2 gru 2018

Od Lucii C.D Evan

    Ze skrzypcami pod pachą powoli weszłam do mieszkania. Moje plany zakradnięcia się do pokoju i schowania ich pod łóżko legły w gruzach, gdy dość duża warstwa tynku oderwałą się od ściany i uderzyła z niewielkim łoskotem o podłogę.
    No i masz babo placek.
     - Lucia? - usłyszałam głos mojej siostry z salonu. Otworzyłam szeroko oczy przestraszona. Muszę jak najszybciej schować instrument… Tylko gdzie? Zdezorientowana włożyłam go do szafy z płaszczami i zamknęłam drzwi na tyle cicho, żeby tego nie usłyszała.
     - Tak? - spytałam, wchodząc w głąb mieszkania.
    Dziewczyna spojrzała na mnie zza kanapy zmęczonym wzrokiem. Leżała na niej okryta szczelnie kocem. Nie wyglądała za dobrze. Oczy jej się szkliły, mówiła jakoś… inaczej. Podeszłam do niej i położyłam dłoń na jej czole. Było rozpalone.
     - Jesteś rozpalona - stwierdziłam ze zmarszczonymi brwiami, zabierając rękę. - Wzięłaś leki?
    Kobieta kaszlnęła.
     - Nie mamy leków - powiedziała ciszej. - Zaparzyłam sobie herbatę i próbuję się wygrzać.
     - Mam jakieś pieniądze, pójdę po nie jak coś zjem - zaoferowałam, wiedząc, iż ta będzie chciała mnie odciągnąć od tego pomysłu. Jednak ze mną tak łatwo nie ma. To tylko moje kieszonkowe, którego nigdy nie mam okazji wykorzystać i zazwyczaj dokładam się jej do czynszu albo wydaje to na jedzenie. Ubrania kupuję dopiero wtedy, kiedy coś mi się zedrze i nie będzie za dobrze wyglądało. Czyli w ostateczności.
    Otwierając lodówkę, zauważyłam, że ta świeci pustkami. Jedyne co w niej zostało to niewielki kawałek masła, napoczęte mleko i spleśniały ser, który od razu chciałam wyrzucić do śmietnika. Westchnęłam ciężko i złapałam kawałek jedzenia w dłoń, po czym zamknęłam lodówkę.
     - Wstąpię jeszcze do sklepu, w lodówce jest pusto - odezwałam się, na co Althea powoli podniosła się do siadu.
     - Dam ci pieniądze.
     - Przestań mam swoje - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
     - I one są twoje, to ja dbam o nasze utrzymanie, pełną lodówkę i leki - odparła chrapliwym głosem.
     - Czasami za dużo mówisz - uciszyłam ją, by po chwili dodać. - Pozwól, że tym razem ja się tobą zajmę.
    Nic już nie odpowiedziała, ja natomiast weszłam do swojego pokoju po pieniądze. Stamtąd jeszcze wymieniłam parę zdań z nie popierającą mojego zachowania siostrą i wyszłam z domu, biorąc przy okazji psa na spacer. Trochę późno wróciłam do domu, więc moje wyjście na niewielkie zakupy miało miejsce paręnaście minut przed dwudziestą. Najpierw obrałam sobie drogę do apteki, gdzie kupiłam siostrze leki na przeziębienie i tabletki na ból gardła - tak na wszelki wypadek. Nie mówiła mi, że ma inne dolegliwości oprócz gorączki. Później weszłam do spożywczaka, gdzie kupiłam ciemny chleb - Al by mnie zatłukła, gdybym wzięła jasny, masło, ser, szynkę. Same podstawowe artykuły, bo właśnie tego brakowało w naszej lodówce. Te zakupy wchłonęły cały mój budżet, jednak nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Cieszyłam się, że modę odciążyć moją siostrę w jakimś stopniu.
    Wyszłam ze sklepu obładowana siatkami, a raczej jedną, dosyć pękatą. W drugiej ręce zaś trzymała smycz przypiętą do obroży Ducha, który ciągle pruł do przodu, nie zważając na to, że ledwo co za nim nadążam.
    Zdecydowałam się przejść przez park, gdzie włochatej kupie energii zaczynało całkiem odbijać. Plątał mi się pod nogami, by w następnym momencie wypruć do przodu, niemal zwalając mnie z nóg. Wiedziałam, że coś takiego nie może się skończyć dobrze. I właśnie parę sekund później, jak o tym pomyślałam, to ktoś przewrócił się o smycz i zaliczył dosyć porządną glebę. Duch momentalnie zwrócił na poszkodowanego uwagę i podbiegł w tamto miejsce, uważnie zaczynając go obwąchiwać. Ja z lekka poddenerwowana tym, że coś mogło mu się stać, przykucnęłam przy nim.
     - O matko, nic ci nie jest? - spytałam zdenerwowana, pochylając się nad nim delikatnie i odciągnęłam od niego psa.
     - Chyba nie - chłopak podniósł się powoli z ziemi. Byłam wtedy w stanie dostrzec jego twarz. To był Evan - osoba, którą dzisiaj poznałam w szkole. Właśnie go potrąciłam smyczą… A raczej ja i mój pies. - Hejka - uśmiechnął się z lekka przygłupawo, przez co na moją twarz też wkradł się lekki przebłysk uśmiechu.
     - Cześć. - Podałam mu rękę by pomóc mu wstać, którą po chwili wahania przyjął i podniósł się z asfaltu. - Nie spodziewałam się ciebie tu o tej porze. - Schowałam kosmyk włosów opadających mi na twarz za uchem i zwinęłam smycz, przyciągając Ducha do swojej nogi.
     - Ja ciebie też nie - mruknął pod nosem i spojrzał na mojego kudłacza. - Nie wiedziałem, że masz psa.
     - A ja nie wiedziałam, że jeździsz na rolkach - parsknęłam cicho.
     - Zderzajmy się częściej, będziemy mogli się więcej o sobie dowiedzieć - mrugnął do mnie.
    W tym samym momencie ponownie popuściłam Duchowi smycz, by miał więcej swobody. Nie było to jednak dobrym pomysłem. Dlaczego? Nie byłam z nim na spacerze kilka dni = jest bardziej energiczny = znowu może odwalić jakąś akcję. Jednak w tym momencie tak jakby o tym zapomniałam i w mgnieniu oka Duch obiegł nas parę razy oplatając nasze nogi. Zwróciłam mu uwagę, nawet krzyknęłam, próbując wyplątać się z więzów, jednak gdy to robiłam, pies ujrzał jakąś wiewiórkę wśród traw i momentalnie pobiegł w tamtą stronę. Oboje straciliśmy równowagę. Najpierw upadł on, a później ja. Wprost na niego, przygważdżając go do zimnego podłoża. Zareagowałam na to cichym piskiem. Chciałam jak najszybciej z niego zejść, jednak przez zaplątane nogi było to strasznie problematyczne. Mówiłam ciche przepraszam prawie co chwilę, zakłopotana bliskością, jaką byłam w stanie doświadczyć. Najpewniej spaliłam buraka, jednak tego raczej nie mógł dojrzeć. Było wystarczająco ciemno. On natomiast był rozbawiony tą sytuacją. A raczej na takiego wyglądał. W każdym razie udało nam się wstać i odplątać smycz z naszych nóg. Ponownie przyciągnęłam Ducha do siebie, tym razem nie zamierzając go puszczać.
     - Może cię odprowadzę - zaoferował, wkładając dłonie do kieszeni.
     - Nie musisz, mieszkam niedaleko - uśmiechnęłam się delikatnie.
     - Skoro niedaleko to możemy się przejść i jeszcze trochę pogadać?
     - Nie, serio. Nie chcę - powiedziałam ostrzej, przez co wywołałam tym zdziwienie na twarzy chłopaka. - Cześć - dodałam po chwili, już całkiem zestresowana i odwróciłam się na pięcie, szybko zmierzając do jednej z alejek. Niemal biegłam. Nie mógł się dowiedzieć gdzie mieszkam. Nikt nie może tego wiedzieć. Już byłam wystarczająco upokarzana przez co, jak się ubieram. Co by było wtedy, gdyby dowiedzieli się, że mieszkam w starej, walącej się kamienicy, w której prawie w ogóle nie ma światła. Wystarczy im wiedzy na mój temat.


< Evan? Końcówka słaba, bo słaba, ale mam w zanadrzu parę pomysłów, jak możesz poprowadzić akcję c: >

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz