- To nie ty. Znam Idalię i wiem jak wygląda, idioty ze mnie nie zrobisz - parsknął głucho i wyciągnął telefon. Już chwilę później nawiązywał połączenie ze swoim ojcem. Ten odebrał po paru sygnałach.
- I jak? - usłyszał w słuchawce mocny głos Richarda.
- Mam ją, podszywała się pod Idalię - odpowiedział, to zerkając na zaproszenie, to na zaryczaną kobietę.
- Pod Idalkę powiadasz - westchnął. - Wyjątkowo lubią się pod nią podszywać, chyba nie trzyma zaproszeń przy sobie. Już tam jadę, czekaj na mnie. - Od razu po tych słowach nastąpiło rozłączenie, a Tyler usłyszał charakterystyczny sygnał. Włożył z powrotem telefon do kieszeni marynarki i usiadł na fotelu na przeciwko niej.
- To co mi jeszcze ciekawego powiesz, hmm? - Wyciagnął broń, którą zawsze trzymał przy pasie i postawił ją na biurku. Chciał tym ruchem wywołać jej wzmożony strach, co przyniosło efektywne skutki. Kobieta otworzyła szerzej oczy i spojrzała z przerażeniem wymalowanym na twarzy na niebezpieczny przedmiot. Po chwili jednak spuściła wzrok, a po całym pomieszczeniu przemknęła niepokojąca, wręcz frustrująca cisza. - To jak, powiesz coś czy zamierzasz milczeć do czasu swojego osądu?
- O-osądu? - podniosła swój biedny wręcz wzrok na Tylera, ten jednak popatrzył na nią z góry i parsknął pogardliwie.
- Oczywiście, że tak. Myślałaś, że to wszystko pójdzie ci płazem? Już nawet przestałaś bronić tego, że naprawdę nazywasz się Idalia Sparrow.
- B-bo tak się nazywam.
- Milcz. Oboje dobrze wiemy, że łżesz - warknął dobitnie, na co dziewczyna podskoczyła w miejscu i skuliła się jeszcze bardziej. Wyraźnie było czuć od niej strach. Strach, który zdążył obezwładnić większość komórek w jej ciele. Wręcz nim emanowała, co wywoływało niewielki uśmieszek na twarzy Tylera. Cieszył się z tego, że wywołuje w niej taki strach, a jeszcze bardziej się będzie cieszył, gdy będzie mógł osobiście wykonać na niej wyrok, o którym zadecyduje on wspólnie ze swoim ojcem.
Przez następne paręnaście minut dziewczyna nie pisnęła ani jednego słowa. W tym czasie do budynku zdążył dojechać Richad Owen - ojciec Tylera i jedna z najbardziej szanowanych osobistości w Avenley River. Bez zbędnego pukania otworzył drzwi do gabinetu i wtargnął do środka, nie mówiąc żadnego “dzień dobry” przy okazji. Za nim podążał jeden z jego agentów, trzymający w dłoni broń w pogotowiu.
- To ona? - spytał, wskazując ruchem głowy na skuloną w kącie dziewczynę.
Kiwnąłem głową.
- Kulka w łeb i po kłopocie - powiedział, jak gdyby nigdy nic i wyciągnął cygaro z kieszeni, by chwilę później go zapalić i zaciągnąć się dymem.
- Może nam się jeszcze do czegoś przydać - stwierdził z zamyśleniem na twarzy Tyler. Podrapał się po swoim kilkudniowym zaroście i został pochłonięty przez myśli.
- Twoja matka mi wystarcza - parsknął prymitywnym śmiechem, by po chwili momentalnie spoważnieć. - A tobie nie wystarczą twoje kochanki? Tyle ich masz. Nie moja wina, że wszystkie w pewnym momencie albo robią się za stare, albo są mordowane.
- Nie potrzebuję takiej zaryczanej kochanki - mruknął pod nosem. - Takie są najgorsze.
- Jak uważasz - westchnął. - Czynisz honory, czy ja mam to zrobić? - Złapał za broń, którą trzymał w wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Zajmę się nią w inny sposób. Mam klatkę dla psa, w sam raz się zmieści - powiedział bez wyrazu. Jego twarz cały czas przywodziła na myśl twardy głaz. Zero uśmiechu, zero wyrazu, zero niczego. Zwykła, chłodna obojętność.
- Chcesz ją wytresować? - parsknął, ponownie zaciągając się cygarem.
- Coś w tym stylu. Będzie z niej taki wrak, że nikomu na myśl nie przyjdzie, by nadeptywać nam na odcisk, - warknął pod nosem, - i to jeszcze w tak prymitywny sposób.
< Dianthe? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz