Tępym wzrokiem wpatrywałam się w scenę rozgrywającą się na korytarzu. Doskonale znałam jednego z nich. Drugiego zaś mijałam niekiedy na korytarzu. Był wyraźnie młodszy, celowałam w podstawówkę bądź pierwsze klasy liceum, zawsze była opcja, że zwyczajnie wolniej dojrzewał. Finn nie dawał mu szans na ucieczkę, ciągnął go z całej siły. Reszta stała, niektórzy krzyczeli i dopingowali, w oczach innych zauważyć było można strach, który paraliżował ich na tyle, by nie ruszyć na pomoc koledze. Taka sama sytuacja miała miejsce dwa lata temu, kiedy zaczynaliśmy przygodę z nową szkołą. Trafiłam do klasy, gdzie wysoko cenione były markowe ubrania, drogie telefony, dobry sprzęt. Często słyszałam przechwalanki, które głosiły na przykład o liczbie zaliczonych dziewczyn. Niespecjalnie mieszałam się w ten tłum, byłam w pełni świadoma pewnego odtrącenia i wyśmiania. Wolałam nie narażać się pozostałym, choć, fakt faktem, w sumie było to nieuniknione. Na lekcjach często robiłam notatki (dzięki czemu te mijały o wiele szybciej), przerwy spędzałam gdzieś na uboczu, za schodami na ławce, w toaletach albo w klasie, w której mieliśmy mieć lekcje na kolejnej godzinie. Generalnie, nikt nie zwracał na mnie uwagi. I to było świetne, miałam czas na zebranie myśli i przygotowanie się na kolejne zajęcia. Tak błogo upłynął wrzesień, październik i niemalże cały listopad. Niezwykle ciężki okres w moim życiu, śmierć ojca pogrążyła matkę w żałobie. Czułam się coraz gorzej, odtrącona od własnej rodziny, zaszyta we własnym świecie. Tak właściwie… wtedy nie było nikogo, komu faktycznie mogłam się wygadać i powiedzieć o troskach, tutaj nie znałam nikogo, poza szkołą także. Przestałam się uczyć, przykładałam mniejszą wagę do mojego wyglądu, unikałam lekcji, stawałam się coraz bardziej “dziwna”. I tutaj do akcji wkroczyła grupa chłopców z mojej klasy, wpierw zaczęło się od nich, już kilka dni później oficjalnie okrzyknięto mnie największym dziwadłem pierwszych klas. Zastanawiałam się, co zrobiłam, by zaskarbić sobie taki tytuł. Łudziłam się, że ludzi nie interesuje moje życie. I wtedy usłyszałam od jednej z dziewczyn coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Krążyła plotka o patologicznej rodzinie, zaś między uczniami przepływał mem dotyczący mojej osoby. Nie dane było mi poznać jego treść, pozostaje dla mnie zagadką do dziś. I ten jeden miesiąc wpłynął na całą resztę, ludzie traktowali mnie na dwa sposoby: albo jak powietrze, albo jak odrzutka. Jakiekolwiek chęci do życia spłynęły ze mnie niczym woda podczas kąpieli. Nakładające się problemy rodzinne tylko dodawały goryczy do mojej egzystencji, problemy z pieniędzmi, mama, która miała mnie za obcą. Błagałam, by ten koszmar zakończył się po wakacjach. Było poniekąd lepiej, ale… tylko trochę. W drugiej klasie trochę odpuścili. Dlaczego te wspomnienia tak nagle wróciły? Proste. Na czele całej bandy stał Finn, ten Finn, który aktualnie był blisko przyłożenia dzieciakowi.
— Hej, Charlie. — Usłyszałam szelest paczki.
Spojrzałam w stronę dziewczyny i uśmiechnęłam lekko, zaciskając usta w wąską kreskę. Ach, no tak, Lucia i reszta świata przecież istnieje. Sięgnęłam dłonią po małe ciastko z solą i podziękowałam skinieniem głowy. Poczułam, jak burczy mi w brzuchu. Ponownie sięgnęłam po kanapkę i wzięłam kęs, powolny, mały kęs. Długo walczyłam ze sobą, żeby go przełknąć. Czułam, jak coś rośnie mi w gardle i uniemożliwia to. W chwili zakręciło mi się w głowie, zaś żołądek wyraźnie zaprotestował dalszemu jedzeniu. Szybko podniosłam się i wzięłam torbę, umykając w stronę toalet. Wsunęłam się do jednej z nich i natychmiastowo nachyliłam nad toaletą.
Do końca przerwy nie wychodziłam z kabiny, czekając, aż wszyscy opuszczą łazienkę. Bezgłośnie prosiłam, żeby nikt nie był świadkiem tej sytuacji. Kiedy wróciłam do klasy, było prawdopodobnie pięć minut po dzwonku. Korytarze były puste, jakby wszyscy nagli się rozpłynęli. Lekcja biologii przeminęła spokojnie, choć nie obyło się bez dociekliwego wypytywania o spóźnienie i uwagi, trzeciej w tym miesiącu. Każda z nich z powodu spóźnień.
Ogłoszenie o konkursie zawisło na dużej tablicy w głównym korytarzu. Czytałam ulotkę, kiedy poczułam jak moja torebka staje się “cięższa”. Odwróciłam głowę. Lucia przeciskała się przez tłum, nie puszczając skóry od torby.
— Och, cześć — przywitałam się, próbując ukryć niechęć do rozmowy.
LUCIA?
Chciałaś odpis po roku, domagałaś się po miesiącu, przypomniałaś mi kiedyś i masz. Po czterech miesiącach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz