20 gru 2018

Od Rose cd Damiena

Nabrałam powietrza w płuca i popatrzyłam na babcię jeszcze raz, czy ona zwariowała? Byłam, w jej mieszkaniu od dosłownie dwóch dni a ona stwierdziła, że jednak dobrym pomysłem będzie moje wyjście na miasto.
"Nic nie rozumiesz. Nie znam, tego miejsca nikt tu nie miga!" Naburmuszyłam się i podniosłam z mojego łóżka, które przyjemnie zaskrzypiało.
- Rose, nie wolno ci się zamykać, nawet psycholog mówił, że masz wychodzić do ludzi, więc sio! - Pokazała mi zdecydowanie na drzwi. Popatrzyłam na białą kotkę, która aktualnie zafascynowana była śniegiem za oknem i jęknęłam, a raczej wydałam z siebie dźwięk bliski jękowi pomieszany z kichnięciem. Jeśli tak bardzo jej na tym zależy, to wyjdę, Jezu nie musi mnie zmuszać, zła na cały świat rozpoczęłam krucjatę po buty zimowe w szafie, bo oczywiście mądrze zdecydowałam się schować je na samym dnie, nie domyśliłam się, że jednak zima przyjdzie i przyniesie ze sobą grubszą warstwę śniegu. Wyprostowałam się i z uśmiechem wydobyłam parę botek z szafy, były jeszcze nowe, ba pachniały nowością! Czemu nowe? Bo w poprzednim domu zima oznaczała tylko 15 stopni na plusie... Znalazłam też kurtkę, którą mama wpakowała mi siła do walizki, może i lepiej? Jednak miała rację co do pogody. Zdjęłam z półki czapkę i szalik i rozejrzałam się po pokoju, na biurku stał stosik nowych podręczników i zeszytów, które niczym gilotyna nad głową przypominały mi o zbliżającym się kataklizmie. Niema w szkole! To ci frajda! Będę niczym owca w stadzie wilków, nikt normalny nie będzie chciał ze mną rozmawiać... Nie podejrzewam nawet, że ktokolwiek normalny będzie umieć mnie zrozumieć, sama szkoła musiała podobno zatrudnić tłumacza tylko dla mnie. Jeszcze lepiej, mój plan "nie zwracaj na siebie w żaden sposób uwagi " chyba nigdy nie wypali, jak tak dalej pójdzie. Opatuliłam się najszczelniej, jak dałam radę i, wyszłam z mieszkania, trzaskając drzwiami. Telefon w kieszeni zapewniał mi pewien komfort, bo jednak dzięki niemu nie musiałam mówić! Pisanie to dar ludzkości! Krok za krokiem czułam jak, opuszcza mnie entuzjazm i jakakolwiek znikoma pewność siebie proporcjonalnie do liczby ludzi dookoła mnie. Wybrałam zła godzinę na spacery, szczyt, i to ten powrotny z pracy pozostawił mi nic innego jak schować się jak najbardziej za szalikiem i unikać kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Znalazłam obiecane wejście do parku i szybko wydostałam się z tłumu, nadal otaczali mnie ludzie, ale ... W mniejszej ilości? Westchnęłam odrobinę w uldze i ruszyłam przed siebie, na drodze wyrósł mi ring do jazdy na łyżwach... I wypożyczalnia dwa kroki obok. Na tafli aktualnie nie znajdowało się wiele ludzi, więc nie groziło mi ludobójstwo. Podeszłam do budki ze wklepaną w notatniku prośbą o łyżwy mojego rozmiaru.
- Figurowe czy twardsze? - Wysoka brunetka zmierzyła mnie chłodno wzrokiem. Niczym jeleń w światłach zamarłam, nie wiedziałam dosłownie jak się zachować, mogło to być spowodowane brakiem interakcji z ludźmi poza moją rodziną od dłuższego czasu... ale to tylko przypuszczenia tak? Wskazałam palcem na białe miękkie wygodnie wyglądające łyżwy. Podała mi je i warknęła bez namiętnie.
- 25 za jedną turę – Wystawiła rękę w oczekiwaniu na pieniądze, złapałam się za kieszenie i znalazłam pomięty banknot 50. Dostałam resztę i usiadłam na ławeczce, powoli zawiązując łyżwy. Dźwięk dzwonka oznajmił początek nowej tury, zdecydowanie ruszyłam na taflę, niewiedząca do końca, czym się kieruję. O błędności mojej decyzji zorientowałam się, dopiero kiedy udało mi się odjechać od barierki, moje ciało nie było stworzone do poruszania się po lodzie na dwóch cienkich metalowych płozach. Zdecydowanie nie było. Niewiedząca skąd, wjechał we mnie chłopak, powodując, że ciężar ciała przeniosłam na palce i... poleciałam na kolana, czując, jak siniaczą się i marzną. Osobnik zahamował za mną i sam walnął się w ściankę lodowiska. Przynajmniej nie byłam jedyną poszkodowaną.
- Wszystko okej? - Znalazł się obok mnie i wyciągnął rękę w geście pomocy, nie, nie będzie mi pomagał, zaraz zacznie do mnie coś mówić i wyjdę na idiotkę. Pokręciłam stanowczo głową, czując, jak robię się czerwona.
- To moja wina, przepraszam, powinienem bardziej uważać – Pomasował kolano, mam nadzieję, że jednak nie zrobił sobie krzywdy, przejechałam spojrzeniem po jego twarzy, ale szybko spuściłam wzrok.
- Tak w ogóle, wyprostuj bardziej nogi i plecy, łatwiej ci będzie utrzymać się w pionie – Kiwnęłam głową i ruszyłam dalej przed siebie, To wcale nie było tak, że próbowałam już prostować plecy i nogi, nie umiałam i tyle, zrezygnowałam w połowie tury i odniosłam łyżwy kobiecie, którą wyraźnie bawił stan moich kolan.
- Jednak nie dajesz rady? Nie ma zwrotów- Uśmiechnęła się złośliwie. Nie potrafiąc nic dodać, oddaliłam się w kierunku domu, miałam serdecznie dość dzisiejszego dnia, po co wychodziłam? Bez sensu. W mieszkaniu przywitał mnie zapach pieczonego ciasta i głośne miaukniecie kici. Klęknęłam na obolałe kolano, krzywiąc się przy tym i podniosłam Mau, tuląc ją do piersi. Ty mnie rozumiesz co kocico? Ty byś się ze mnie nie śmiała, jakbym oddała wcześnie łyżwy, prawda? Pocałowałam czubek głowy kici i odstawiłam ją na fotel. Babcia była dalej zajęta w kuchni, więc poszłam od razu do łazienki, ciepły prysznic to było, to czego potrzebowałam. Odkręciłam wodę i obserwowałam, jak lustro zaczyna pokrywać się mgłą. Wsunęłam rękę pod strumień i uśmiechnęłam się do siebie, czując ciepły płyn. Rozebrałam się i stanęłam pod strumieniem dobroci, którą oferował mi prysznic. Jutro miało być jeszcze ciekawiej, szkoła zaczynała się o 8,a ja nie byłam w żaden sposób na to gotowa, w ŻADEN. Wmasowałam w czaszkę szampon i zakaszlałam, może będę chora!? Choroba oznacza więcej czasu w domu! Przymknęłam oczy, śniąc o gorączce i kaszlu, który podarowałby mi jeszcze kilka dni spokoju.
- Rose, wyłaź! Ciasto się upiekło!
Babcia głośno zastukała w drewniane drzwi. Wyrwana brutalnie z mojego snu wyszłam spod prysznica i owinęłam się ręcznikiem, przelotnie spojrzałam w lustro i skrzywiłam się na widok szramy, która dalej byłam na wysokości strun głosowych, nie będę mogła tego ukrywać szalikami i apaszkami całe życie... Rozczesałam kudły, starając się, nie zwraca uwagi na dziewczynę w lustrze. Nie to, że miałam do siebie jakieś obiekcje, ale bardziej bez wyrazu to się chyba wyglądać nie dało. Uchyliłam drzwi, ruszyłam biegiem do pokoju otulona ręcznikiem. W moim małym królestwie złapałam sweter i spodenki i szybko założyłam je, czując, jak robi mi się gęsia skórka z zimna.
Wsadziłam głowę do kuchni i spojrzałam na babcię, która stawiała na stole brytfankę z ciastem. Klepnęłam się w udo, żeby zwrócić na mnie jej uwagę i mignęłam szybko " jakie to ?".
- Jagodowe, na kruchym - Wyjęłam nóż z szuflady i ukroiła kawałek, zanim dała radę nałożyć go na talerz, złapałam go palcami i, przerzucając go z ręki do ręki, wgryzłam się w pyszne nadzienie.
-Nie jedz rękami i nie tak łapczywie! - Dostałam szmatą przez plecy. Skrzywiłam się, ale uciekłam z kuchni ze zdobytym kawałkiem ciasta w zębach.
- Zapakuję ci do szkoły na jutro, poczęstuj kogoś, może cię polubi! - Babcie z optymizmem w głosie szykowała moje jutrzejsze pudełko. Nagle ciasto straciło smak, opuściłam ramiona i wróciłam do pokoju. W szafie wisiały nowo uprasowane ubranka i czyste sweterki, które miały grzać moją osobę, wybrałam ten czarny z błękitnymi rękawami, dobrałam do niego czarne spodnie i bieliznę, przynajmniej wyglądem nie będę się chyba wyróżniała. Zakopałam się pod kołdrą i wyciągnęłam telefon, Avengram? Nic nowego, Rivenley? Nie było mnie na nim od dawna, ale powiadomień jakoś nie miałam. Ciche stukanie pazurków i po chwili ciężar na kołdrze oznajmił mi przybycie kotki. Podniosłam na nią wzrok i dodało mi to odrobinę otuchy, dziewczynka ułożyła się w moich nogach i zaczęłam cicho mruczeć. Westchnęłam i odłożyłam komórkę na stolik, podłączając ją do ładowarki, dobra co mnie nie zabije to mnie... Idę spać. Obudził mnie uciążliwy jęk budzika, który oznajmiał agresywnie, że była już szósta czterdzieści. Podniosłam się i przetarłam oczy, Jezu chyba nie dam rady.
- Wstałaś? - Babcia zajrzała do pokoju i uśmiechnęła się, widząc mój optymizm.
- Oj będzie dobrze słonko... - Odwróciła się i rozpoczęła przygotowywanie śniadania w kuchni, podniosłam się leniwie i zabrałam ubranie do łazienki. Kiedy ogarnęłam się i doprowadziłam do stanu w miarę normalnego, usiadłam w kuchni i powoli piłam moją herbatę i gryzłam kawałek chleba z serem.
- Gotowa? Masz, spakuj sobie, smacznie ci zrobiłam, i woda - Wręczone mi zostało pudełko i bidon. Sięgnęłam po plecak i trochę na pokaz schowałam podarowane mi jedzenie.
"Nie rozumiem, czemu nie mogę robić kursu przez... i n t e r n e t" nie wiedząc jak, miga się internet, postanowiłam po prostu to słowo przeliterować.
- Bo jesteś waleczna i będzie fajnie, dawaj, do szkoły już ! - Popchnęła mnie w kierunku drzwi i zamknęła je za mną, zanim zdążyłam coś zrobić, po chwili drzwi otworzyły się ponownie i podane zostały mi moja kurtka, szalik, czapka i buty do szkoły. Ubrałam się i zrezygnowana poszłam na zajęcia, piekle witaj.
<Damien?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz