Idę szybkim krokiem przez miasto, chociaż doskonale wiem, że nigdzie mi się nie śpieszy. Uważam to za głupie - udaję przed ludźmi, że moje życie nie ogranicza się do pijackich nocy w barach, wkurwianiu Sylwestra, czytaniu poezji i robieniu zleceń dla mafii. Że mam jakieś życie poza tym, że mam do kogo wrócić do przyciasnego mieszkania, że dzięki komuś moje serce ma szansę stopić lodową pokrywę.
Gówno prawda.
Rutyna, ach, rutyna.
Odkąd pamiętam uwielbiam udawać kogoś, kim nie jestem. To debilne, ale czy świat też nie jest debilny? Przy tym wszystkim ani na moment nie żałuję, że prezentuję się przed ludźmi zimnym sukinkotem, do czego przyzwyczaiłem się już tak bardzo, że już mnie to nie rusza. Kłamstwo powtarzane tysiąc razy w końcu staje się prawdą, nie?
Zwiałem z wykładu. Wykładowca na owej lekcji mnie nie znosi, więc okazja do ucieczki jest dla mnie niemal siódmym niebem.
Stoję na przystanku, czekając na swój autobus. Nawet nie próbuję kupić biletu - wyobrażacie sobie największego chuja w Avenley River, który boi się kanara? Wolałbym dostać ten pieprzony mandat, niż żebym czuł ujmę na honorze.
Autobus przyjeżdża na przystanek. Nie mój.
- Typowe, w końcu chińskie ubranie - słyszę czyiś głos, kiedy ludzie zaczynają opuszczać pojazd.
Widzę całkiem wysoką (ale wciąż niższą ode mnie!) dziewczynę o ciemnobrązowych włosach, która niezdarnie próbuje zbierać z chodnika swoje rzeczy. Najwyraźniej się przewróciła, wychodząc z autobusu - cała zawartość torebki walała się na ziemi, a jej bluza, którą teraz trzymała w dłoniach, najzwyczajniej była podarta.
Okazja do drobnej, spontanicznej kradzieży. Plus tysiąc w rankingu do bycia zajebistym sukinkotem.
Podchodzę do niej, po czym klękam na chodniku, próbując niezdarnie pozbierać jej rzeczy. Ugh, utarty stereotyp o kobiecej torebce jako o czarnej dziurze bez granic faktycznie się sprawdza.
- Poczekaj, pomogę ci - mamroczę.
Nieznajoma mi przytakuje. We dwoje zbieramy rzeczy z jej torebki, a cisza jest tak dziwnie przytłaczająca, że jakoś nie czuję się na siłach do kradzieży, chociaż jej portfel leży wręcz na wyciągnięcie ręki.
Dobry uczynek z moich rąk wydaje się dziwny. Minus tysiąc w rankingu do bycia zajebistym sukinkotem.
Brunetka wstaje, a ja jeszcze podnoszę jej telefon i podaję jej go. Dziewczyna syczy cicho, oglądając go uważnie w dłoniach.
- Cholera. Stłuczony - mówi, z cichym westchnięciem upychając go do zapchanej już jej rzeczami torebki. - W każdym razie, dziękuję, dobroczynny nieznajomy, czy coś.
Dobroczynny. Dobroczynny Alexavier. Dobroczynny Alexavier Carstairs. Dobroczynny sukinkot.
Czy tylko dla mnie to tak beznadziejnie brzmi?
Mimowolnie się wzdrygam, marszcząc czoło i upychając dłonie z powrotem w tylne kieszenie spodni.
- Tak. Nie ma za co, CZY COŚ - warczę. Och, jak to dziwnie musi wyglądać. Najpierw wredny sukinkot pomaga przypadkowej dziewczynie spotkanej na ulicy, a potem jeszcze na nią warczy. Czysta hipokryzja, której tak bardzo nienawidzę, ale której jestem pełny.
Dziewczyna zaciska usta w cienką kreskę, patrząc się w moją stronę pytająco. Bez rzucania przesłodzonego pożegnania na odchodne, po prostu odwracam się do niej tyłem i idę w swoją stronę. Już pieprzyć autobus, na który miałem czekać - wiem, że jeśli się zatrzymam, nawiążę rozmowę ze znajomą nieznajomą.
Chłodna logika nie pozwala mi na rozmawianie z żadną przypadkową dziewczyną, która nie poznała mnie od strony szmaciarza o lodowym sercu (jakby serce nie było tylko kawałem mięsa do pompowania krwi). Do moich hobby nie należy ranienie przypadkowych suk poprzez ich zakłamane patrzenie na mnie. W głębi duszy czuję, że chcę wreszcie z kimś porozmawiać, najlepiej szczerze, choć wiem, że nie umiałbym się przełamać.
Dlatego zatrzymuję się, kiedy brunetka łapie mnie za ramię, każąc mi przystanąć.
- Czekaj - mówi władczym tonem, na który aż unoszę brwi w zdumieniu. Nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś do mnie mówi w ten sposób, ale wybaczam jej, jest zbyt niewinna i nieświadoma, kogo właśnie zagaduje. - Mogę chociaż poznać twoje imię, skoro już mi pomogłeś? - Wyciąga w moją stronę dłoń. - Jestem Selene.
- Selena Gomez? A może Selene jako bogini księżyca? - prycham. Odtrącam jej dłoń. Fuj, zarazki. - Alexavier.
Selene?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz