Zobaczywszy w jego dłoniach bukiet róż, do tego białych, poczułam, jak
nogi się pode mną uginają. Udało mi się na nich jakoś utrzymać,
bełkocząc pod nosem proste „Dziękuję”. Nie spodziewałam się takiego
prezentu z jego strony.
Wskazałam mu najbliższy wolny stolik, następnie wracając za ladę. Trzeba
w końcu wstawić te róże do jakiegoś wazonu. Muszę zapamiętać, by je
wziąć, jak będziemy wychodzić, bym o nich nie zapomniała. A może jednak
by je zostawić? Są takie ładne i myślę, że inni nie mieliby nic
przeciwko temu… A jeśli? Nie, na pewno nie. Wkładając kwiaty do wazonu
napełnionego wodą, skaleczyłam się o kolec. Zaczęłam ssać palca, idąc do
pokoju dla pracowników, by jeszcze się szybko przebrać i zgarnąć swoje
rzeczy. Oficjalnie skończyłam dzisiaj zmianę, więc w spokoju mogłam
wypić kawę. Wróciłam na salę z torebką na ramieniu, zajmując swoje
miejsce naprzeciwko mężczyzny. Poczułam gigantyczną ulgę dla moich nóg.
- Wybacz, trochę mi się chyba zeszło – rzekłam, poprawiając swój sweter i
rzucając okiem na swoje zwierzaki. Z tego, co dostrzegłam, to Bell
chyba położyła się pod moim krzesłem, przez co będę musiała na nią
uważać, gdy będę wstawać. Ginger po raz kolejny zdobywała serca
klientów, no a Cezar chyba bawił się z Yummym.
- Nic się nie stało – odrzekł. Wzięłam głęboki wdech.
- Wiesz… chyba nie znamy swoich imion… Amy – powiedziałam, wyciągając swoją prawą dłoń w stronę mężczyzny.
- Hangagog – odpowiedział, ściskając moją dłoń. Hangagog…? Doprawdy… ciekawe imię.
- Zwykła kawa? - spytałam, gdy dostrzegłam idącą w naszą stronę Georgię. Mężczyzna skinął głową, na co się uśmiechnęłam.
- Dwa razy specjał kawiarni, a do tego zbożowe ciastka dla moich pupili. Jak tam kciuk? - spytałam, widząc plaster na jej dłoni.
- Daje radę. Ważne, że nie boli i mogę pracować – odpowiedziała, po czym
odeszła. Między mną a Hangagogiem nastało kilka chwil ciszy, póki nie
usłyszałam głośnego pisku gdzieś za sobą, następnie czując, jak coś
wdrapuje mi się na nogi. Przygarnęłam do siebie wystraszonego Cezara,
dostrzegając cienką czerwoną linię na jego pyszczku.
- Znowu? - zaczęłam, sięgając po stojące obok serwetki, następnie
przykładając je do rany szczeniaka. Pers pewnie go podrapał, gdy miał
dosyć jego towarzystwa. - To, że pozwalam ci się bawić z Yummym, nie
znaczy, że masz wracać z kolejną raną. Rozumiesz mnie? - Cezar w
odpowiedzi tylko polizał mnie w nos. Głuptas.
- I masz tak codziennie? - usłyszałam męski głos z naprzeciwka. Popatrzyłam na Hangagoga.
- Prawie codziennie. Jeszcze studiuję – odpowiedziałam.
- Naprawdę? Jaki kierunek?
- Zootechnikę na weterynarii. Moi rodzice prowadzą leśniczówkę kilka
godzin od Avenley River, a ja chcę poniekąd iść w ich ślady. A ty… co
porabiasz na co dzień?
Hangagog?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz