I parsknął śmiechem, co może i trochę wprawiło mnie w zakłopotanie i zmusiło do podniesienia jednej brwi ciut wyżej, chwilowego zastoju w procesie myślowym.
Ale tylko trochę i tylko ciut.
— A nimi nie jesteśmy? — zapytał, śmiejąc się i biorąc się za rozpakowywanie rzeczy, na co tylko podszedłem, chcąc zasugerować swoją chęć do pomocy mężczyźnie. O tak, bez zbędnego narzucania się, po prostu drobna sugestia i może ciche pragnienie zbliżenia się do Oakleya odrobinę, nawet jeżeli nie pozwalało to na poczucie oddechu drugiego mężczyzny na swoim karku. — Mentalnie zatrzymałem się na wieku dwudziestu dwóch lat, wiesz? W ogóle gdzieś zgubiłem te pięć, jakbym się, kurwa, zapętlił, czy coś.
Westchnąłem, kręcąc głową i opierając się o blat, tuż obok niego, może za blisko, ale ja i tak uważałem, że było to zdecydowanie za daleko. Wolałbym te pięć centymetrów mniej, muśnięcie cudzej skóry palcem i tak dalej.
— Może jesteśmy, raczej nie mi to oceniać — mruknąłem w końcu, mrużąc oczy, a wzrok wbijając prosto w ścianę. Dłoń zacisnęła się na blacie, pojedynczy oddech też tak jakoś ciężej opuścił płuca. — W sumie to mi całkiem dobrze z tym zapętleniem i codzienną rutyną. W końcu mam jakikolwiek spokój, mam czas na odetchnięcie i chwilę ciszy, a że to mi adrenaliny nie dostarcza — przerwałem na wzruszenie ramionami — mówi się trudno, i tyle, co nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz