19 cze 2018

Od Davetha

Chłodne powietrze przemykało przez uchylone okno mojej sypialni, łapczywie dopadając twarzy. Mocniej wtuliłem się w kołdrę, próbując odnaleźć dodatkowe źródło ciepła. Biały puch otulił moje ciało magią snu, która w akompaniamencie słonecznych promieni stanowiła mieszankę wybuchową.
Z głośnym jękiem zacząłem wymachiwać nogami na wszystkie strony, by zrzucić z siebie denerwującą kołdrę. Kotłowała się chwilę między moimi nogami, by ostatecznie upaść na ziemię, doprowadzając mnie tym na skraj wytrzymałości. Pewien, że nie będzie to jeden z lepszych dni, podniosłem się z łóżka, a z moich ust dobył się cichy pomruk, gdy stopy dotknęły zimnej podłogi. Otrzepując materiał z kurzu, przyjrzałem się małej plamie krwi na jednym z jej brzegów, przytknąłem dłoń do nosa, czując jak jeszcze świeża, czerwona ciecz, osadza się na moim palcu.
-Cholera — stęknąłem pewien, że w nocy musiałem sam sobie przyłożyć. Zmieniłem poszewkę i pościeliłem łóżko, czując jak każdy krok, pali moje nerwy. Wszystko wydawało mi się tak bardzo, niepokojące, że miałem ochotę zmienić plany i odnowić znajomość z moim laptopem. Podszedłem do szafy, spoglądając na idealnie ułożone ubrania, przeważały w nich biel, czerń oraz szarość. Zawiedziony brakiem różnorodności, zgarnąłem z górnej półki czarne dresy i biały podkoszulek z dolnej, by biegiem udać się do łazienki.
O ile mogłem przypuszczać, że epicentrum swojej irytacji, jaki osiągnąłem, otwierając oczy, tak teraz wybuchło, raniąc moją duszę... I ciało.
Pokonując ostatnie stopnie oddzielające mnie od pierwszego piętra mieszkania, natknąłem się na dużego futrzaka, który za honor obrał sobie, zajęcie całego schodka. Próbując go wyminąć, niefortunnie ominąłem krawędź mojego ratunku i z głośnym hukiem przetoczyłem się na sam dół. Pocieszny winowajca zaszczekał kilkukrotnie jakby zadowolony ze swojego efektu. Spojrzałem prosto w te niewinne oczęta, mając ochotę wydłubać je wykałaczkami i otrzepałem tyłek, z ewentualnych pyłków.
Gdybym tylko umiał zezłościć się na te brzydkie potwory, dawno leżałyby na dnie rzeki. Podrapałem kundla za uchem i uciekłem do łazienki, nim jego mokry język zaatakował moją łydkę. Stanąłem przed lusterkiem, zgarniając okulary z czarnej szafki, które wsunąłem na nos, by spojrzeć na swoje odbicie. To nie był dobry dzień, nawet dla moich włosów, które wyglądały, jakbym spał w pełnym, gorącym słońcu, a nie, zimnym łóżku. Dmuchnąłem kilka razy, pozwalając niesfornym kosmykom, dołączyć do ich napuszonych przyjaciół. Niezadowolony, odbyłem poranną toaletę, poza gorącą wodą, unikając większych niedogodzeń. Gotowy i bez większych planów, zmieniłem okulary na szkła kontaktowe, zaczepiłem smycze o psie szelki i wybiegłem z domu w towarzystwie swoich czworonożnych przyjaciół.
Miejsce docelowe: sklep.
Mimo wczesnej godziny słońce zdawało mi się świecić wyjątkowo mocno. Tak, jakby jego promienie skupiały się w moich oczach, omijając każdą przeszkodę. Nawet Fauna i Flora, burząc spokój, jaki powoli w sobie odbudowywałem, co chwila pchały mnie gwałtownie do przodu bądź zostawiały z tyłu, jak gdyby chciały wymusić na mnie atak agresji. Zawiązałem smycze z niskiej barierce i obrzuciwszy stworzenia pogardliwym spojrzeniem, wszedłem do sklepu.
Karma sprawiła, że tym samym wzrokiem zgromiła mnie kasjerka, a jej zaciśnięte wargi, szepnęły nieme "Solberg".
- Dzień dobry, Anno — uśmiechnąłem się do kobiety, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Nie zniechęciłem się, nie uzyskując odpowiedzi, nigdy jej nie otrzymałem. Przechadzając się między półkami, usłyszałem nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Coś odbijało się od jednej z półkę, wprawiając moje ciało w niespokojne dreszcze. Rozejrzałem się po sklepie, by przy dziale z elektroniką ujrzeć mężczyznę, którego palce zwinnie odbijały się od białego drewna. Zmierzyłem go wzrokiem, nie rozpoznając w nim nikogo znajomego i niemal nie parsknąłem śmiechem, spoglądając na kolorowe skarpetki, owego klienta. Odwróciłem wzrok, zagłuszając rzeczywistość własnymi myślami, by i ten nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Odwróciłem się i spokojnym krokiem udałem w stronę psiego jedzenia.
Z brzęczącymi w plecaku puszkami z karmą, przemierzałem kolejne kilometry w stronę zaprzyjaźnionego schroniska. Fauna i Flora spuściły nieco z tonu, przestając mnie irytować, co pozwoliło mi wierzyć, że mój humor nie przepadł jeszcze w depresyjnych czeluściach. Puszczając wolno dwa, pełne energii psiaki, udałem się do niskiego, zniszczonego budynku o czerwonym dachu i kiedy mój uśmiech zyskał prawdziwy, szczery wygląd, z zadowoleniem wszedłem do środka. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, które jakby zubożało, od mojej ostatniej wizyty, a mój wzrok spoczął na niewysokim i nieco podsiwiałym mężczyźnie.
- Czy mi się zdaje, czy zniknęła stąd połowa sprzętu dla zwierząt? - ściągnąłem brwi, czując, jak ogarnia mnie smutek. Miejsce, w które włożyłem naprawdę wiele, właśnie umierało.
- Daveth Solberg? - zmarszczki w kącikach jego ust drgnęły w delikatnym uśmiechu — Wiesz... Komornicy nie będą oszczędzać, nawet na zwierzętach. - starszy mężczyzna przerwał moje rozmyślania i wywrócił żołądek do góry nogami. To dziwne, kiedy ostatni raz rozmawiałem z Dolores, mówiła, że nie mają żadnych problemów — mruknąłem, drapiąc się nerwowo po ramieniu.
- Moja żona po prostu nie chciała, żebyś ratował sytuację swoim nazwiskiem — wzruszył ramionami, rzucając tęskne spojrzenie w stronę pustej ściany. Dopiero w tym momencie rozpoznałem w nim mężczyznę ze zdjęcia w gabinecie mojej przyjaciółki. - Zostawię Cię sam, gdybyś chciał się pożegnać, to miejsce chyba było dla Ciebie ważne — żałość w jego głosie wypełniała pokój i moją głowę, w której właśnie toczyła się walka o wiele.
- Poczekaj! - krzyknąłem za mężczyzną, podejmując decyzję. Zagryzłem wargi, patrząc, jak ten odwraca się na pięcie ponownie w moją stronę. Bez pytania podszedłem do biurka, wyjmując z jednej z szafek książeczkę czekową. Dolores nigdy nie pozwalała wpłacać mi większych sum na schronisko, jednak ta chwila wymagała znacznie większego działania. Wpisałem sumę, pewien, że ta pokryje wszelkie zależności i jako anonimowy dawca wsunąłem je do dziennika kobiety, którą nazwałem przyjaciółką i zwróciłem się do mężczyzny.
- Niech pan mi obieca, że nikt nigdy się nie dowie, kto to uregulował — cień uśmiechu na twarzy mężczyzny zniknął równie szybko, co zdążył się pojawić i pełen powagi — skinął głową.

***

Po szybkim prysznicu, który zmył ze mnie po treningowy pot, zmusiłem się, by przysiąść do laptopa. Odpaliłem urządzenie, które cichym szumem dał mi do zrozumienia, że działa, by w międzyczasie po raz kolejny zastąpić soczewki, okularami. Coś podkusiło mnie, by zajrzeć na jedną z informacyjnych stron i poszukać informacji o zamknięciu schroniska. Jednak pierwszym co uderzyło zarówno mnie, jak i moją dumę, był wytłuszczony napis na głównej stronie.
"Najmłodszy Solberg przekazuje rodzinie Forthers'ów potężną sumę pieniędzy. Co jeszcze chłopak zrobi, by jego tata nie dowiedział się o romansie syna?"
Zamarłem, wlepiając spojrzenie w promieniujący ekran. Jakim romansie...? Fala gorąca zalała moje ciało, paraliżując nawet włosy, poczułem, jak pod moje gardło podchodzi jedzenie z całego tygodnia. Wiedziałem, że moja rodzina była częstym tematem wielu tabloidów, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek wymyślą takie kłamstwo.
Kurwa... Jakim romansie?
Poczułem się zdradzony. Czemu mąż Dolores to zrobił? Czy ona też udawała? Czy od początku chcieli tylko moich pieniędzy? Czy rozświecając tę plotkę, będą chcieli więcej? Co, jeśli ojciec się dowie?
Przełknąłem głośno ślinę i niewiele myśląc, zacząłem poszukiwania najlepszego informatyka w mieście.
Nie wiem, co chciałem zrobić. Przekupić go by złamał prawo i jakimś nieoczekiwanym cudem skasował artykuł?
Wybrałem jeden, z najczęściej pojawiających się numerów, a głos, który rozbrzmiewał moją ostatnią nadzieją, rzucił prostym "halo?"
-Potrzebuję pana pomocy. I pełnej dyskrecji.

Nivan? xD
Przepraszam, to moje pierwsze opowiadanie od ponad roku xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz