9 cze 2018

Od Nivana cd. Camilli

Parszywa, niska, opryskliwa gówniara z miną srającego kota na płocie. Tylko strzelić taką w łeb i patrzeć, jak się zgina niczym lekko kopnięty taboret. Warknąłem pod nosem i obleciałem ją zniechęconym spojrzeniem, całą, od góry do dołu. Niskie to to, nie za ciekawe to to.
— Co z tego będę miała? — spytała i losie, grabisz sobie skarbie, naprawdę sobie grabisz, bo przypominasz mi mnie samego sprzed dekady, a ja bardzo nie lubię takiej gówniarzerii. Uścisk dłoni prezesa i talon na balon, ot co dostaniesz. — Dobra, bierz — mruknęła w końcu, wyciągając z kieszeni zapalniczkę w kwiatki. No łaskawczyni się znalazła, Jezusie z Nazaretu, chroń mnie, bo nie wytrzymię. Plus serio? Taka zapalniczka? Jedyne, które miały prawo bytu, to te z kotkami.
Chyba w sumie zostawiłem taką razem z jednym z listów, o których wolałbym zapomnieć. 
— Dzięki. — Nie miałem zamiaru wyduszać z siebie ani jednego słowa więcej, czułem, że dzieciak miał jakieś niezbyt szczególne wyróżnienia, żeby móc sobie zasłużyć na zamienienie ze mną zdania na temat, no nawet rypanej pogody, która prędzej przypominała lato, aniżeli tę całą wiosnę, wiosenkę. 
Machnąłem tylko na odchodne, dalej pędząc przed siebie. Wizja godzinnego spóźnienia na kawę do Mony widziała mi się naprawdę średnio. 
I chyba zaczynałem powoli pojmować, dlaczego Mińsk tak bardzo nami gardził i tak bardzo zdziwił się, przyznając, że w sumie jest ze mnie względnie szczwana bestia, żeby nie powiedzieć, że intelygentna. Na to określenie raczej nigdy bym się nie skusił, po prostu wiedziałem, jak się poobracać, żeby wyjść z sytuacji bez szwanku. 
Wspólne przepalanie całych paczek z Remusem i Williams na przerwach od zapieprzania przy jego biureczku chyba już na zawsze miało pozostać gdzieś tam we wspomnieniach i przypominać się, gdy akurat czarne Black Devile dosięgały moich warg. Może dlatego zacząłem przerzucać się na Vogue czy Chesterfieldy i różowe Diabełki. Pizdowate były, ale smaczne przynajmniej i pasowały mi, gdy akurat aż tak bardzo dupy mi nie ściskało z żalu.
Schiller spojrzała na mnie bez zrozumienia, gdy spanikowałem i zacząłem przetrząsać wszystkie kieszenie.
— Co jest?
— Klucze mi zapierdolili — jęknąłem, puszczając luźno torbę i odrzucając głowę od tyłu. Analiza, szybka analiza, działania, przypadki. Chowałem je, trzymałem w kieszeni, miałem blisko siebie. U Mony zostawić ich nie mogłem, a wcześniej tylko zamykałem drzwi i... 
— Mam numer do koleżki ślusarza, zadzwonić? 
— Ta gówniara pierdolona — syknąłem tylko, wlepiając spojrzenie w numerek wywieszony na tym drewnopodobnym gównie, sklejce, która miała imitować drzwi. — Dzwoń, ja biorę szkieły.
— Niv, błagam cię, o czym ty gadasz.
— Ukradli je, wiem kto, bez powodu by się tak nie nachylała. 
— Niv.
— Mówię ci, to ona.
— Niv.
— A wiedziałem, patrzyła podejrzliwie, pewnie się zemściła, żem warknął, jebana gówniarzeria.
— Nivan, kurwa, równie dobrze mogły ci gdzieś wypaść, idź pierw do biura rzeczy znalezionych, podopytuj, powiedz, że taka i taka sytuacja, a nie od razu wyciągasz pochopne wnioski i rzucasz się jak rozjuszony diabeł tasmański. — Tu westchnęła ciężko, klepiąc mnie twardą ręką po napiętym ramieniu. Nie chciałem jakoś szczególnie się godzić, ale mordercze spojrzenie piwnych oczu mówiło konkretnie, że powinienem wrócić na ziemię i przestać robić dramę, bo wie, że jestem w tym cholerną królową, ale nie ma ochoty kolejny raz się za mnie tłumaczyć. — Jutro to załatwimy, teraz chodź, prześpisz się u mnie — dodała ze słabym uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz