12 gru 2018

Od Rafaela - Moja Wigilia

Oczy kleiły mi się już od samego patrzenia na to wszystko co działo się właśnie w kuchni. Ostatnie potrawy wigilijne kąpały się w panierkach, bądź tłuszczu, a zapach podgrzewanego barszczu, trafiał co jakiś czas do moich nozdrzy, próbując nieco pobudzić mój zaspany mózg. Siedziałem własnie na wygodnym fotelu w swoim rodzinnym domu i mówiąc szczerze miałem ochotę iść teraz w kimono. Przez głupie, oblodzone drogi oraz kochane roboty drogowe musiałem jechać tutaj bite pięć godzin, zamiast lekkiej godzinki, wahającej się rzadko do dziewięćdziesięciu minut. David jak zwykle czaił się na ułożone pod choinką prezenty, dlatego co chwilę musiałem odganiać go od drzewka słowami typu zostaw albo nie tykaj. Młody miał w sobie dzisiaj pełno energii, więc było go trudniej upilnować niż rok temu, kiedy to przez całą wigilię zachowywał się jak otępiały zombie. Gdy znalazłem już wspaniałą, wygodną pozycję, która umożliwiła mi szybkie zamknięcie oczu, nagle do moich uszu doszedł trzask rozbijającego się na ziemi talerza. Zaskoczony, zerwałem się od razu na proste nogi, a następnie szybkim biegiem rzuciłem się w stronę kuchni, gdzie dostrzegłem zdenerwowaną mamę, która już ledwie co radziła sobie z chaosem, panującym w naszym pomieszczeniu do gotowania.
- Oj mamo, mamo - westchnąłem, zabierając jej z rąk porcelanowe talerze, wyciągane z szafy raz na ruski rok, kiedy nadarzyła się specjalna okazja. Jedną z nich była własnie wigilia... Wypolerowane na błysk sztućce również znalazły sobie miejsce w przenośnej walizeczce, która prezentowała się w tak elegancji sposób, że nie jeden mógł pomyśleć, iż trzymamy w niej dość grube pliki pieniędzy - Mogłaś mnie zawołać, przecież i tak się lenię - dorzuciłem, na co ta pokręciła jednie głową. Zawsze uważała, że jest w stanie zrobić wszystko za wszystkich. Pewnie gdyby mogła to jeszcze by za nas pracowała, uczyła się i umierała. Była na prawdę złotą kobietą, lecz muszę przyznać, iż czasami bardzo, ale to bardzo przesadzała. Moim zdaniem, w wigilie każdy z nas powinien ruszyć przysłowiową dupę i wyręczyć w czymś członków swojej rodziny. Co prawa wybitnie gotować nie potrafię, lecz gdyby chociaż coś o tym wspomniała, na pewno przygotowałbym dla niej jakieś pierogi, makiełki czy tam rybę. No może dzwoniłbym przy tym co chwilę do Anastazji, ale jakieś owoce pracy by z tego na pewno powstały!
- Ale jesteś taki zmęczony... Powinieneś odpocząć nieco Rafi - zaniepokoiła się, gasząc palnik pod patelnią, na której dogorywała świąteczna rybka, przyrządzona specjalnie dla mojego ojca - Może powinieneś się jeszcze przespać? Poczekamy z tą kolacją skarbie - próbowała, zagonić mnie do łóżka, co wcale jej nie wychodziło.
- Nie przesadzajmy już tak! Nie jestem umierający... Poza tym wigilia jest tylko raz w roku więc dam sobie radę - uśmiechnąłem się szczerze i nie czekając na jakąkolwiek próbę zatrzymania z jej strony, ruszyłem w stronę salonu, gdzie niedawno rozłożony został biały obrus, na którego brzegach zostały wyszyte niewielkie dzwoneczki. Było nas tylko czterech, lecz ja i tak pamiętałem o dodatkowym nakryciu dla niespodziewanego gościa. Płaski talerz, głęboki talerz - myślałem, przysuwając krzesła ciut bliżej blatu mahoniowego stołu. Gorzej było nieco z ułożeniem widelców, łyżek i noży, gdyż nigdy nie pamiętałem, co po której stronie powinno leżeć. Zastanawiając się przez chwilę, jak bardzo się wkopię jeśli coś będzie źle, postanowiłem położyć widelce po lewej stronie osób, które zasiądą do stołu, a po ich prawej stronie, wspomniane już dzisiaj noże. Kładąc jeszcze na stole mały talerzyk z opłatkiem, na nowo wróciłem do kuchni, gdzie zaczął się etap znoszenia wszystkiego na główny stół. Oczywiście musiałem trochę powydzierać się na swojego młodszego brata, aby nam pomógł, ale nikt mnie za to jakoś szczególnie nie ochrzanił. Kiedy dwunasta potrawa stanęła na naszym stole, a w tle rozbrzmiewała delikatnie kolęda Cicha noc, mogliśmy przejść do odczytania odpowiedniego fragmentu Pisma Świętego, czym zajął się najmłodszy członek naszego grona. Po tej oficjalnej części wieczerzy, mogliśmy w końcu odejść od zadumy i zacząć dzielić się bieluteńkim opłatkiem. Jak zwykle posypało się wiele życzeń dotyczących zdrowia, sukcesów w pracy, znalezienia tej jedynej, dobrych ocen w szkole, szczęścia i podobnych temu rzeczy. Dopiero gdy wszyscy zasiedli do stołu, mogło zacząć się pałaszowanie tych świetnie wyglądających, pyszności. Jak nakazywała tradycja, każdy musiał zjeść chociaż po kawałku każdego dania, aby mieć szczęście i dostatek w nadchodzącym, nowym roku. Zawsze wraz z bratem krzywiliśmy się najbardziej na ohydnego karpia, który był dla nas wrogiem numer jeden! Nigdy nie rozumieliśmy jak ojciec z matką mogą to wcinać i się nawet nie skrzywić. Walcząc z odruchami wymiotnymi, wcisnąłem w siebie jakoś kawałek niesmacznej ryby, a następnie w trymiga zaatakowałem swojego, kochanego łososia. Od zawsze uwielbiałem ten świąteczny czas, który był zawsze spędzany przez nas wszystkich wspólnie. Śmiechy, radość, opowiadanie dowcipów... To wszytko potrafiło być magiczne w noc dwudziestego czwartego grudnia. Nawet Camelot i Zefir postanowiły odpuścić sępienia i pójść spać, co na swój sposób było bardzo urocze. Kiedy ostatni pierożek wylądował w naszych brzuchach, nadszedł czas na otwieranie prezentów. Jako pierwszy dorwał się do nich David, który z zaciekawieniem rozszarpał największą paczkę ofiarowaną mu przez rodziców. Był to oczywiście jego wymarzony xbox one S, na którego widok niema się posikał i zapomniał o moim pakunku oddalonym od niego o kilka stóp. Sam nie wiedziałem co tak właściwie mam mu kupić. Chłopak za rok będzie przygotowywał się do matury więc wyszperałem w sklepie internetowym porządne repetytorium, dzięki któremu lepiej przygotuje się do jego ukochanej chemii i biologi. Jednak oczywiście nie był to koniec moich starań! Sprezentowałem mu również grę do jego nowego cacka i komplet zimowych rzeczy w postaci szalika, czapki i rękawiczek, bo jak mówią, nigdy tego nie za wiele. Siedemnastolatek na szczęście bardzo się z tego ucieszył, dlatego mogłem pomyśleć, iż nie zwaliłem z tegorocznym wyborem upominków. Po tym małym zamieszaniu przyszedł czas na naszych rodziców, którym podaliśmy kolorowo zapakowane paczuszki. Mamie podarowaliśmy trylogię książkę Katarzyny Bondy oraz złoty łańcuszek, natomiast tatę wyposażyliśmy w nowy zegarek i kufel do piwa ze śmiesznym nadrukiem. Widać było po ich twarzach, że bardzo się cieszyli, co spowodowało, iż w moim sercu zapanowało przyjemne ciepło, rozlewające się na calutkie ciało - To ja pójdę pozmywać, a wy sobie odpocznijcie - zarządziłem, podnosząc się z miejsca, ponieważ coś w mojej podświadomości mówiło mi, że nie mam na co już tutaj liczyć.
- Siadaj - silne ręce mojego ojca ściągnęły mnie z powrotem na wygodne krzesło - Byłeś grzeczny więc mikołaj o tobie nie zapomniał - połaskotał mnie po szyi, a następnie schylił się, aby móc wyciągnąć spod choinki czerwono-zieloną torbę, która w kilka sekund wylądowała na moich kolanach. W środku odnalazłem książkę Będzie bolało autorstwa Adama Kaya, skórzany terminarz na rok 2050 oraz srebrne pióro z długopisem, które z pewnością nie kosztowało dziesięciu złotych.
- Dziękuję - odparłem uszczęśliwiony, nie mogąc wymarzyć sobie lepszej niespodzianki.
- Dla ciebie wszystko kochanie - kojący głos mojej matki wyciszył mnie jeszcze bardziej, pozwalając cieszyć się jeszcze bardziej dzisiejszym świętowaniem. Jak zwykle pomogłem w posprzątaniu po ogromnym obżarstwie, a kiedy już wszystko było unormowane, poszliśmy oglądać jedną z komedii świątecznych, która nie zmieniała się chyba od tysiącleci. Nie obejrzałem jej jednak do końca, gdyż zmorzył mnie przyjemny sen. Te święta jak wszystkie inne były dla mnie bardzo udane, ponieważ spędziłem je ze swoimi najbliższymi.

Koniec. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz