15 cze 2018

Od Davida cd. Rachel

Moje pytanie nie zrobiło większego wrażenia na Rachel, ale po dłuższej chwili wprawiło ją w lekkie zakłopotanie.
- Była domówka i alkohol.
Klasyk. Jak ja przypominam sobie rzeczy, które robiłem pod wpływem tegoż połączenia, to mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- To dlaczego aż tyle go wypiłaś?
Moje pytanie zaczęło dźwięczeć mi w uszach i po niedługiej chwili żałowałem, że je zadałem.
- Bo był.
Zaraz. Pozwólcie, że mój umysł to przeanalizuje. To miał być żart? Poczułem lekkie zdezorientowanie. Śmiać się, czy nie, oto jest pytanie.
- Spokojnie, tylko żartowałam. Mam nadzieję, że Cię tym żartem nie uraziłam.
Na moją twarz wrócił stary uśmiech. A jednak - żart.
- Widzisz... - Zamilkła na moment. W moich oczach pojawiły się iskierki, wiedziałem, że dziewczyna zaraz wszystko mi opowie, otwierając się przede mną. - Kiedyś byłam bardzo niestabilna emocjonalnie. Łaziłam po klubach i domach znajomych praktycznie bez opamiętania. To było tuż po śmierci ojca, kiedy już tu mieszkałam. Po prostu nie widziałam sensu w życiu, aż poznałam Sanne. Chyba nie była dla mnie nikim szczególnym, po prostu razem łaziłyśmy po znajomych i całkiem dobrze nam się rozmawiało, ale kiedy ona... - Znów się zatrzymała, jednak to nie była pauza, a zająknięcie. - Kiedy skoczyła pod pociąg, strasznie to przeżyłam. Chyba.
Chyba, postawione na końcu jej wypowiedzi utwardziło mnie w przekonaniu, że to osoba, która nadal idzie przez życie, dopiero odkrywając siebie. Doświadcza różnych sytuacji i i momentami, nie do końca może się odnaleźć. Przynajmniej ja miałem takie odczucie.
Naszą ciszę, przerwał głos Rachel.
- To jedno zdjęcie jest zrobione innym aparatem, a teraz idę zapalić.
Postanowiłem zostać i dać jej trochę przestrzeni po tym, jak się przede mną otworzyła. To miłe z jej strony. Bardzo miłe.
Dziewczyna wróciła po kilkunastu minutach, z uroczym uśmiechem na twarzy.
- David, mógłbyś ruszyć swój szanowny tyłek do salonu?
Milcząc, wykonałem jej polecenie.
Zerknąłem odruchowo na zegarek. Dwudziesta trzecia piętnaście, a ona nie wyrzuca mnie ze swojego domu na bruk?
Po krótkiej chwili do salonu wróciła Rachel z trzema tabliczkami czekolady.
W takim tempie, mój piękny sześciopak pójdzie na wakacje, a zastąpi go piękna ciąża spożywcza.
Sięgnąłem po jeden maleńki kawałeczek czekolady i obiecywałem sobie, że nie tknę więcej.
Po chwili, wpadłem w stan dziwnego zamyślenia.
- Wyglądasz jakbyś chciał mnie o coś zapytać, wał śmiało. - Odparła.
Zaczerwieniłem się.
- Skąd masz tu tak dużo jedzenia? - Zmieniłem temat, a dziewczyna nie nalegała, abym ponownie powtórzył pytanie.
Zaśmiała się cicho.
- Mnoży się.
Czas mijał nieubłaganie szybko, a moja rozmowa z Rachel przybierała coraz bardziej luźną atmosferę.
- Oo, czyli jednak chodzisz na siłownię? - Zapytała.
- Owszem, kilka razy w tygodniu. - Uśmiechnąłem się przebiegle.
- Nie wierzę ci. - Zaśmiała się.
Przewróciłem oczami i również wybuchnąłem śmiechem, po czym stanąłem naprzeciw dziewczyny i podniosłem koszulkę.
Niepewnie chwyciłem rękę Rachel i położyłem ją na swoim pięknym sześciopaku.
- Dobra, dobra. Wierzę! - Zaśmiała się, po czym zaczerwieniła.
Z zadziornym uśmiechem usiadłem z powrotem na kanapie.
- Może napijemy się czegoś, hm? - Zaproponowałem.
Po chwili, dziewczyna przyszła z butelką kupionego przeze mnie wina i dwoma kieliszkami.
Gdy nalewała, znów wycelowałem w nią swoim cudownym żartem.
- Przychodzi baba do lekarza, a lekarza nie ma. - Wybuchnąłem salwą panicznego ryku i zerknąłem na dziewczynę, która zapewne knuła miliony sposobów, aby mnie zabić za te dowcipy.

<Rachel?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz