13 gru 2018

Od Rafaela cd. Anastazji

No nie ukrywam, że było mi nieco wstyd znaleźć się w takiej sytuacji, ale jak to się mówi, musiałem przełknąć swoją dumę i dać sobie pomóc. Ból jaki zaatakował w tamtym momencie całe moje ciało, był w prost nie do zniesienia. Czułem jakby jakaś rozwścieczona bestia pakowała we mnie grube szpile, które uniemożliwiały mi najmniejszy ruch w lewo, czy w prawo. Cudem w ogóle było już samo to, że zdołałem wyrwać telefon z otchłani kieszeni i wybrać numer do Anastazji. Kobieta szykowała się właśnie do powrotu do domu, dlatego idealnie trafiłem w czas błagania o pomoc. Cała akcja ratownicza poszła dość sprawienie, więc już po niecałych dwudziestu minutach, na nowo mogłem grzać się w ciepłym samochodzie, który stety, bądź niestety nie należał do mnie. Rudowłosa uparła się, iż zabierze mnie do swojego domu i się mną zaopiekuje. Było to bardzo miłe z jej strony, lecz osobiście uważałem, że będę jej się tylko narzucał, lecz ona nie chciała o niczym takim słuchać.
- Będzie dobrze... - rzekła, nie mogąc znieść panującej w pojeździe ciszy - W domu zrobię Ci obiad, a później pojadę nakarmić twoje psiaki i wyprowadzę na spacer - dorzuciła, co bardzo mnie zdziwiło. Nadal jej się chce je karmić i wyprowadzać? - pomyślałem zdezorientowany, gdyż wydawało mi się, że powoli ma mnie oraz moich psów dosyć. Z tego co pamiętałem to nie bardzo za nimi przepadała, a moja nieoczekiwana śpiączka zmusiła ją do tego by się nimi zaopiekować. Już sam fakt, iż zrobiła to z dobrego serca był dla mnie zaskakujący, ponieważ zazwyczaj inni ludzie okradali sąsiadów jeśli znali ich miejsca chowania kluczy albo oczekiwali od nich zapłaty za wykonaną pracę.
- Rozpieszczasz mnie - uśmiechnąłem się delikatnie, kierując wzrok na jej bladą twarz - Nie zbrzydło ci już to opiekowanie się takim zgredem i jego bandą? - zaśmiałem się cicho, na co ta pacnęła mnie dość mocno w kolano, o dziwo świetnie kontrolując przy tym kierownicę Toyoty.
- Nie jesteś zgred - stwierdziła natychmiastowo, delikatnie się przy tym rumieniąc - Poza tym Bóg nam kazał opiekować się innymi ludźmi! A tym bardziej facetami twojego pokroju. Jesteś moim przyjacielem i cię lubię... Nie mogłam przejść obok tego obojętnie - wyjaśniła, przejęzyczając się kilka razy, co wywołało u mnie cichy śmiech. Przewracając na to oczami, zacząłem nagle odczuwać, że moje serce na nowo przyspiesza na biciu, a było to spowodowane tym, iż ręka sarenki pozostała na mojej nodze.
- Też cię bardzo lubię - przyznałem otwarcie, poprawiając swój zielony szalik. A nawet bardzo, bardzo, bardzo cię lubię... - dopowiedziałem w swoim umyśle, bo gdyby te słowa wydarły mi się przez język na światło dzienne, pewnie dostałbym nieźle po twarzy i wylądowałbym na pobliskim chodniku. Dlaczego ja ciągle sądzę, że dam radę wejść do twojego serca? - zapytałem się jeszcze, a następnie pozwoliłem sobie na dalsze ciągnięcie dialogu z tą przecudną dziewczyną - Może najpierw pojedziemy do mnie? Nie będziesz musiała dwa razy wychodzić na ten mróz, a ja zobaczę co u tych kluch - zaproponowałem, delikatnie chybocząc się na boki.
- W sumie... Czemu nie? - strzeliła banana, włączając kierunkowskaz, który pomógł nam przedostać się w inną część miasta - Mam chyba gdzieś tutaj jeszcze trochę jedzenia dla Camelota i Zefira. To straszne głodomory! Wiesz, że nie jedzą byle czego? Tak się przyzwyczaiły do gotowanego indyka, że na normalnego kurczaka patrzą jakby był jakimś mutantem - pożaliła się z głośnym westchnięciem, zapewne chcąc załamać przy tym drobne ręce.
- Cóż, szybko przyzwyczajają się do lepszych rzeczy - odparłem, nie kryjąc się ze śmiechem, który wypełniał samochód niemal co pięć sekund - Pewnie teraz strasznie za tobą szaleją i będą mi wyć, byś wróciła - wywróżyłem niczym wróżbita Maciej, opowiadający typowej Grażynie o jej erotycznym życiu. Nie wiedząc jak dalej pociągnąć ten temat, spojrzałem na jej otwartą dłoń, która w aktualnej chwili przesunęła się w górną część mojego uda. Mając nadzieję, iż jej sprytne palce nie trafią w coś bardziej intymnego, postanowiłem ciut mocniej się rozluźnić i dać działać swojemu losowi, który mógł okazać się w moim przypadku w dwojaki sposób.
- Będziesz musiał je jakoś pocieszać - wydusiła po dłuższym zastanowieniu, zabierając swoją kończynę z mojej - Chyba jesteśmy na miejscu - zakomunikowała, parkując na podjeździe prowadzącym do mojego, aktualnie pustego garażu - Rafi... To znaczy Rafael! Błagam cię zrób to powoli, bo znowu mi się ponaciągasz - spaliła buraka, a po chwili wyparowała z auta niczym zjawa, objawiająca się tylko wybranym ludziom. Oblizując na to swoje wargi, w powolnym tempie odpiąłem swój pas, a następnie niczym żółw, czy tam ślimak, wygramoliłem się z miejsca pasażera. Ból był już nieco mniejszy, ale zapewne nadal chodziłem jak potrącana kaczka, chowająca za sobą swoje młode - Ja otworzę! - zadecydowała, dobywając do ręki zapasowe klucze, które niegdyś gniły tylko w doniczce pełnej kwiatów. Nim się obejrzałem, byliśmy już w środku, a Husky i Golden Retriver piszczały oraz skakały obok mnie, jakbyśmy nie widzieli się przez okrągły rok.
- No już, już - pogłaskałem ich po głowach, próbując nieco uspokoić - Zefir, Camelot siad! - podniosłem nieco swój głos, kiedy jeden z psów wbił mi pazury w bolące miejsce - Trzeba wam obciąć te szkiety... Jeszcze komuś krzywdę zrobicie - mówiłem do nich, jakbym spodziewał się, że zrozumieją wypowiadane do nich słowa.
- Zrobimy to jak będziesz się lepiej czuł! Na razie mi tutaj nie cuduj i bądź grzeczny! - dobiegający z kuchni głos Anastazji był bardzo zbulwersowany moimi zamiarami, dlatego by uniknąć niepotrzebnej kłótni, szybko jej uległem oraz postanowiłem zasiąść na niezbyt wygodnej kanapie.
- Będę grzeczny Anastazuś! - odkrzyknąłem jej, a moje dwa głodomory słysząc jak otwiera się jeden z pojemników jaki przywlekła tutaj rudowłosa, szybko do niej pobiegły - Dla ciebie zawsze będę grzeczny - mruknąłem pod nosem, z nadzieją, iż moja luba nie słyszała mojego, głośnego myślenia.
⚜⚜⚜⚜⚜
Kiedy opuszczaliśmy moją posiadłość, napadła nas moja sąsiadka, która zapewne od dłuższego czasu przyglądała się temu co się tutaj wyprawia. Musiałem tłumaczyć jej przez całe pięć minut dlaczego moja towarzyszka tutaj przyjeżdżała i zajmowała się moimi zwierzakami. Pani Marlay na szczęście szybko zrozumiała całą sytuację i przeprosiła Fenchenko za swoją wścibskość. Laleczka oczywiście jej wybaczyła, lecz raczej nie będzie miała z nią dobrych wspomnień. Żegnając się ze staruszką, na nowo wsiadłem do niebieskiego pojazdu.
- To co? Teraz do ciebie na obiadek? Jestem straaaaasznie głodny! Zjem nawet zwykłe tosty o Afrodyto!

Anastazja? ;3
Co upichcisz kuchareczko? xd Rafuś ci pomoże! xd

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz