⚜⚜⚜⚜⚜
Do domu wróciłem wczesnym popołudniem. Zielone drzewko znajdujące się w moim samochodzie, nie było ani zbyt potężne, ani zbyt malutkie, dlatego dało się dojść do wniosku, iż jest ono w sam raz dla mojego salonu. Nie mając nic ciekawego do roboty, postanowiłem zabrać się od razu za jej ubieranie. Zadowolone z siebie psy plątały się pod moimi nogami już od momentu przejścia z rośliną przez drzwi. Najbardziej zainteresowany zamieszaniem okazał się Camelot, który jak nigdy warczał i szczekał na nową ozdobę naszego domu. Próbował też parę razy ukraść mi stojak, ale dzięki szybkim reakcją, zdążyłem zatrzymać przy sobie kawałek brązowego plastiku, który był ważną podporą dla naszego drzewka. Nie ociągając się, zacząłem wygrzebywać spod schodowych półek najważniejsze kartony, w których nie brakło kolorowych lampek, srebrno-złotych bombek, anielskich włosów, czy też różnych rodzajów szpiców, które miały pójść na sam czubek choinki. Ich kolory zaczynały się od tonacji srebrnej, a kończyły na krwistych czerwieniach więc można by rzec, że mój asortyment był bardzo kolorowy. Po kilku chwilach namysłu, zechciałem postawić na granatowy stożek, którego białe zdobienia przyciągały nie jedno, ciekawskie oko. Nie potrzebując do tego zadania drabiny, wsunąłem swoją zdobycz na sam szczyt świerku, co dawało złudny efekt zaczęcia żmudnej pracy.- Jeszcze pierdylion bombek i będzie cacy - rzekłem sam do siebie, posypując iglaka srebrnymi, cienkimi paskami anielskich włosów. Miałem już sięgać po kartonik ze wspomnianymi przeze mnie na głos rzeczami, lecz wtedy zorientowałem się, że nigdzie go nie ma. Zacząłem szybko rozglądać się w okół własnej osi i jak się okazało, mój durny Husky postanowił z nim zacząć biegać! - Camelot! Zostaw to! To nie twoje! - ruszyłem w jego stronę, co zostało odebrane przez niego jako zabawa. Biało-czarny pies zaczął biegać po całym parterze, rozbijając przy tym część ozdób, które zostały zakupione przeze mnie kilka lat temu. Kiedy w końcu udało mi się złapać tego szaleńca, okazało się, że przetrwały tylko dwie, złote bombki. Wzdychając na to głośno, odłożyłem tekturę na stół, a następnie z lekkim załamaniem przyciągnąłem do siebie zabezpieczoną przesyłkę. Były to ukochane bańki mojej mamy, dlatego przeważnie nigdy ich nie wyciągałem, bo obwiałem się, że zostaną przez przypadek zniszczone. Godząc się jakoś z tego rodzaju zniewagą, zacząłem po kolei wyciągać czerwone kule, których purpurowe wstążeczki wiązało się na chudych gałązkach z lekką obawą upadnięcia. Na sam koniec, z dużą ostrożnością założyłem na całą budowlę łańcuch lampek, co było uroczystym zakończeniem całej, mojej pracy. Otrzepując z zadowoleniem swoje ręce, zacząłem uważnie oglądać swoje dzieło i mówiąc szczerze byłem z tego wszystkiego bardzo zadowolony. Migoczące światełka odbijały się od bombek dając tym samym efekt delikatnej tęczy, a mój ulubiony szpikulec, spoglądał na wszystkich spod samego sufitu. Dobra robota Rafael - pochwaliłem się w myślach, siadając na miękkiej kanapie, aby nieco sobie odpocząć. W końcu za taką robotę zasłużyłem! Prawda? Prawda.
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz