16 gru 2018

Od Odette C.D Charles - Ho, ho, ho! [2/3]

     Ostatnie dni były skomplikowane. Im bliżej świąt było, tym w mojej głowie zbierało się coraz więcej skomplikowanych myśli, które nie ułatwiały mi codziennego radzenia sobie z gromadzącymi się zadaniami. Najpierw doszło do mnie, że nie będę mogła dotrzeć w te święta do rodzinnego miasta. Spędzę wigilię samotnie. Albo w mieście. Potem znikąd pojawiła się informacja, którą przekazała mi Jaime, że nasza część akademiku właśnie zakończyła swój remont. Rozbłysło gdzieś wewnątrz mnie światło nadziei, prawie że gasnące, jakie cudem utrzymywałam, szczególnie gdy wkroczyłam do pokoju. Całkiem pustego pokoju. Wykończona była jedynie podłoga oraz ściany wymalowane na biało. Miejsce, na którym niegdyś stało łóżko, świeciło pustkami. Nawet żadnego biurka. Nic tu nie było. A ja, jako studentka, oczywiście nie mogłam zarabiać nagle tysięcy, które pozwoliłyby mi odnowić mieszkanie. Jaime była równie załamana i to głównie jej zachowanie nauczyło mnie zachowania bezwzględnego spokoju. Spokój nas uratuje. 
     Całe wieczory spędzałam na szukaniu pracy. Paręnaście gazet wylądowało w koszu, witryny internetowe z ogłoszeniami zapełniły historię przeglądarki. Powoli traciłam jakąkolwiek nadzieję na to, że do świąt uda mi się chociaż umeblować w połowie mieszkanie i kupić dodatkowo małe ozdoby, by chociaż poczuć ducha Bożego Narodzenia. Nawet cholerne lampki w oknie, które wprowadzałyby lekki klimat. Pierwszą osobą, do jakiej zwróciłam się o pomoc, był Charles. Nie potrafiłam znaleźć na to uzasadnienia, ale nasunął mi się na myśl niemal natychmiast. Minęło odrobinę czasu od naszej ostatniej rozmowy, lecz to nie wpłynęło na relacje między nami. Miałam ogromne szczęście ― Charles oczywiście mnie nie zawiódł i już w weekend mogłam pracować jako mikołajka w galerii handlowej. Nie była to może praca marzeń, aczkolwiek sympatyczna praca z ludźmi i uśmiechem na twarzy od razu sprawiła, że cała się rozpromieniłam.

***

     Na niewielkim obszarze w galerii, bogatym w sanie i przeróżne świąteczne ozdoby, odziana w (swoją drogą bardzo wygodny) strój Śnieżynki, czekałam na Charlesa, który miał według dosyć spontanicznych zmian wcielić się w Mikołaja. Stłumiłam głośny śmiech, gdy wyszedł z przebieralni, znajdującej się zaraz obok tematycznego stoiska. Pod jego czerwoniutkim przebraniem skrywało się sztuczne wypełnienie brzucha, przez co stał się mocno zaokrąglony, jego brodę obrastała siwa broda, a głowę peruka przyozdobiona czapeczką.
     - Jak wyglądam? ― Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. O Boże, Odette, zachowaj spokój, bo inaczej się wycofa. 
     Chwilowe milczenie uprzedził tylko mój szeroki uśmieszek.
     - No przecież widzę, że się śmiejesz! ― Spuścił wzrok na swój wypchany brzuszek. ― Nawet nie widzę swoich stóp.
     - Nadal jesteś piękny i szczupły ― pocieszyłam go klepnięciem w ramię, ale w duchu byłam tak rozweselona, że ciężko było tłumić te uczucie i nie dać mu ujścia w gromkim śmiechu. ― Chodź, rodziny czekają na ciebie, bohaterze dziecięcych marzeń.
     - Nie mogę się doczekać ― parsknął ze śmiechem i w końcu wziął ze sobą swój wielki brzuch i usiadł przy saniach, a ja uparłam się nieznacznie o nie. Były nieźle wykonanym rekwizytem, ale nadal pojawiała się obawa, że najmniejszy ruch zmiecie je z powierzchni ziemi.
     Większość czasu spędziliśmy na machaniu i uśmiechaniu się do szczerzących się w naszą stronę dzieci. Niektóre wręcz ciągnęły rodziców za ręce, byleby zrobić sobie zdjęcie z prawdziwym Mikołajem, ale widocznie gorączka zakupów rozrywała na strzępy potrzebę spełnienia dziecięcego marzenia. W końcu jednak jedna zabiegana mama podeszła do nas ze swoją pociechą.
     - Dzień dobry. ― Kobieta uśmiechnęła się do nas. Charles wstał ociężale z sań, powtarzając niskim głosem swoje ho ho ho. ― Moje dziecko bardzo chce zdjęcie z Mikołajem, nie mogłam mu odmówić. ― Poczochrała jego włosy i popchnęła go nieznacznie w naszym kierunku. ― Nie bój się, Joffrey!
     - Cześć, Joffrey! ― Mój głos nawet nie musiał starać się o milutki ton. On wyszedł sam ze mnie bez żadnych trudności. ― Chodź, Mikołaj na ciebie czekał.
     Z łatwością zrobiliśmy sobie zdjęcie z dzieckiem, które bezzębnie uśmiechnęło się do obiektywu aparatu trzymanego przez nieco wysokiego skrzata. I gdy już się zdawało, że młody Joffrey odejdzie z tym samym zadowoleniem na twarzy, zatrzymał się niespodziewanie, a jego mina przypomniała niemal żądanie. Uśmiechnęłam się z lekką krępacją.
     - Coś… się stało? ― Zakłopotanie od razu mnie ogarnęło.
     - Chcę cukierka. Albo dwa.
     Matka stała tylko osłupiona, nie mówiąc kompletnie nic.
     - Nie rozdajemy cukierków, kumplu. ― Charles zaśmiał się cicho i poklepał chłopaczka po jego nieco zaokrąglonym brzuszku, który raczej nie był hodowany tylko świątecznymi pokusami. ― Poza tym myślę, że tobie wystarczy. ― Puścił mu oczko. O Boże.
     Na twarzy dziecka zagrzmiało głębokie oburzenie, na co nasz miły Mikołaj zmarszczył brwi i odsunął się nieco.
     - To ty jesteś tak gruby, jakbyś zjadł te wszystkie dzieci, które odwiedziłeś! ― wrzasnął.
     - Ej, nie przeginaj! Gdyb… ― urwał, bo zakończyłam nerwowe poszukiwania w swojej torebce i oddałam dzieciakowi pudrowego cukierka. Uśmiechnęłam się na fakt, że z jego twarzy uleciało gdzieś oburzenie, na które już sama nie chciałam dłużej patrzeć. Potem odszedł zadowolony wraz ze swoją odrobinkę milczącą matką, ale kto by się tym przejmował? Nadchodziły święta, czas wybaczania i nadziei. Nie raz ludzie twierdzą, że nawdychałam się optymizmu, ale przecież optymizm nigdy nikomu nie zaszkodził.
     - Ach, te dzieci ― skwitowałam z lekkim westchnieniem.
     - Awaryjne cukierki? ― Parsknął, chyba uspokajając się nieco po tym ataku dziecka. ― Na to nie wpadłem.
     - Tutaj niedaleko urządzona jest akcja charytatywna. Wrzuciłam trochę do puszki i dostałam w prezencie cukierka, więc pomyślałam, że się teraz przyda ― zaśmiałam się cicho oraz powitałam nowo przybyłych szczerym uśmiechem.
     - Cwane. ― Podciągnął swój sztuczny brzuch.
     - Co nie?
     Pokiwał głową.
     - Bierzmy się do roboty. ― Oddał uśmiech.

***

     Nasza praca skończyła się jakieś dwie godziny później. Dostaliśmy pieniądze od ręki i zaproszono nas na kolejny dzień, lecz Charles chyba miał zdecydowanie dość przygód z dziećmi. Pożegnaliśmy się ze świątecznymi strojami i powróciliśmy do szarej rzeczywistości, jaka składała się z braku większości funduszy na umeblowanie i dekoracje. I tak mój humor zdawał się być o wiele lepszy niż na samym początku tygodnia.
     - Jak ci idą przygotowania do świąt? ― Uśmiechnęłam się delikatnie do Charlesa, który nadal wyjmował siwe włoski z czupryny.
     - Dobrze ― odparł. ― Ale zacząłem siwieć od tego stresu świątecznych zakupów. ― Zaśmiał się, pozbywając się w końcu części peruki z niesfornych loków. ― A tak naprawdę załatwiłem parę dekoracji do mieszkania, mam prezent dla dziadka i to chyba tyle. ― W kieszeniach kurtki ochronił ręce przed chłodem, który miał nadejść, gdy oboje wychodziliśmy z galerii handlowej. Od razu powiało chłodem, przez co zaczęłam żałować, że wcześniej nie zaopatrzyłam się w czapkę.
     - Więc spędzasz z nim wigilię? ― zagadnęłam.
     - Tak, raczej nie mam nikogo innego. ― Westchnął uśmiechając się, ale bynajmniej bez żadnego śladu szczęścia. ― A twoje jak?
     - Nie dam rady wrócić na święta, tak się składa, że muszę zostać tutaj. ― Próbowałam powstrzymać ogromny smutek, jaki mnie ogarnął. Przesunęłam te uczucie na bok jedną myślą, która nagle powróciła mi do głowy. ― Zapomniałam odebrać dziecka z zajęć dodatkowych… kiedyś chyba zapomnę własnej głowy.
     - Dziecka? ― Nie ukrywał zdziwienia. ― Nie wiedziałem, że…
     O cholera.
     - N-nie moje dziecko! ― Zaczęły się moje nerwowe i energicznie gestykulacje, które natychmiast miały wypędzić go z tego toru myślenia. Na twarz Charlesa wkradło się rozweselenie. ― To kuzynka mojego… przyjaciela. Tak, przyjaciela ― mruknęłam.
     - Ile ma lat?
     - Siedem ― odparłam. ― Chcesz przejść się ze mną? O ile nie masz co robić ― rzuciłam luźną propozycję.
     - No nie wiem, czy nie mam na dzisiaj dość dzieci. ― Westchnął nieco rozbawiony.
     - Cindy nawet nie będzie cię zaczepiać. ― Machnęłam ręką. Śnieg za chwilę zaczął prószyć, co zauważyłam przez to, że malutkie śnieżynki gubiły się w ciemnych lokach mężczyzny. ― To jak? ― Wbiłam w niego spojrzenie.

[Czarlsie? xd]

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz