. Jestem spóźniony na zajęcia, przez co jeszcze bardziej narażam się na gniew pana Thompsona. Już mnie nie lubi, a ja robię wszystko, by mnie znienawidził. Tylko tym razem robię to nieświadomie. Ledwo co wyszedłem spod prysznica, więc z moich opadających na czoło kosmyków włosów, które dawno powinienem skrócić za sprawą fryzjerskich nożyczek, kapie woda. Zbiegam po schodach i zamierzam wejść do kuchni, ale staję jak wryty, gdy widzę kobietę krzątającą się przy blacie. Chyba robi śniadanie. Dla mnie.
Mama.
Odwraca się i uśmiecha. Nie tylko ustami, ale promienieje jej cała twarz, mimo wyrysowanych kilku zmarszczek, które stają się pod wpływem tego wyrazu jeszcze bardziej widoczne.
- Cześć, kochanie - odwraca wzrok z powrotem na kubek i zalewa herbatę wodą - Dobrze się już czujesz? - spogląda na mnie z uwagą i podchodzi bliżej. Moja mina chyba nie wygląda na zdecydowaną - Wszystko w porządku? - próbuje przystawić dłoń do mojego czoła, ale odsuwam się i uśmiecham na wpół przepraszająco, a na wpół niezręcznie. Moja choroba była udawana. Nie jestem dobrym synem, bo okłamuję rodziców w takich rzeczach, ale Hannah prosiła mnie o spotkanie. Reid też nie poszedł na zajęcia, jednak u niego sprawa wygląda prościej. Jego rodzice uważają, że sam ponosi za siebie odpowiedzialność. U mnie w domu mama o wszystko się martwi i to jest problem. Vincent to także oddzielna sprawa.
- Tak - nie wiem co powiedzieć, więc rzucam krótko w odpowiedzi.
- Oh... - bąka, pocierając obydwie ręce. Spuszczam wzrok, bo mam wrażenie, że zrobiłem jej przykrość - No dobrze. Po prostu nie byłeś na kilku zajęciach. Nie powinieneś wracać tak późno, gdy jesteś chory.
- Byłem z Hannah - mówię jej to, bo mam wrażenie, że nie zareaguje tak, jak ojciec. On ma fioła na punkcie tego, abym grzecznie siedział na lekcjach, a po nich chodził na zajęcia dodatkowe, które nie są w żaden sposób związane z piłką. Nigdy nie pochwalał mojego bycia w drużynie, bo nigdy nie chciał chyba, abym myślał nad swoją karierą przyszłego sportowca.
Unoszę wzrok, gdy nie dostaję żadnej odpowiedzi. W końcu wstaję i podchodzę do kobiety, która już teraz jest lekko niższa ode mnie.
- Nie martw się, mamo. Obiecuję, że nie będę opuszczał zajęć - nie wiem, czy to dobrze, że kłamię. Nigdy nie lubiłem tego robić, ale nie mam wyboru.
Patrzy na mnie i kiwa głową z uśmiechem. Podaje mi śniadanie i całuje w policzek.
- I następnym razem nie okłamuj ojca. Nie lubię, gdy się kłócicie.
Bardzo dawno temu, ktoś mi powiedział, że być może powinienem komuś powiedzieć o tych snach. To były wspomnienia, tyle że nieco pozmieniane. Jak déjà vu.
Nie mam siły przewrócić się nawet na plecy, choć nie czuję ręki. Sięgam drugą po telefon, ale zanim cokolwiek robię, zbieram się w sobie. Dopiero po chwili przewracam się na plecy i zauważam migającą diodę - oznakę, że dostałem wiadomość.
Nieznany numer: Cześć. Z tej strony Dearden. Byłam zmuszona wziąć numer od Adaline i nie myśl, że piszę z przyjemnością. Ojciec dał mi jakieś dokumenty do podpisania, związane z projektem. Mógłbyś przyjść i to załatwić?
Słodkie, ale nie zamierzam się nigdzie ruszyć. Nawet nie z powodu, że nie mam siły. Nasze spotkanie oznaczało kolejne przekomarzanie się, rzucanie złośliwości w swoją stronę, a ja nie miałem ochoty na odgryzanie się i znoszenie nieprzyjemnego humorku Dearden, tylko z tego powodu, że musi przebywać w mojej obecności. Robi mi wielką łaskę, jakbym ja sam tego chciał. A na razie pragnę tylko i wyłącznie świętego spokoju. Dlaczego świat tego nie rozumie?
Ja: Nie
Długo nie odpisuje, dlatego postanawiam się zwlec z łóżka i poszukać butelki wody, a potem udać się do łazienki.
Gdy się podnoszę, czuję ścierpnięty kark i plecy. To była wyjątkowo bezsenna noc, a mnie męczyło coś w rodzaju przeczucia. Te całe święta, projekt, wisząca nade mną rozmowa z ojcem na temat ślubu, niepojawienie się w warsztacie, równające się z niezadowoleniem szefa i ten sen. W zasadzie się od siebie nie różnią, ale za każdym razem zmienia się drobny szczegół. A to otoczenie, a to postacie ludzi. Nie raz te szczegóły są tak małe, że nawet ich nie zauważam. Jednak te sny, albo lepiej - wspomnienia, są tak bardzo realistyczne, że czasem sam się przyłapuję na tym, że sprawdzam, czy na pewno jeszcze jestem u siebie w domu.
Przychodzi sms, więc patrzę na wyświetlacz.
Dearden: Aha. Dzięki
Nie stoi mi nic na przeszkodzie, aby odpisać od razu. Jeśli bardzo jej zależy, to pójdzie na moją propozycję, bo ja niezbyt przejmuję się tym, aby to podpisać, czy cokolwiek mam zrobić.
Ja: Przyjedź do mnie
Spodziewam się, że uzna ten pomysł za kompletnie głupstwo, a jej odpowiedź będzie się równała z sugestią, że jestem nienormalny, albo pijany. Ostatnią rzeczą, jaką chce, jest pewnie poznanie mojego miejsca zamieszkania. Choć w sumie byłoby to sprawiedliwe, bo ja wiem, gdzie mieszka. Wiem z kim mieszka. Wiem, z kim się spotyka. Właściwie wiem więcej o niej niż ona o mnie. Nie przeszkadza mi to. Jak dla mnie, może tak pozostać.
Dearden: Po moim trupie
Tak jak się spodziewałem. W razie czego wysyłam jej swój adres i odpisuję.
Ja: Miłego umierania
Nie czekam już na odpowiedź, tylko schodzę na dół po schodach do kuchni. Łapię butelkę wody leżącą na blacie i wypijam łapczywie resztkę, która pozostała. Mój plan dnia jest prosty. Zmęczenie się podczas biegania, prysznic, potem pustka i praca. Nie zamierzam dzisiaj udzielać się społecznie ani użerać się z prawie dorosłym gówniarstwem, tylko dlatego, że jestem bogaty, a moje nazwisko jest raczej rozpoznawalne.
~*~
Odwracam głowę w kierunku drzwi, zaraz po usłyszeniu dzwonka. Nawet nie wiedziałem, że go mam. Od dawna nie słyszałem tego dźwięku, bo od dawna nikt nie ma w zwyczaju do mnie przychodzić, a tym bardziej dzwonić. Vinc, gdy tylko może, odpłaca mi się tym samym, nie bawi się w dzwonienie, tylko wbija do środka, opieprza zazwyczaj za coś, co zrobiłem, a co się większości nie podoba i przechodzi do sedna.
Więc jednak się zdecydowała. Sprawa aż takiej wagi, że musiała schować dumę w kieszeń i przyjechała?
Zabieram ręcznik i owijam go wokół bioder. Wychodzę z łazienki, schodzę na dół i kieruję się w stronę telefonu.
Ja: Otwarte. Wejdź
Drzwi natychmiast się otwierają, a ja spoglądam w górę. Dearden wchodzi wcale w nie najlepszym humorze i momentalnie staje w miejscu, nic nie mówiąc.
- Przyjmujesz tak wszystkich gości? - pyta i krzyżuje ręce na piersi. Doskonale wiem, że nie czuje się zbyt komfortowo, a to tylko oznaka tarczy obronnej.
- Tylko ciebie - rzucam telefon na kanapę i odwracam się tyłem - Tak naprawdę nie przyjmuję gości. Specjalnie dla ciebie pójdę się ubrać. Jeśli oczywiście tego chcesz - prycha w odpowiedzi pod nosem. Udaję się do góry i ubieram.
Od razu, jak tylko schodzę z powrotem na dół, otrzymuję istotnie przemiły komplement.
- Jesteś najgorszym człowiekiem, z jakim miałam do czynienia - kocica jest zła. Auć. To pewnie miało zaboleć. Czyżby jej partner życiowy był aż tak bardzo niezadowolony z wczorajszego meczu? Ja byłbym dumny, gdyby moja dziewczyna skopała innemu chłopakowi tyłek, nawet w zwykłym meczu tenisa.
- Od dawna mnie nikt tak dobitnie nie skomplementował. Jesteś naprawdę miła - dziewczyna prycha pod nosem i uderza papierami o blat. Jest to zarazem oznaka zakończenia rozmowy, jak i cudownie nieprzyjemnego nastroju Dearden. Ciekawe, czy już dopiero teraz nastawiła się negatywnie w stosunku do mnie, czy od samego rana miała zły humor.
- Żartujesz sobie? - nie mam w zwyczaju rzucania żartami, a nawet śmiania się z nich. Jedyny żart, który mnie bawi, to ten o dziwkach, opowiadany przez pijanego Vinca. To jest szczyt komizmu, ale przynajmniej ma sens i jest zabawny - Albo wiesz co, nie odpowiadaj. Nie chcę wiedzieć - odwraca wzrok i wertuje przyniesione kartki. Spoglądam na nie z ukosa i zajmuję swoje miejsce.
- Jak kino? - pytam z odrobiną kpiny. Wydaje mi się to takie tandetne, tym bardziej na randkę. Chociaż mogę się nie znać. Może lubi popcorn.
- Świetnie. Zanim zadasz następne pytanie, nie jesteśmy przyjaciółmi, bym ci się zwierzała - krzywię się na jej słowa. Wcale nie chodziło mi o zwierzanie się. Jeszcze mi brakowało tego, żeby musieć słuchać o czyimś życiu, tym bardziej życiu w związku.
Dziewczyna zauważa moje niezadowolenie, a ja widzę jej wzrok, który podpowiada mi, że zamierza przejść do bardzo konkretnej rzeczy. Absolutnie niekomfortowej dla nas obojga. A ja domyślam się, o co jej chodzi.
- Następnym razem po prostu sobie odpuść, dobrze? Ja nie wtrącam się w twoje życie prywatne i nie zamierzam niczego komentować.
Jasne. Oczywiście, że ma ochotę komentować. Tylko sama przed sobą nie przyznaje. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że całą złość trzyma w sobie, a ostatnie wydarzenia owiała tajemnicą, trzymając je w sekrecie, zarazem mieszkając z dwoma innymi dziewczynami. Ciekawe, co takiego nagadała jej Adaline.
- Nie mam dziewczyny - wzruszam ramionami, znowu sprowadzając rozmowę do prowokacji. Denerwuje ją to, mam tego świadomość, ale nie udowodniła mi jeszcze, że mam możliwość innego prowadzenia z nią konwersacji. Jak na razie, odnoszę wrażenie, że nie chce zmieniać sposobu naszego porozumiewania się, odbiera mnie za kogoś, z kim trzeba rozmawiać z konieczności i to w dodatku najkrótszymi, twardymi słowami, jakie tylko się znajdują w indywidualnym zasobie słownictwa.
Poza tym nadal boli mnie i zarazem śmieszy to jej zadowolenie, gdy ogłaszała, że wygrała seta.
- Ale ja o to ciebie nie pytałam?
- A może jednak? - unoszę brwi i uśmiecham się zawadiacko - Jesteś chętna? - rzucam bezczelną propozycję, otrzymując odpowiedź w postaci wyrazu twarzy, na którym wymalowane jest zażenowanie, udawane niezrozumienie i bezsilność.
- Widzę, że masz dobry humor. To dobrze - nie czeka na moje potwierdzenie, tak jakby chciała mieć to już za sobą.
- Ty za to kąsasz gorzej od żmii, bez urazy - ignoruje mnie, choć jej kąciki ust wykrzywiają się w kpiącym uśmiechu.
- Miałam nieprzyjemny wieczór i ranek. Pewnie się domyślasz dlaczego - przez cały czas jej wzrok utkwiony jest we wszystkim innym. Unika spojrzenia na mnie i jest to niesamowicie widoczne. Ułatwię jej sprawę.
Idę do kuchni i zajmuję się śniadaniem.
- Nie robiłem nic złego, jeśli o tym mowa. Twój chłopak nie miał powodów do zazdrości, o ile był zazdrosny. Ja tego osobiście nie zauważyłem - ostatnie zdanie wypowiadam nieco ciszej, bo wściekłego byka bardziej nie powinno się rozsierdzać. Odwracam się i opieram o szafkę.
- Twój komentarz był zbędny. Jeśli będę chciała, aby ktoś skomentował moje ciało, albo cokolwiek, sama o to poproszę.
- Mówię to, co myślę. Jestem szczerym i bezpośrednim człowiekiem, a twój chłopak powinien się cieszyć, że ma dziewczynę, która podoba się innym facetom - unoszę brwi i wracam do przygotowywania śniadania.

Dearden?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz