Na zdjęciu: Photo from Pinterest
Motto: Pojęcie człowieczeństwa wymyślone jest przez ludzi. A ich zachowanie przeczy człowieczeństwu.
Imię: Sanae
Nazwisko: Kamitsuruyoshi
Wiek: 27 lat
Data urodzenia: 30 grudnia
Płeć: Kobieta
Miejsce zamieszkania: Wykupiła niedawno dom w Juley. Trzypoziomowy domek (wliczając poddasze), zbudowany z ciemnego drewna i kamienia. Dosyć duże okna, a i ogród ogrodzony drewnianym płotem jest, w sporej części porośnięty makiem lekarskim. Huśtawka ogrodowa przy domu skierowana jest na zachód, co pozwala na obserwację zachodu słońca. Ogród jest zadbany, utrzymywany w swoim pięknie przez młodą lekarkę.
Orientacja: Biseksualna, choć bardziej ciągnie ją do dziewczynek. Jakoś tak wyszło, że bardziej ją pociągają...
Praca: Psychiatra dziecięcy - najwięcej pracuje w lokalnym szpitalu na oddziale całodobowym psychiatrii dziecięcej (szpital Trevora Eldberga), ale przyjmuje też prywatnie, przyjeżdża do pacjentów i przyjmuje w poradni zdrowia psychicznego. Zdarzają się też telefony z innych szpitali, wtedy pojawia się tam czyniąc to, co do niej należy.
Charakter: Sanae wydaje się być bardzo tajemniczą i charakterologicznie skomplikowaną istotką. Wszystkie wydarzenia z jej przeszłości ukształtowały ją akurat taką, jaką jest obecnie. Miło w jej życiu się nie działo, więc i charakter nie będzie słodkim jak miód opowiadaniem o jej wspaniałości. Porównując kulinarnie, można porównać wyobrażenie jej charakteru do tabliczki gorzkiej czekolady (minimum 80% miazgi kakaowej) otoczonej mięciutkim biszkoptem, nadzianej masą kajmakową - do tego biszkopt z aromatem waniliowym, intensywnym, choć bardzo przyjemnym do wąchania. Z zewnątrz mięciutko i przyjemnie, pod tą warstwą bardzo gorzko do wykręcenia ust, ale przy tej najbardziej skrytej warstwie uwalniająca się słodycz, rozlewająca po języku i redukująca gorycz, choć za mało, by zredukować całkiem. Przejdźmy do konkretów, zanim stanę się wieszczem i będą katować moimi porównaniami przyszłe pokolenia na polskim.
Zacznijmy od tego, co widać na pierwszy rzut oka, przy pierwszym kontakcie i z niewielkiej odległości. Wydaje się być zagubiona, nieobecna, wyrwana z rzeczywistości. Jej ubiór również to pokazuje, ale o nim w aparycji. Nie wygląda na kogoś interesującego się światem realnym. Kontakty z nią też są mało interesujące dla sporej części ekstrawertyków. Nie przykuwa uwagi inaczej, niż nietypowym wyglądem, a jak nie wyglądem - atypowe zachowanie (między innymi zatykanie uszu w głośnych miejscach) też zaciekawi niejednego. Kontynuując, pierwszy kontakt też nie należy do najłatwiejszych. Przy witaniu się z nią można nie usłyszeć odpowiedzi. Nie usłyszeć, choć odpowiada. Przez wypowiadanie się przyciszonym głosem do nieznajomych. Pracowała nad tym, by nie sprawiało jej to problemu w pracy - tam jej wychodzi. Poza pracą nie do końca. Ale może dlatego, że kontakt z dziećmi nie jest tak wymagający, a z rodzicami… Dzięki dzieciom robi się na tyle spokojna, że się nie boi. Nie zawaha się nawet wydrzeć, kiedy trzeba. Nie ma z tym żadnego problemu, choć nieprzyjemne emocje jej towarzyszą. Ale to też, wyłącznie w pracy – poza nią już próbuje się hamować. Nie krzyczy dopóki wszystko jest po jej myśli. Na ogół miła i przyjazna po wstępnym poznaniu rozmówcy, gdy ma świadomość, że nic nie powinno złego się stać.
Ale co po jej przyjazności, skoro ma problemy z wyrażaniem i rozpoznawaniem emocji? Łatwo przestraszyć ją pokazując swoje, skrajne emocje. Radość i skrajny smutek też może odebrać jako zagrożenie. Zagrożenie albo zaburzenie - zależnie od sytuacji, będzie próbowała pomóc lub uciekała (to drugie raczej na ulicy, w przestrzeni nieznanej dziewczynie i podobnych). Swoich tak samo się boi, jak cudzych. Chodzi o skrajne i sprzeczne emocje, szczególnie te, których nie może opanować. Zdarza się, że może kogoś w takim stanie zaatakować, nawet pomimo prób powstrzymywania tego nie zawsze wychodzi. Wyładowuje je na sobie gdy tylko może, choć nie zawsze wytrzymuje. Próbuje jednak używać metod zalecanych przez psychologów. Bardzo docenia mimo tego kontakty z innymi, ale też nie z każdym. Musi czuć, że z tym kimś ma dobry kontakt, może mu zaufać.
Sanae nienawidzi zmian, szczególnie tych niespodziewanych, nagłych, dużych, niechcianych. Nie chodzi o to, że zupełnie wszystko ma być stałe, ale przewidywalne i możliwe do poradzenia z tym sobie. Zmiana rozkładu jazdy na dworcu zapowiedziana odpowiednio wcześnie? Nie ma z tym problemu. Remonty na drogach? Normalna rzecz, ciągle się zdarzają. Ale takie rzeczy, jak odwołania pociągów i ich opóźnienia, remonty kończące się zmianami wystroju – nie ma mowy, by patrzyła na to obojętnie, chyba że jest to po jej myśli. Tak samo jak niespodziewanych, nagłych zmian nie do uniknięcia, nie lubi, gdy ktoś ją wprowadza w błąd. A nawet podwójnie bardziej, ponieważ wiąże się też to z nienawidzeniem poprzednio wymienionych zdarzeń.
Sanae nienawidzi zmian, szczególnie tych niespodziewanych, nagłych, dużych, niechcianych. Nie chodzi o to, że zupełnie wszystko ma być stałe, ale przewidywalne i możliwe do poradzenia z tym sobie. Zmiana rozkładu jazdy na dworcu zapowiedziana odpowiednio wcześnie? Nie ma z tym problemu. Remonty na drogach? Normalna rzecz, ciągle się zdarzają. Ale takie rzeczy, jak odwołania pociągów i ich opóźnienia, remonty kończące się zmianami wystroju – nie ma mowy, by patrzyła na to obojętnie, chyba że jest to po jej myśli. Tak samo jak niespodziewanych, nagłych zmian nie do uniknięcia, nie lubi, gdy ktoś ją wprowadza w błąd. A nawet podwójnie bardziej, ponieważ wiąże się też to z nienawidzeniem poprzednio wymienionych zdarzeń.
Jako, że ma bardzo częsty kontakt z dziećmi, warto wspomnieć o tym, jak wyglądają kontakty z nimi.
Nowoprzyjęci na oddział i przechodzący tylko przez izbę przyjęć będą na początku obdarzeni lekkim, przyjaznym uśmiechem. Podczas rozmowy na temat zdrowia będzie pojawiać się rzadko przez jej empatię, która, choć uszkodzona, działa mocno. Potrafi uronić kilka łez przy słuchaniu o tym, jak się ktoś czuje czy co przeżył, zupełnie, jakby też to przeżywała. Jednocześnie stara się zachować profesjonalizm i ukrywać przejawy współczucia, ale widać, że jest choć odrobinę przejęta. Przy młodzieży nie próbuje być ani trochę na czasie, jak w zwyczaju mają niektórzy dorośli. Ich też traktuje odrobinę dziecięco. Ale tylko odrobinę, na przykład częstowaniem cukierkami po wizycie, co większość praktykuje raczej wyłącznie przy kontakcie z młodymi dziećmi do ok. 12 roku życia. Omawiając zachowanie wobec leżących na oddziale małych i dużych, choć niedorosłych, pacjentów, obdarza ich troską. Nie narzuca się, pozwala na to, by ktoś został sam, gdy tego chce, choć pozostanie w odległości czuwając, by nic złego się nie stało. Przy zabiegach i podawaniu leków unika przymusu, zamiast tego woli przekonać pacjenta, że warto i nie ma czego się bać. Wysłucha z chęcią, spróbuje doradzić, wspomoże, a nawet z chęcią przytuli i pogłaszcze, jeśli ktoś lubi. Ktoś zaraz powie: Przecież lekarz jest od leczenia, a nie niańczenia. Takie teksty ją tylko denerwują. W końcu nie niańczy, a daje tym dzieciom i młodzieży bezpieczne miejsce, które nie jest jużprzykładem łamania praw pacjenta, a wręcz praw człowieka. Naprawdę się przejmuje ich losem, chce, by było z nimi jak najlepiej. Nie tyczy się to tylko tych z oddziału, ale i przyjmowanych w poradni. Ale tylko tym z oddziału może dać więcej, skoro spędza z nimi całe dnie i noce, bez swoich rodziców (jeśli w ogóle ich mają), bez przyjaciół spoza tego miejsca. Niejednego nauczyciela przyjeżdżającego tu uczyć ganiła za podejście. Niekoniecznie jako podejście do kogoś chorego psychicznie, ale jako po prostu podejście do ucznia też. Nie na każdym dyżurze ma czas by się wszystkimi z osobna zająć, ale na początku dyżuru nocnego czasu ma więcej, o ile ktoś nie dobija się do izby przyjęć. Nawet uzależnieni zachowują się po kilkunastu dniach terapii lepiej, niż na początku, chętniej współpracując.
Stary personel oddziału tylko krzywo na to patrzy, puka się w głowę i wyśmiewa ją czasem. Nie lubi ich podejścia, ale ze względu na to, że nad sobą ma ordynatora, nie może zrobić wszystkiego ani zmienić tego miejsca całkowicie na przyjaźniejsze chorym. To ją czasem dobija, a myśl na spotkanie ze współpracownikami, nie pozwala jej się zwlec z łóżka. Na szczęście, dzięki ciepłemu przyjęciu przez większość pacjentów jej metod, radzi sobie lepiej w pracy, niż gdyby to się nie stało. Owszem, ciężko jej i kryzysy ją dopadają, ale wie, że robi to dla "swoich" dzieci.
Sama nie ujawnia swoich problemów przed pacjentami. Robi to ze strachu przed wyśmianiem, utratą zawodu (nie chce być znowu po stronie pacjenta na psychiatrii), czy zwykłego unikania obciążania ich. Czasem się zdarza, że język jej się rozplącze, ale próbuje się hamować, by nie obciążać ich swoimi problemami.
Bardzo łatwo ją rozczulić czy sprawić, by się rozkleiła. Na myśl, o czymś bardzo uroczym bądź słodkim, potrafi być bliska płaczu, wyglądającego na pochodzący ze smutku. Do tego stopnia uwielbia uroczość, stara się też, by jej otoczenie takie było. Najpewniej płacze z tego, że sama chce być w takim świecie. Gdzie mogłaby się zaszyć, wtulić w puszystą owieczkę i zasnąć na jej grzbiecie.
Hobby: Nie widać, że psychiatria i pomaganie innym? Ale to najbardziej widoczna część. Dochodzi do tego lotnictwo i kolejnictwo, dzięki czemu tak często jeździ pociągami. Licencję pilota już planuje, a kiedyś chciała zostać dyżurną ruchu kolejowego czy maszynistką. Nie wykluczała też kontroli ruchu lotniczego. Z każdej dziedziny można ją przepytać i nie będzie nic obcego dla niej. W wolnym czasie zajmuje się ogródkową uprawą maku lekarskiego. Cukiernictwo czasem też ją pochłonie na kilka godzin.
Aparycja|
- wzrost: 167.3 cm
- waga: 50.84 kg
- opis wyglądu: Sanae jest bardzo szczupła, choć nie patologicznie, jak przy zaburzeniu zwanym anorexia nervosa. Nie jest daleko do tego, stwierdza się, że jest bardzo chuda, ale kości nie widać. Tkanki tłuszczowej ma mało, choć jeszcze jest jej wystarczająco w miejscach, gdzie trzeba. Skórę ma jasną, jeśli nie bladą. Często słyszała pytania w stylu „Dobrze się czujesz?” z tego powodu. Czasem zdarzają się znamiona na skórze, choć nie rzucają się w oczy i omijają jej twarzyczkę. Kończąc o skórze, w dotyku jest bardzo miła, tam, gdzie nie jest naruszona przez obrażenia. Tam jest odrobinę mniej miło z dotykaniem, ale miejmy nadzieję, że się zregeneruje.
Na owalnej twarzy nie widać niedoskonałości. Mimo tego, dla pewności dziewczyna używa odrobiny pudru. Oczy są dość duże niebieskiego koloru, nosek mały, a usta wyraziste, potraktowane błyszczykiem ciemnoróżowej barwy. Cienkie brwi są delikatnie pomalowane na kolor jej grzywki – bladoróżowy.
Włosy sięgają jej do połowy przedramion – wyprostowane, naturalnie jasny blond, przefarbowane są na różowo – od nasady do końcówek wyrazistość tego koloru rośnie.
Ubiera się… specyficznie. Zapytana o styl ubierania, odpowie, że po swojemu, jak jej się podoba. Być może, tylko ona wie, czemu chce się tak ubierać. Najczęściej jest to czarna, z przodu krótka, z tyłu długa sukienka z długimi rękawami, licznymi czerwonymi i różowymi wstążkami i skórzanym paskiem przy jej talii. Nogi są zakryte pończochami przypiętymi do podwiązek. Do tego całość uzupełniają buty o cholewce do połowy kolan, czarnego koloru i o różowych sznurówkach. Takie ubrania nosi codziennie, w szafie ma kilka zestawów tego. Część na mrozy, część na upały, ale wszystkie niemal takie same, do rozróżnienia jedynie po metkach i kolorach wieszaków, na których wiszą.
Strój służbowy tak już nie wygląda. Na wspomniany składa się kilka elementów, jak na przykład kitel. Dominuje na nim biały kolor, ale są wszyte fioletowe lamówki - charakterystyczne dla psychiatrów w tej placówce. Zapinany jest na guziki, które również są białe, zawiera 3 kieszenie - dwie po bokach, a jedną na lewej piersi. Do tego spodnie, także białe i białe buty wsuwane. A pod kitlem nosi zwykłą, czarną koszulę. Jakoś polubiła czarny...
- pozostałe informacje: Na całym ciele liczne blizny po autoagresji i przemocy od innych - zwykle ukryte pod ubraniami lub pudrem, zależnie od okoliczności.
- głos: Asami Shimoda
Historia: Urodziła się 30 grudnia, najpewniej o 2:46 - miejsce urodzenia nieznane, rodzice też nieznani. Od razu po urodzeniu zaniesiono ją do sierocińca, jeszcze nienazwana, ubrana jedynie w pieluchę i okryta szczelnie kocykiem. Przyjęta niemal od razu, wychowywana następnie przez kolejne lata, już pod imieniem Sanae i nazwiskiem Kamitsuruyoshi. Do czasów przedszkolnych nic ciekawego się nie wydarzyło. Przecież każde dziecko może chcieć sprawdzić wytrzymałość ściany swoją głową. A że ma na to ochotę po wysłuchaniu czy ujrzeniu czegoś, co jej się nie podoba...
Przedszkole było dla niej ciężkim czasem - wychodzić na jaw zaczęły jej problemy z kontaktami rówieśniczymi. Podczas, gdy chłopcy bawili się z chłopcami, dziewczynki z dziewczynkami, a obie te grupy nawzajem się przezywały (choć czasem i bawiły), malutka Sanae trzymała się od nich wszystkich z dala. Nie chodziło o odrzucenie, sama nie podchodziła. Dopóki nie zwracano na to uwagi, było dobrze i bawiła się w spokoju w to, na co miała ochotę. Czasem też wymyślała sobie przyjaciół, ale jak szybko przychodzili, tak też znikali. Ale, jak to bardzo często się zdarza, nic nie może być idealne. A dlaczego? Ponieważ przedszkolanki chciały włączać Sanae do zabaw z innymi. Chociaż mówić umiała, nie używała zwrotów grzecznościowych. Wszystko mówiła dosłownie, bez upiększania wypowiedzi czy ugrzeczniania. Uznana była też za dziwną przez społeczność jej grupy przedszkolnej, przez co i z drugiej strony nie było chęci do zabawy. Nie interesowała się tym, co wszyscy. W czasie, gdy uwaga całego przedszkola była skierowana na pewną bajkę czy to, że w przedszkolu są nowe zabawki, dziewczynka przyglądała się, jak elektryk naprawiał oświetlenie. Zaburzenia jej zachowania uznane były za nieodpowiednie wychowanie w sierocińcu, co próbowano wyrównać w przedszkolu, ale bez skutków. Przynajmniej pozytywnych, Sanae nienawidziła tego, ponieważ burzyło jej porządek dnia. Jak normalnie było wszystko zaplanowane, od godziny 8:00 do 15:30 (potem było raczej wyłącznie czekanie na rodziców, a opiekunka przychodziła po nią około 16:00), tak ona była co kilka dni wyrywana (nie dosłownie, w znaczeniu zabierana, proszona dokądś) z sali do niewielkiego pokoju, gdzie uczono ją poprawnego zachowania i używania języka. Przychodziło jej to bardzo opornie, ponieważ nie rozumiała po co jej to wiedzieć, skoro jej nie interesuje. Dalej wolała patrzeć na pracę personelu technicznego placówki, zamiast zajmować się tym, co część pedagogiczno-opiekuńcza próbuje zrobić, by dzieci były mądre i silne fizycznie. Przejście do zerówki też było trudne. O ile nauka sama w sobie była dla niej bardzo prosta i przyjemna, a jako pierwsza z grupy nauczyła się płynnie czytać (do tego ani razu nie dukała czy nie sylabizowała!), kontakty społeczne wciąż kulały. Nie lubiła się bawić, ponieważ jej to nie interesowało. Działała też opinia dziwaka, przez co nierzadko ją wytykano palcami, śmiano się z niej i wyśpiewywano wierszyki na temat jej dziwności. Do tego ten hałas, który dziewczynka odbierała tak intensywnie, że przy każdej "zabawie muzyczno-ruchowej" uciekała z sali zaszywając się w kącie korytarza, a raz udało jej się ukryć w schowku gospodarczym. Zmuszana dalej do tego, całe dnie od rana do powrotu z przedszkola płakała. Rano, że nie chce tam iść, a w przedszkolu, że ma dosyć i chce do sierocińca. Widok surowej i niemającej podejścia do dzieci opiekunki wtedy był dla niej kojący. Co z tego, że była później bita - nie była w tamtym hałaśliwym miejscu.
Przedszkole to było nic w porównaniu do szkoły. Oczywiście nauka liczenia i doszkalanie czytania nie były problemem (za szybko czytała na doszkalanie, była tak właściwie tylko dobrym przykładem), ale doszło pisanie i prace plastyczne. Nie wspominając o nasilających się problemach związanych z relacjami rówieśniczymi. Zacznijmy po kolei, od pisania. Pisanie było dla niej torturą, gdyż jak się nie starała, literki wychodziły krzywe, nierówne wielkością, trudne do rozczytania. Nauczycielka prowadząca klasę zalecała więcej ćwiczeń, a opiekunka była tak wymagająca, że dodawała swoje linijki literek czy zdania do przepisania (zależy od klasy), stała nad małą z zegarkiem odmierzając czas i nie zawahała się jej uderzyć, gdy ćwiczenie zajmowało za długo według opiekunki. Nauczycielka tylko była wyrozumiała, dając jej czas na nauczenie się. A także arkusze ze szlaczkami bądź literkami. Z pracami plastycznymi było jak z literkami - źle. Kolorowanki z wychodzeniem za linie (zauważalnie częstszym niż u innych), krzywe figurki z plasteliny, nieprawidłowo zaginane origami, gdy inni potrafią to zrobić według instrukcji tylko z niewielką pomocą pani. Prace plastyczne Sanae były wyśmiewane w całej szkole, nawet wśród najmniej uzdolnionych plastycznie. A rówieśnicy - nie ma konieczności wspominać o nich. Jej słabe strony i pochodzenie były podstawą wytykania. Czasem była uderzana przez innych, jej rzeczy nierzadko lądowały w śmietniku, a malutka była wysyłana do szkolnego psychologa z głośnym płaczem, zdarzało się, że wyrwana z uderzania głową o ścianę gdzieś na korytarzu, gdzie mało kto chodzi. Dzwoniono po opiekunkę, która zabierała ją, a w placówce "leczyła" jej autoagresję... agresją swoją wobec niej. Nic nie robiła sobie z tego, że może być za to ukarana więzieniem. Wybitne umiejętności z matematyki zostały zaprzepaszczone, bo szkoła chciała "zrównoważonego rozwoju umiejętności uczniów". Nie dostawała dodatkowych zadań, przez co nie rozwijała się za szybko, mimo posiadanego potencjału. Z ortografii była najlepsza w klasie, dzięki czemu wszystkie szkolne i międzyszkolne konkursy ortograficzne „należały” do niej. Nie było takiego, gdzie nie zdobyła co najmniej wyróżnienia.
Wizyty u psychologa szkolnego, pogadanki klasowe z pedagogiem o wzajemnym szacunku, a także troska wychowawczyni klasy nie pomagały. Sanae powoli czuła się coraz gorzej, z niechęcią chodząc do szkoły, a z jeszcze większą niechęcią z niej wychodząc. W pewnym momencie pojawiły się u niej myśli, że nie chce się więcej obudzić. Od pewnego momentu jej dzień wyglądał tak, że płakała bez przerwy. Nawet ukochanych zadań z matematyki nie mogła rozwiązywać z emocji, które jej towarzyszyły. Czytanie stało się niemożliwe przez łkanie i łzy w oczach sprawiające, że tekst się rozmywał. Aż pewnego dnia próbowała skoczyć z okna w jej klasie podczas przerwy. Nauczycielce udało się ją powstrzymać w ostatniej chwili, choć niewiele brakowało. Zapytana o powód postępowania powiedziała wszystko, co dotyczyło jej chęci nieobudzenia się. Ponownie powiadomiono sierociniec, ale dobrej reakcji nie było. Opiekunka znowu ją zbiła. W nocy po tych wydarzeniach próbowała przerwać ciągłość naczyń krwionośnych celem wykrwawienia się. Jako narzędzie użyła noża, który zabrała ze stołówki. Skończyło się na niezbyt poważnych obrażeniach i ubrudzeniu wszystkiego krwią, ale i tak wezwano pogotowie. Przewieziono małą do szpitala na oddział chirurgii dziecięcej. Tam została opatrzona, a po zagojeniu ran przewieziono ją znowu, do innego szpitala. Tym razem na psychiatrię dziecięcą. Leczenie sprawiało problem z powodu jej młodego wieku - nie wszystkie leki można było jej podać. Zostawały środki uspokajające i wysyłanie do izolatki, gdy znowu chciała sobie coś zrobić. A chciała niemal przez cały pobyt, dopóki nie zrozumiała, że aby to się udało, musi stamtąd wyjść. W międzyczasie warto wspomnieć o warunkach w domu dziecka, lub (jak niektórzy go nazywali) "domem zniewolenia dziecka".
Chociaż samo miasto nie jest siedliskiem patologii, to miejsce było tylko z zewnątrz dobrze wyglądające. Nie chodzi tylko o wygląd budynku, który był zadbany, ale i o część, gdzie można było adoptować dzieci. Także pokazywane potencjalnym rodzicom adopcyjnym miejsca wydawały się być tymi, gdzie dzieci beztrosko się bawią nie przejmując się brakiem rodziców. Ale to tylko warstwa wierzchnia, za którą tylko podopieczni i pracownicy mogli wejść. Czy przykrywka... Nie do końca. To po prostu były szczęśliwsze dzieci, które sobie radziły, a nie były agresywne czy nie wykazywały innych dysfunkcji. Dopiero we właściwej części mieszkalnej odsłaniała się prawda. Wychowawcy nie sprawowali należytej opieki nad swoimi podopiecznymi, którzy często byli bici. Niektórzy z nich sami uczyli się używania agresji wobec innych. Ci nieprzystosowani, którzy byli spokojni, byli ofiarami przemocy. Za starzy, by ktoś ich chciał, a za młodzi i zbyt niedoświadczeni, by móc samodzielnie żyć. Problemy z narkotykami czy innymi używkami rzadko się zdarzały, skrupulatne kontrole czyniły posiadanie czegokolwiek niemożliwym. Już uzależnieni kończyli w ośrodkach odwykowych, chyba, że ich uzależnienie nie było widoczne. A Sanae… Ze swoimi zaburzeniami nie radziła sobie. Uznana za dziwadło, była samotna. Współlokatorki często gnębiły ją i ośmieszały. Nie miała oparcia w nikim… Prawie w nikim. Przez pewien czas pojawiła się inna dziewczynka, bardzo podobna do niej. Zaprzyjaźniły się, razem się bawiły gdy miały ochotę, dużo rozmawiały… Obie uznane za dziwne, ale to sprawiało, że Sanae lepiej przeżywała ten trudny czas. Ale, Amai (ta przyjaciółka) została adoptowana. Znowu dziewczynka musiała radzić sobie z samotnością oraz frustracją wynikającą z braku przyjaciółki.
Wracając do szpitala, po wyjściu poznała wspomnianą przyjaciółkę. Nie radziła sobie ze stratą, więc próbowała powtórzyć czyn sprzed kilku miesięcy, ponownie znajdując się w placówce ochrony zdrowia psychicznego. Kolejne miesiące (tym razem cztery) minęły jej w męczarniach przez pielęgniarki, którym brakowało cierpliwości, lekarzy, którzy przepisywali leki jak im się podoba, a także innych pacjentów, którzy byli za głośni dla niej, a ich zaburzenia i choroby nie były opanowane. Ale czy kogoś to obchodziło? Nikogo poza tymi, co sobie z tym nie radzili. Wypisana, już nie była taka sama, jak wcześniej. Lekko otępiała, bez emocji, snuła się po szkolnych korytarzach w dziwnym stanie zbliżonym do smutku. Do końca szkoły, poza opinią dziwaka, dostała też łatkę wariatki. Mało tego, przez całą edukację męczyła się z tymi wyzwiskami od nietolerancyjnej części społeczności klasowej. Samotność jej wciąż doskwierała, chociaż już jej zaburzenia nie przeszkadzały w nauce. Problemy z jej . Niektórzy nauczyciele wymagali od niej dużo więcej, niż ona była w stanie zrobić. Genialna z chemii, biologii i świetna z fizyki, katowana przez pozostałych nauczycieli, miała już coraz gorsze wyniki w nauce. Powoli przestała dawać radę z czymkolwiek – stres związany z pozostałymi przedmiotami ją blokował. W końcu na szczęście ukończyła edukację, czas nadszedł na studia. Wyszła też z sierocińca. Przytłoczyła ją rzeczywistość – choć dostała pieniądze, musiała znaleźć pracę i miejsce do mieszkania. Wszystkie egzaminy zdała na tyle dobrze, że nie musiała obawiać się o miejsce na studiach. Z początku pracowała w cukierni jako sprzedawczyni (czasem też pomagała w pieczeniu), by zarobić na swoje utrzymanie. Stawki nie były duże, ale na wynajęcie skromnej kawalerki i studiowanie wystarczało. Na jedzenie już było gorzej, ale przyzwyczajona była do takich warunków. Czasem cały dzień nie jadła, napełniając się samymi sokami owocowymi i wodą z kranu, aby starczyło jej pieniędzy do końca miesiąca, jak i glukozy we krwi do końca dnia.
Jako kierunek wybrała medycynę. Ciężki kierunek? Na pewno, ale to było coś, co uwielbiała. Doskonale się uczyła, choć kolokwia, niektórzy profesorowie lubiący dyscyplinę, czy prace grupowe utrudniały jej studiowanie. Mimo tego, poszło jej dobrze, obroniła wszystkie prace dyplomowe. Specjalizację wybierała do ostatniej chwili, tak była niezdecydowana. A wybór padł na… Niegdyś znienawidzoną przez nią psychiatrię dziecięcą. Zapragnęła walczyć z jatrogenią, a także pomagać chorym psychicznie, o których nikt nie myśli. Wszyscy martwią się nad losem pacjentów onkologii, a nad chorymi psychicznie nikt się nie pochylał, byli zawsze odizolowani, wyparci ze świata, jak nie wytykani palcami. Żadnego egzaminu nie powtarzała, nie musiała. Ale nie, że była przy progu zdawalności, wyniki miała co najmniej zadowalające profesorów uczelni. Praktyki? Jako jedyna została wyróżniona za dobre podejście do pacjenta i od razu zaproponowano jej miejsce w szpitalu. Wystarczyło, że nauczy się metod diagnostycznych, postępowania ze szczególnymi przypadkami i mogła zacząć pracę. Podjęła pracę w szpitalu w mieście, tym samym, gdzie leżała miesiącami. Zaczęła też jeździć do swoich podopiecznych. Lubiana przez swoich małych pacjentów, chwalona przez ich rodziców, choć inni lekarze i pielęgniarki patrzyli i patrzyły się na nią krzywo. Do dzisiaj się to zdarza.
W końcu uzbierała na domek, w którym obecnie mieszka, powoli go remontując i urządzając według swojego upodobania. Uniezależniła się od innych już całkowicie, próbując żyć tak, jak sobie wymarzyła. W spokoju, dostatku i towarzy... no, to ostatnie jeszcze nie spełnione. Nie znalazła jeszcze przyjaciół, o ukochanej nie wspominając.
Rodzina: Biologiczna nieznana. Wychowana była w sierocińcu. A za przyszywaną uznaje pacjentów swojego oddziału.
Partner: Brak, choć chciałaby. Ale zechce ktoś dziewczynę, która nie rozróżnia przyjaźni i miłości, nie wie, jak to wygląda i całymi dniami (jak nie nocami) pracuje?
Potomstwo: Jeszcze nie ma, choć kto wie, co się stanie…
Ciekawostki:
* Jej grupa krwi to A Rh -.
* Była dwukrotnie leczona w szpitalu na zaburzenia depresyjne i depresyjno-lękowe.
* Zdiagnozowano jej też zaburzenia spektrum autystycznego, z których nikt nic sobie nie robił. Teraz, dzięki inteligencji i łatwości uczenia się Sanae, nie widać tego tak bardzo, jak kiedyś.
Do dzisiaj z objawów zostały jej nienawidzenie zmian, nadwrażliwość na dźwięki, autoagresja (z użyciem tępego i ostrego narzędzia - to drugie dużo rzadziej, niż kiedyś), kołysanie się (czasem tak znikąd, po prostu nagle zaczyna się kołysać).
* Uwielbia słodycze i poprawia sobie nimi nastrój. Znaczy próbuje... Nie obżera się nimi, a zwyczajnie przyjmie w swe rączki np. tabliczkę czekolady i powolutku, kosteczka po kosteczce, ją zje. Takie jej uzależnienie od słodyczy...
* Do dzisiaj nie umie ładnie pisać. Można powiedzieć, że urodziła się z pismem lekarskim. A o zawodzie lekarza myślała kilka razy w przedszkolu oraz niemal bez przerwy w szkole średniej. O psychiatrii pomyślała dopiero w ostatniej klasie szkoły podstawowej.
* Uczestniczyła w wielu konkursach w szkole. Zdobywała liczne tytuły laureatki i finalistki na skalę nawet krajową z: Ortografii, nauk przyrodniczych (biologia+chemia+geografia), biologii, informatyki (ogólnej), programowania.
* Pracuje w szpitalu, w którym niegdyś sama leżała. Stąd zna doskonale każdy zakamarek tego oddziału, a także wie, co trzeba zmienić. Najgorsze zwyczaje, jak wstrzykiwanie płaczącym Relanium, usypianie wszystkich na siłę hydroksyzyną bez względu na konieczność jej stosowania, zamykanie w izolatce przy napadach lękowych czy zmuszanie anorektyczek do jedzenia nie mają miejsca na dyżurze z Sanae. Stosuje ona metody łagodne, ograniczające użycie leków, bez przymusu i poniżania. Na jej dyżurach nie pozwala na takie traktowanie swoich kruszynek. Na jej dyżurze użycie kaftanów bezpieczeństwa, łóżek z pasami i izolatki zdarza się rzadziej niż normalnie. A jeśli, cały czas obserwuje takiego pacjenta tak unieruchomionego, w oczekiwaniu na jego uspokojenie. Aby, jak już będzie lepiej, od razu mogła tego kogoś uwolnić.
Na innych nie ma na to niestety wpływu, przynajmniej dopóki nie zostanie ordynatorem oddziału. Na pielęgniarki też nie zawsze ma wpływ.
* Na oddziale niektórzy pacjenci tak ją polubili, że nazywają ją "ciocią Sanae". Gdy to słyszy, rumieni się lekko zaskoczona. Nie przywykła do tego, choć od dobrych kilku miesięcy jej podopieczni tak się do Sanae zwracają.
* Z muzyki, wielbi muzykę poważną. Wprawdzie w filharmonii jest dla niej za głośno, ale słuchając ulubionych utworów jest w stanie się z nich cieszyć.
* Do teraz czuje się dzieckiem, a przynajmniej nie czuje się dorosła. Dalej zachowuje się odrobinę dziecięco, największą jej używką są słodycze, a czasem nawet śpi z misiem. Odrobinę boi się też zasypiać w ciemnościach, dlatego zostawia sobie małe światełko. Płacze przy kołysankach, co ma związek z tym, że łatwo ją rozczulić.
Inne zdjęcia: Brak
Zwierzęta: Brak, choć nie zaszkodziłoby. Tylko czy starczy jej cierpliwości?
Pojazd: Podróżuje komunikacją publiczną, szczególnie upodobała sobie kolej. Planuje zrobić licencję pilota prywatnego.
Solidnie napisane. Pozdrawiam i licżę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń