Wkradnięcie się tego nieśmiałego, może nieco zakłopotanego uśmiechu na twarz dziewczyny, gdy zaproponowała wyjście na kawę i papierosa [co zazwyczaj, łącznie z zaproszeniem na piwo, kończyło się w moim wypadku dość ciekawie i może na przekór słowom i chociaż tym razem padło to z ust zupełnie innej osoby, to znajomy dreszcz przebiegł szybko po moich plecach, wzbudzając krótkie drgnięcie, impuls przechodzący przez całe ciało] uznałem za nawet urocze, szczególnie gdy dodatkowo przetarła kark, już całkiem upodabniając się do jakiegoś zagubionego w wielkim mieście szczeniaka, który nie wie, od czego powinien zacząć.
Przytaknąłem, zgodziłem się, nawet szybko omówiliśmy, co gdzie i jak, a potem, po stwierdzeniu, że to w sumie dość mała drobnostka, pożegnałem się i pognałem w swoją stronę, notując gdzieś w telefonie miejsce i godzinę zapowiedzianego spotkania, bo a nuż zapomnę i wyjdę już na absolutnego ćwoka, mistrza w swoim fachu ignoranta i egocentryka do potęgi entej.
Spotkałem się jeszcze, tak całkiem przy okazji, z dość zgorszonym spojrzeniem mężczyzny, który jak dotąd trwał przy naszej sytuacji niewzruszony i tylko łypał tym znudzonym, uważnym okiem, to na mnie, to na dziewczynę, do której był tam jakoś względnie podobny, chyba, nie wiem, nie przyglądałem się cwaniaczkowi z aż taką uwagą.
Odzyskanie kluczy równało się braku potrzeby ruszenia do biura rzeczy znalezionych i zmiany planów, a także kierunku, który teraz zdecydowanie został nakierowany na pobliski sklep pokroju Tesco, czy tam Biedry. Szybkie przedzieranie się pomiędzy półkami, polując na przeceny, łapiąc rabaty i starając się o to, żeby cokolwiek się w koszyku znalazło, co i tak skończyło się fiasko. Dwie stówy i absolutnie nic, z czego dałoby się zrobić względnie odżywczy obiad. Bo co. Koperek, pietruszka, kilo marchewek i ziemniaków, jakieś kajzerki, serki, twarożki, parówki, cholera wie co jeszcze, może trochę szynki i jakieś czekolady z cziperkami, a tak? A tak to nic ani ryby, ani mięsa. Zaleję się środkami do prania i tyle będzie, przynajmniej więcej dbać o żołądek, czy cokolwiek innego nie trzeba będzie.
A potem już tylko praca z kubkiem świeżo zrobionej kawy, uprzednim telefonem do Mony i Falki, z naprzemiennym wierceniem, bo sąsiad przypomniał sobie o remoncie.
I w sumie to naprawdę lubiłem tę cudowną rutynę, ten hałas, chaos, nieco zabiegania i upierdliwości. To przeklikiwanie się przez wszelakiej maści kody, cyferki, numerki. To nieśmiałe życie w miejscu, gdzie cień dokładnie opatulał całą okolicę.
Ale czasem trzeba wyrwać się z mentalnego i fizycznego zastoju, strzelić karkiem, knykciami i nieco się przeciągnąć, żeby ogarnąć twarz, ciało, swój wygląd, zachowania, ubrać w coś ciekawszego, niż szara, rozpruta w jednym miejscu bluza i po prostu ruszyć na kawę z nieznajomą.
Powinność, którą sam zaproponowałem i której chyba już aż tak bardzo nie chciałem. Ale przecież nie należało w ten sposób zostawiać młodej damy, więc poszedłem tam, usiadłem tam i czekałem tam, wzdychając ciężko i przeglądając małą karteluszkę z rozpiską kaw, które mają do wyboru. Raz na jakiś czas spoglądałem na otwierające się drzwi, notując w głowie kolejne osoby, które zawitały w kawiarence i dalej szukając tej jednej, z którą byłem umówiony.
A gdy wreszcie wtargnęła do środka, uśmiechając się delikatnie, odpowiedziałem dokładnie tym samym, prostując się nieco i pyszniąc w jej kierunku.
— Hej, hej, miło cię znowu widzieć — rzuciłem, gdy ta przysiadła się wreszcie do stolika. — Nie zdecydowałaś się uciec? Jestem w ciężkim szoku — parsknąłem śmiechem, podsuwając jej kartę pod palce. — Proszę bardzo, wybieraj, co chcesz, leci na koszt firmy. W ogóle, jak się czujesz po wczorajszym incydencie, nic cię nie boli, żadnych zawrotów głowy, jednak porządnie cię pierduknął. Czy ci ludzie mają w ogóle karty rowerowe, karmo, takiego nieogarnięcia dawno nie widziałem — mruczałem monotonnie, lampiąc się to na dziewczynę, to na wchodzące do lokalu persony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz