Sięgnąłem po wino. Chciałem łyknąć z Ashley chociaż jeden, drobny kieliszek na rozluźnienie.
- Ja nie mam zamiaru pić i ty też raczej nie powinieneś. - Oparła się o blat i przejrzała mnie na wylot swoimi pięknymi oczyma.
- Jasne... - Uwielbiam się z nią droczyć, więc bezczelnie sięgnąłem po butelkę.
- Dobrze. W takim razie ty pij, a ja wracam do domu.
Dziewczyna zaczęła kierować się do wyjścia. Jak zwykle, w idealnym momencie złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie.
- Wiesz, że to jest szantaż?
Ashley wyrwała się z moich objęć, zaczęła napastliwie przeszukiwać moje szafki i odkrywać kolejne butelki alkoholu.
Spokojnie, ostatnio sobie dobrze radzę, to tylko stare pozostałości.
Po niedługim czasie zapomnieliśmy o wszystkim i leżeliśmy na sofie, oglądając film. Znaczy się - ja leżałem na większej części kanapy, a Ash bawiła się z moim psem.
- Jeśli chcesz iść na tą imprezę to możesz iść.
W duszy chciałem się zaśmiać. No błagam. Po co miałbym wracać do starych nawyków i rozpoczynać na nowo walkę z samym sobą, skoro można tego wszystkiego uniknąć, praktycznie bez żadnych konsekwencji.
- Przecież ci mówiłem, że nie zamierzam tam iść.
- I na taką odpowiedz liczyłam.
Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy dziewczyna oparła swoją głowę na moim ramieniu.
Po kilkunastu minutach już spała, a ja delikatnie gładziłem ją po włosach, po czym przeniosłem do jednej z moich sypialń i przykryłem ciepłym kocem.
***
Rankiem, zjedliśmy razem śniadanie, a następnie odprowadziłem Ashley do domu.
Kurna, zapomniałem o sukni. - Zdałem sobie sprawę, zmywając brudne naczynia.- Myślę, że za niedługo na pewno będzie kolejna okazja.. - Pomyślałem, a kilka chwil później pojechałem na siłownię, spędzając tam większość swego dnia.
***
Sobota, godzina 18:30.
Chciałem udowodnić Ash, że nie pójdę na imprezę pożegnalną do Nicole, więc w czasie jej trwania, zaprosiłem dziewczynę do swojego domu. W momencie, w którym zapukała do moich drzwi i stanęła w progu z uroczym uśmiechem, przytuliłem ją mocno i zaprosiłem do środka.
Klasycznie, zaczęliśmy miłą pogawędkę na sofie.
Godzina 19:00
Ku mojemu zdziwieniu, z naszej zabawnej rozmowy wyrwał nas dzwonek do drzwi.
Przewróciłem nerwowo oczami i nawet nie patrząc przez wizjer, otworzyłem.
W tym momencie dostałem wewnętrznego kopniaka.
Do mojej rezydencji wlała się dosłownie fala rozwrzeszczanych, ubranych w skąpe fatałaszki dziewcząt, których kompletnie nie znałem, następnie ujrzałem Nicole w spiczastej czapeczce, a na samym końcu jego - idącego z dwiema dziewczynami po bokach.
Przetarłem oczy, myśląc, że to jakiś cholerny koszmar. Momentalnie skrzyżowałem ręce na wysokości klatki piersiowej i złowrogo przyglądałem się tłumowi ludzi.
- A kogo my tu mamy. Któż by się spodziewał, że mieszka tutaj mój ukochany przyjaciel z dzieciństwa..? - Wymamrotał mężczyzna, zerkając na panny u swego boku.
Zmierzyłem go pełnym furii wzrokiem. Miałem ochotę go pobić, poszczuć psem, pobić i jeszcze raz poszczuć psem.
Poznajcie największego casanovę na tej lichej planecie - Carlo Rossi'ego.
Oto i on, w całej swojej okazałości. Poderwie wszystko co się rusza.
Przyszedł, nie wiedząc zapewne gdzie idzie i wpakował się tam, gdzie nie powinno go być.
- Carlo. Jak.. - Zamilkłem. - Miło mi cię znów widzieć. - Dodałem, sztucznie się szczerząc. - Wybaczcie mi za moją nieuprzejmość, ale moglibyście wyprowadzić tę hołotę z mojej rezydencji? Aktualnie jestem zajęty. - Podniosłem głos.
- Oj stary, coś taki spięty. Chwilkę posiedzimy i sobie pójdziemy. - Carl zmierzył mnie swym przenikającym spojrzeniem.
Poszedłem załatwić jakieś napoje, żeby jakoś wykarmić to stado rozwrzeszczanych potworów.
Gdy położyłem kilka soków na blacie, zauważyłem, że Carlo przysiadł się do Ashley i kładł rękę na oparciu.
Coś we mnie zawrzało.
<Ash?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz