2 kwi 2019

Od Taylor cd. Axela

Sobota, 05:01
     Łapię za ramy okna, opuszczając wzrok na ziemię. Kątem oka dostrzegam podążających korytarzykiem funkcjonariuszy, więc mentalnie klepię się po plecach i wyskakuję. Przygotowana na dość dramatyczny upadek, dziwię się, gdy skok okazuje się być łagodnym, już nie tak trudnym wyzwaniem. Zanim udaje mi się odzyskać równowagę, zza okna wyłania się dwoje policjantów, więc dociskam plecy do ściany, dając odpowiedni sygnał mężczyźnie nieopodal. Słyszę tylko cichy śmiech i coś w rodzaju “A nie mówiłam, że nikogo tutaj nie ma, Collins? Kto by tędy wyłaził?”. Chcąc nie chcąc, wstrzymałam oddech, więc teraz czerpię jak najwięcej powietrza. Nie odwracając się do ciemnowłosego, biegiem ruszam w stronę przeciwną do bramy domu — nie mam najmniejszej ochoty na konfrontację z glinami. Nawet najmniejszej.
     W pewnej chwili zatrzymuję się i obracam się o sto osiemdziesiąt stopni.
     — Dzięki, ale muszę już lecieć. — Uśmiecham się, zachowując nutkę złośliwości, pomimo tego, że zawdzięczam mu niespisanie mnie. — Miło było, może zobaczymy się na następnej imprezie.
     Przechodzę kilka kroków tyłem i już mam zamiar rzucić się do biegu, kiedy nagle nie jestem w stanie znaleźć gruntu pod stopą. Runę w dół, a już po kilku sekundach w nosie, zamiast powietrza, mam chlorowaną wodę. Wypływając ponad taflę, czuję, jak ogarnia mnie nieprzyjemny chłód. Wciąż zszokowana dotykam palcem moich ubrań i ściskam je delikatnie. Odzież przemoczona do suchej nitki, podobnie zresztą, jak włosy. Syczę bezgłośnie i próbuję wydostać się z basenu, lecz nieskutecznie. Pomimo, iż zaczyna się wiosna, pieprzony wiaterek musi sobie powiać o piątej nad ranem, bo to oczywiste i w pełni logiczne. Automatycznie zanurzam się po szyję, ponieważ w wodzie jest nieco cieplej. Podpływam do drugiego brzegu zbiornika i tam wychodzę z basenu z pomocą drabinki. Stojąc przodem do oddalonego o dobre kilkanaście metrów Axela, fukam cicho i zakładam ręce pod piersi. Majestatycznym ruchem obracam głowę, zarzucając, rzecz jasna, mokre włosy na długie ramię. Słyszę, jak chłopak parska, jednak w pełni ignoruję prostackie żarty, bo, o matko, ktoś przypadkiem wpadł do baseniku, co za niesamowita oryginalność.


     Stawiam stopę na stalowym pręcie, podobnie, jak drugą i już po chwili jestem po drugiej stronie ogrodzenia. Klatką piersiową opieram się o zimny płot i wbijam wzrok we wciąż rozbawionego partnera w zbrodni, jaką jest ucieczka z… nielegalnej imprezy? Można tak powiedzieć.
     — Idziesz? — pytam dość głośno.
     Wtem, zza pleców chłopaka, niczym z ziemi wyrasta para policjantów.
     — Mówiłem ci, Becky, że ich widziałem? — krzyczy jeden z nich. — Stójcie!
     W tym momencie naprawdę ignoruję moje poprzednie pytanie i po prostu rzucam się do biegu, byleby uciec od błogosławionych rąk z dostępem do alkomatu. Zwinnie wymijam zasadzone tuje i, o panie, jak wielkie jest moje zdziwienie, kiedy uderzam w siatkę należącą do sąsiedniej posesji. Rozglądam się w poszukiwaniu jakiejkolwiek innej drogi ucieczki.
     — Miałaś już lecieć. — Gwałtownie wzdrygam się, kiedy męski głos dochodzi do moich uszu. — Na prawo.
     Unoszę kąciki ust, dość wymuszająco odsłaniając szereg zębów. W głębi duszy jestem mu wdzięczna. Sama nie wiem, czy za uratowanie mi dupy jeszcze w domu Vincenta, czy za to, że w tym momencie wskazuje mi, gdzie powinnam pójść, byleby nie dać się złapać. Chyba, że to jedna wielka ustawka i tam czeka na mnie radiowóz? Litości, to przecież idiotyczne, jestem tylko jedną osobą spośród kilkudziesięciu na tej imprezie. To bez różnicy.

Sobota, 05:27
     Będąc w zdecydowanie bezpiecznej odległości od już wygasłej imprezy, siadam na ławce zimnej bardziej, niż ja sama.
     — Zgadnij, dlaczego tak bardzo chciałam uciekać — mówię, kiedy Axel dogania już siedzącą mnie. — A dlatego, że uciekaliśmy oknem. Mam ładne doświadczenie i już raz siedziałam na komisariacie, bo podejrzewali mnie o handel narkotykami, bo wyszłam tyłem. Ot, cały sekret. — Uciekam wzrokiem w stronę nieba, aby po chwili powrócić na twardą ziemię. — No i właściwie nie jestem ci nic winna, bo równie dobrze uratowałabym się sama. Zwymiotowałabym również sama i uniknęłabym tego, bo wróciłabym do domu wcześniej. Proste.
     Kiedy mówię, mówię wszystko i co tylko przyjdzie mi na myśl. Nie inaczej jest teraz, gdy czuję, że właściwie nie mam nic do powiedzenia i mogę sobie wstać i pójść bez obawy, iż dopadną mnie wyrzuty sumienia. Nie, nie dopadną.
     Jest ciemno, lecz już niedługo słońce zacznie przebijać się ponad horyzont, a mnie złapie okropny ból głowy, do którego zdążyłam przywyknąć. Powiedziałoby się nawet, że to taki zwykły poranek, pierwsze godziny sobót zazwyczaj spędzam w ten lub podobny sposób — kończąc imprezę, wracając do siebie lub siedząc w parku, siarczyście przeklinając moją własną głupotę. Jak się okazuje, aktualnie niewiele pamiętam, a film urywa mi się w okolicach godziny dwudziestej pierwszej, a ponownie zaczyna po trzeciej nad ranem. Mimowolnie przecieram jedno, drugie oko i leniwie przeciągam się, całkowicie zapominając o obecności kogoś jeszcze. Mam ochotę zatopić dłonie w kieszeniach płaszcza, jednakże, będąc na wysokości bioder, orientuję się, że płaszcza wcale na sobie nie mam. Spanikowana rozglądam się wokoło — torebki również ani śladu.
     — Kurwa — szepczę, gorączkowo krążąc w dwie strony. — Nie, nie, nie…
     Axel wbija we mnie pytający wzrok, a ja tylko prycham na ten niemy gest.
     — Zostawiłam tam torbę. — Staję niemalże na baczność, sparaliżowana. Nigdy nie zdażyło mi się zostawić czegoś u kogoś innego na imprezie. Nigdy. — I płaszcz.
     — Kto przynosi takie rze-
     — Mam tam dokumenty, telefon i… — zatrzymuję się, kiedy ogarnia mnie jeszcze większy ślad. — Musimy po to wrócić, o ile jej nie znaleźli.
     — I…?
     — Nieistotne! — Wyrzucam ręce do góry. — Będziemy tak tutaj stać?
     Axel odwraca wzrok.
     — Dobrze. Pójdę sama — odpowiadam sama sobie i, bez zbędnych ceregieli, mijam ciemnowłosego, uderzając w niego ramieniem. Nie silę się na uniesienie głowy, po prostu ignoruję jakiekolwiek gesty z jego strony. — Oficjalnie, miło było cię poznać, Axel!
     Znam drogę, myślę na samym początku.
     Może jednak nie do końca, zastanawiam się na głos.
     Po chwili, będąc już za zakrętem, zatrzymuję się i nerwowo rozglądam się dookoła. Choć, tak, szłam tędy kilka minut temu, aktualnie w głowie nie mam nic i jedyne, co jestem w stanie zrobić to wybrać pierwszy lepszy kierunek i jakoś dotrzeć do domu tamtego faceta. Staram się skojarzyć okolicę i przynajmniej ulice, jednakże Nashville zdecydowanie nie jest moją dzielnicą i pomimo tego, iż bywam tutaj naprawdę często, wciąż nie znam planu tutejszego terenu. Nie wiedząc nic, kieruję się na lewo, a później samo już tak wychodzi, że gubię się we własnym mieście.
     Zewsząd dobiega mnie ujadanie psów z każdej posesji. Idąc środkiem drogi, narażam się nie tylko na potrącenie, lecz również na wściekłość nocnych kierowców. W głębi duszy tylko wzruszam ramionami i staram się dostrzec policyjne radiowozy. Ze wszystkich sił próbuję walczyć z pokusą zapytania przechodzących osób (a to, że ktokolwiek tędy chodzi to cud), jednakże obawiam się, iż nie rozpoznają, o kogo chodzi, kiedy rzucę prostym, dość popularnym imieniem. Jestem zmęczona i naprawdę chciałabym w tym momencie przestać zamartwiać się idiotyczną torebką i wrócić do domu. Szczerze powiedziawszy, byłoby to całkiem możliwe, gdyby nie fakt, że w jej wnętrzu jest dość istotna rzecz, której miałam pilnować jak oka w głowie.
     Opieram się o byle jaki murek i przymykam oczy, krzyżując ramiona. Jest zimno, ciemno i, cholera, źle.
     Z zamyślenia wyrywa mnie odgłos kroków. Gwałtownie obracam się w prawo, jednakże nie ma tam nikogo. Interesujące, w jakim tempie moje serce zaczyna pracować na takich obrotach. Ostatnio było tak... dość dawno. Bądź co bądź, sytuacja jest nieco inna. Stoję na pustej ulicy wpół pijana, z pulsującą głową i niezbyt sprzyjającą aurą roztaczającą się wokoło. Wróć, ta cała aura to po prostu aura pieprzonego bogactwa, które czuć na kilometr. Cholerne snobistyczne szczury. Kontynuując, przymykam oczy, ponieważ na lewo ode mnie zaczyna wschodzić słońce, choć jest dopiero przed szóstą. W pewnym momencie męska sylwetka zasłania rażące słońce, a jedyne, co jest mi dane zobaczyć to kontury ciała Axela, gdzie wyraźnie zarysowuje się jakiś t-shirt i luźniejsze spodnie i, o zgrozo, idzie w moją stronę, aż finalnie przystaje w odległości może dwóch metrów i sama nie wiem, gdzie patrzy. Wzdycham dość głośno.
     — Jaki jest plan? — pyta w końcu, a ja mrużę oczy na to jakże bezczelne zapytanie.
     — Jaki jest plan? — powtarzam, jednakże z niemałą dozą złośliwości. — Plan jest taki, że w tej chwili dajesz mi swój telefon, dzwonię do kogokolwiek i na tym kończy się plan.
     Przez głowę przebiega mi jedna myśl, choć nie dzielę się nią z mężczyzną. Kobiety są naprawdę, naprawdę problematyczne i takie wybryki natury są w stanie wywołać awanturę, bo ktoś jest miły. Niesamowite.
     — Nie wiem, dlaczego tutaj jesteś, ale jak już, zgubiłam się. — Nakładam na usta lekki, acz nieprzyjemny uśmieszek. — Mogłabym ten telefon?
     Kiwa głową i sięga do tylnej kieszeni, skąd po momencie wyciąga czarnego smartfona. Po odblokowaniu go, podaje mi urządzenie. Wpisuję numer Holly i łączę się z nią.
     — Halo? — Odbiera po trzecim sygnale. — Holly, słońce, wyślij mi na ten numer numer do Elijah. — staram się nie zagłębiać w szczegóły.
     — Taylor! — wymawia moje imię z niemałym oburzeniem. — Spałam. Ale, dobra, nieważne. Już wysyłam, daj mi dosłownie sekundkę.
     Zanim zdążam cokolwiek odburknąć, ona już się rozłącza, a jedyne, co pozostaje mi usłyszeć po niezwykle długiej rozmowie to piknięcie oznajmujące, iż przyszła nowa wiadomość. Klikam w nadesłany numer.
     — Słucham?
     — Wyszedłeś już? — zadaję jedno z głupszych pytań. No tak, albo go spisali, albo faktycznie wyszedł. A albo B.
     — Mniej więcej — mruczy. — Stoję z Ianem kilka metrów dalej. Powiedział, że dopóki policja się nie wyniesie, będziemy tu czekali.
     — Nadal tam są?
     — Tak — odpiera, czemu akompaniuje potężne westchnięcie. — Przeszukują dom i ucinają gadkę z rodzicami tego gościa. Okazało się, że…
     — Naprawdę mnie to nie obchodzi, Elijah. Będę tam niedługo.
     Urywam połączenie i oddaję własność Axelowi, który znów patrzy na mnie tak, jakby oczekiwał wyjaśnień.
     — Zawsze mogłeś się wycofać, a nie na siłę zmuszać mnie do ucieczki. — Wzruszam ramionami, jakby to była najlogiczniejsza rzecz na świecie. Hej, bo jest!

Sobota, 06:09
     Mknąc między tujami, pokonujemy kolejne odległości dzielące nas od willi. Zaskakujące jest to, iż policja nadal tutaj stoi. Zazwyczaj jednorazowe interwencje komisarzy kończyły się po piętnastu minutach, a tutaj mija kolejna godzina. Siłą rzeczy dowiaduję się, że to jednak nie pierwsza taka sytuacja, a gliniarze zdecydowali przetrzepać domek Vincenta, a całej reszty nie zrozumiałam, bo Ian nie potrafi mówić wyraźnie.
     — Zabawnie — komentuję całą sytuację. — Zostawiłam tam płaszcz i torebkę.
     Elijah piorunuje mnie wzrokiem i jasno daje do zrozumienia, że jestem kimś więcej, niż tylko idiotką. Niemal niezauważalnie kręcę głową, bezgłośnie odrzucając zarzuty.
     — Axel — zwracam się do tego chłopaczyny. — Ostatnia taka akcja i możesz wrócić do domu. Żeby nie było, nie wykorzystuję cię, po prostu… to dość istotna sprawa,

Sobota, 06:14
     Z gulą w gardle stoję przed parą policjantów, których widziałam godzinę temu w ogrodzie. Na całe szczęście, oni widocznie nie porównują nas do t a m t y c h zbiegów, co jest dość zadziwiające.
     — Jestem jego kuzynką, to mój narzeczony. Naprawdę nie spodziewałam się, że mogłoby stać się coś takiego — mówię z niemałym przejęciem. — Ale, panie komisarzu, mam lot za pół godziny, a w środku znajduje się moja torebka, o której na śmierć zapomniałam. Tak to jest, jak nie bierze się tych głupich leków, prawda, Henryku? — Spoglądam na Axela, tłumiąc śmiech.
     Chłopak potrzebuje chwili, aby zrozumieć, że to o nim mowa.
     — Dokładnie tak, Josephine — odpowiada, uśmiechając się od ucha do ucha. — Dosłownie chwila, już wychodzimy, nie chcemy w niczym przeszkadzać.
     Mundurowy, po krótkim namyśle, kiwa głową, więc, jak najprędzej, biegnę w stronę drzwi i wślizguję się do środka. Przetrzepuję niemalże cały korytarzyk, cały salon i całą kuchnię, a ostatecznie moją własność odnajduje Axel w pierwszej lepszej sypialni. Nie interesując się zbytnio losem telefonu i dokumentów, w salonie przetrząsam ją w poszukiwaniu najistotniejszej rzeczy, której, do cholery, nie ma śladu. Kiedy słyszę pukanie do drzwi, mam wrażenie, że jestem bledsza od trupa.
     — Policja mówi, że mamy wyjść — oznajmia mężczyzna.
     Łapię za torebkę i czuję tylko narastającą wściekłość.
     Wychodzimy na zewnątrz, a wszelkie pytania mudurowych zbywam, myśląc jedynie o tym, co się stało z moją trawką.
     — Mam ją — szepcze mi do ucha Axel.
     W jednym momencie sama nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy też złościć. Rozdziwiam usta i spoglądam z niedowierzaniem na torebkę. No tak, kto ją znalazł?
     — Oddasz mi to? — Unoszę brew.
     Powinien ją oddać. Powinien, lecz nie wiadomo, czy to zrobi. Powienien, ponieważ go nie znam i on mnie również. Nie jestem pewna, bo nie wiem, jaki jest z charakteru i to jest ta gorsza wizja.

AXEL?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz