Trzymam się kurczowo zimnej, brudnej umywalki i to nie dlatego, że nie jestem w stanie ustać na nogach, tylko przez to, że chcę zostać tutaj i tkwić w tym miejscu, aż mnie wyproszą. Pragnę, aby wszyscy mnie zostawili. Przegrałem tę walkę. Ludzie zadali mi zbyt dużo ran, abym był w stanie ją kontynuować. Mogłem się spodziewać, że do tego dojdzie. Dlaczego byłem na tyle zaślepiony, aby ponownie zaufać? Czuję się samotny. Mam wrażenie, że leżę bezbronnie na ziemi, a wokół mnie stoi cały tłum rozbawionych ludzi, którzy kopią mnie z całych swych sił, wyszydzają i plują.
Muszę przyznać, że doszedłem do jednego, trafnego wniosku. Każdy jest cholernym aktorem, przybiera liczne maski i udaje kogoś idealnego, aby mu zaufać, a z czasem odsłania swoje prawdziwe, obrzydliwe oblicze. Żałuję tego dnia, w którym się urodziłem. Nie musiałbym teraz doświadczać tak wielkiego cierpienia.
Uniosłem głowę i spojrzałem w zabrudzone lustro, marszcząc brwi w geście wściekłości.
Oto ja.
Poddany, bez sił do walki, zimny jak lód i zdradzony. Nieudacznik, którego życie już od momentu przyjścia na świat było skreślone. Mój występ na scenie - zwanej życiem - właśnie się skończył. Niczym w szekspirowskim dramacie, kończę swe przedstawienie jako martwy już bohater, który od początku skazany był na porażkę.
— Noah.
Słyszę ten cudowny głos, który obiecywał mi miłość i zawsze pocieszał mnie, kiedy miewałem gorszy dzień. Teraz stał się przyczyną mojej całkowitej klęski.
Nie odwracam się, bo nie czuję takiej potrzeby. Weszła tutaj całkowicie obojętna mi osoba. Teraz jest dla mnie nikim więcej, niż tylko spotkanym na ulicy drugim człowiekiem. Dlaczego mnie wołasz? Przecież się nie znamy.
— Noah.
Kim jesteś, aby wołać mnie po imieniu? Zostaw mnie w spokoju.
— Noah.
Odwracam się gwałtownie, po czym łapię dziewczynę za ramiona i przyciskam ją delikatnie do ściany, nie urywając kontaktu wzrokowego.
— Noah. — patrzy na mnie z niewyobrażalnym smutkiem. Wygląda tak, jakby się bała.
— Nie wiem, kim jesteś, więc po prostu mnie zostaw. — moje dłonie wypuszczają ją z uścisku. Łapię za klamkę od drzwi i wychodzę, przeciskając się przez cały tłum podpitych mężczyzn.
Nie chcę poznawać już nikogo, zupełnie nikogo. Nie zamierzam zapraszać kolejnej osoby do wesołej gromadki, która stoi wokół mnie, kopiąc, plując i wyszydzając.
Lou?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz