18 lis 2018

Od Tatum cd. Vincenta

Czasem odnoszę wrażenie, że zachowuję się jak dziecko, ale teraz czułam niemal dziecięcą radość na tę propozycję. Kiedy ja ostatni raz na randce byłam? Ano tak, nigdy.
Powstrzymuję drgania twarzy i narastającą euforię do empatycznego uśmiechu, w którym staram się wyrazić wszystko, co tylko możliwe, żeby nie wyjść na rozentuzjazmowaną piętnastolatkę. Utrzymując stosowną powagę, prostuję się w dumnej postawie kobiety... głupie pieprzenie, po prostu się cieszę.
- W takim razie dam się skusić.
Przechodzimy przez parking i ulicę. Kawiarnia znajduje się niedaleko, chyba wszyscy z pracy czasem tam chodzą. Jest najbliżej, dodatkowo to centrum. Co krok znajduje się jakaś restauracja i inne tego typu rzeczy. Światła są jednak zgaszone.
- Zamknięte - mówię - Chyba wcześniej kończyli pracę.
- Najbliżej jest jakiś pub - mówi nieco skonsternowany.
- Nie przeszkadza mi to - wzruszam ramionami z cały czas schowanymi dłońmi w kieszenie swojego płaszcza - Postawisz mi ciastko i kawę kiedy indziej - uśmiecham się i wychodzę przed niego. Wygląda na nieprzekonanego, a ja nie chcę, aby czuł jakiekolwiek wątpliwości. Wsuwam swoją rękę pod jego ramię i ciągnę w kierunku, gdzie rzekomo mamy się udać.
- To nie miało tak wyglądać - przyznaje z cichym śmiechem.
- Czasem niektóre rzeczy nie wychodzą tak, jak planowaliśmy. My także nie będziemy wyglądać najlepiej - zdaję sobie sprawę, że nasz uroczysty wygląd raczej nie będzie pasował to stylu miejsca, gdzie będziemy się znajdować.
- Sukienka w pubie? - pyta podchwytliwie. Chichoczę, bo właśnie wyobraziłam sobie sytuację.
- Garnitur nie lepszy.
- Może jednak zrezygnujemy? - zamierza mnie przekonać, że to nie najlepszy pomysł? Nigdy nie miałam takiej sytuacji, a to może być nie tylko śmieszne, ale i ciekawe.
- Nie ma mowy. Zaprosiłeś mnie - skręcamy w uliczkę. W dali widać już wiszący, mały szyld pubu, z zepsutym neonem, co nadaje mu dodatkowego charakteru.
- Do kawiarni, a nie... no... wiesz... Co my tam będziemy robić?
- Wyobrazimy sobie, że jesteśmy w kawiarni... aaa potem... zamówimy wodę, ewentualnie sok... - zatrzymujemy się przed wejściem - Mojito bezalkoholowe? - chłopak śmieje się, więc stwierdzam, że to dobry pomysł - Ale nadal będziesz mi wisiał ciastko. Wybrniemy z sytuacji - kiwa głową i pociąga za drzwi.
Wchodzę, kiedy drzwi się za mną zamykają, a oczy przyzwyczają do nikłego światła panującego wewnątrz restauracji, dostrzegam idealne miejsce przy barze. Zdejmuję płaszcz i podchodzę, wysuwając krzesło. Siadam, a Vincent tuż obok mnie. Żadne z nas nie mówi ani słowa, ale wiemy, że niektóre spojrzenia zwróciły się w naszą stronę z powodu niekonwencjonalnych strojów.
- Co dla państwa? - pyta barman.
- Coś bezalkoholowego - odpowiadam, ignorując jego również nieco zdziwiony wyraz twarzy, gdy przygląda nam się uważnie, jakbyśmy urwali się z balu noworocznego. Właściwie to prawie tak.
Przyciągam sobie naczynie z przekąskami. To paluszki i precle w różnych kształtach, więc wyciągam wszystkie paluszki  i układam je na blacie w kształt kratki. Potem wyciągam chrupki w kształcie litery O i przesuwam miskę w stronę Vincenta. Zostały w nim już tylko klasyczne, węzłowate precle.
Układam swój na środku kratki. Patrzę na chłopaka i czekam w milczeniu. Zerka na precle, które poukładałam na barze, a potem znów na mnie. Posyła mi ledwie zauważalny, ostrożny uśmiech. Potem sięga do miski, wyciąga węzłowaty precel i układa go w polu powyżej mojego.
Wybieram miejsce na lewo od mojego środkowego pola, ostrożnie układając moją przekąskę.
Barman stawia przed nami dwa mojito bezalkoholowe i odchodzi.
- Więc czym właściwie się zajmujesz w redakcji? - narzucam temat, bo nie powiem, jestem nieco ciekawa jego osoby. Sięga precel i go zjada.
- Jestem grafikiem programistą - opiera się ramieniem o bar. Kiwam głową. Szkoda, to znaczy, że teoretycznie to nie pracuje w redakcji na co dzień. Co pewnie znacznie ułatwia mu przebywanie z córką.
Wyjdę na wścibską, jeżeli go o to zapytam. Z drugiej strony chyba mam prawo.
Mimo wszystko nie teraz.
- Nie czujesz wyrzutów sumienia, ze zostawiłeś swoją partnerkę od imprezy? - zadaję podchwytliwe pytanie, po czym szybko sięgam swojego mojito i popijam je, unosząc przy tym brwi w górę. Zauważam uśmieszek na twarzy Vincenta.
- Jest pod w miarę dobrą opieką. Na pewno bawi się lepiej niż ze mną - mówi z przekonaniem. Odkładam szklankę z powrotem na blat - Ty za to zostawiłaś swojego przyjaciela.
- Wbrew pozorom, Nico lepiej sobie poradzi niż ja. Zresztą, ktoś mnie zaciągnął do pustego korytarza, potem zmusił do tańczenia i zaprosił na nietypową randkę. Ukartowałeś to? - ukryłam uśmiech.
Podnosi spojrzenie i przygląda mi się.
- Myślałeś, że mam chłopaka - nakreślam.
- A ty, że jestem żonaty - zaciskam usta. Zdążyłam zauważyć, że unosi tylko jedną stronę ust, tak zwany uśmiech półgębkiem. Jest atrakcyjny. Podoba mi się ten uśmiech.
- Właściwie bardziej głupie wydawało się spytanie, niż podejrzewanie, że tak jest - chyba obydwoje się z tym zgadzamy, wnioskując po naszych wyrazach twarzy - Jeszcze powiedz mi, że przyszedłeś, bo ja tam miałam przyjść - mówię w żarcie, ale gdy widzę, że milczy, nieco opada mi szczęka. Wpatruje się we mnie tak uporczywie, że biorę kolejnego łyka zimnego napoju.
Milczy.
W końcu opuszcza wzrok na przestrzeń między nami. Siedzimy przodem do siebie, ale nasze nogi się nie stykają. Dłoń, którą dotąd opierał na kolanie, przesuwa nieco do przodu, aż jego palce muskają moje udo, tuż pod linią sukienki.
To zarówno subtelnie, jak i jednoznaczne. Całe moje ciało napina się pod wpływem tego dotyku. Nie dlatego, że mi się to nie podoba, ale dlatego, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz dotyk kogokolwiek tak mnie rozpalił.
Rysuje kółko nad moim kolanem. Kiedy znów podnosi na mnie wzrok, jestem zmieszana, widząc wyraz jego oczu.
- Muszę wrócić do domu - mówi - Odprowadzić cię? - kiwam głową.
Wstajemy, a Vinc wyciąga portfel z kieszeni i kładzie na blat parę banknotów. Potem zarzuca płaszcz na ramiona i razem wychodzimy.
Nie mam nic przeciwko spacerowi, ale nie jestem kobietą, która cały dzień jest w stanie być w szpilkach. Proponuję komunikację miejską, choć obydwoje przyjechaliśmy do redakcji samochodami. Właśnie. Będzie musiał wrócić pieszo. Nie ma jednak czasu, bo wsiadamy do autobusu.
- Nie chciałbym cię martwić, ale nieco drogi jest z mojego mieszkania do redakcji - mówię. Spogląda na mnie, ale nie wyraża konsternacji.
- Cóż, jakoś sobie poradzę.
- Nie pomyśl, że cię wyganiam, ale naprawdę...  no - zaczynam się mieszać w słowach - No rozumiesz.
- Zaoferowałem się - jego pewny ton stanowczo wystarcza, abym przestała się martwić. Kiwam głową i zmieniam temat.
Gdy rozpoznaję w mroku przystanek, wysiadamy z autobusu i idziemy uliczką, która skręca i widać w dali już kamienicę. Nie wyróżnia się niczym wyjątkowym. Jest najzwyczajniejsza w świecie, chyba bardziej zwyczajnej nikt jeszcze nie widział.
- Dziękuję za miły wieczór - staję w przejściu i uśmiecham się do Vincenta. Odwzajemnia gest.
- Ciastko nadal aktualne?
- Oczywiście.
- Daj telefon - wyciąga rękę. Mrużę oczy z uśmiechem i wyciągam telefon z kieszeni, podając mu go do ręki odblokowany.
Wpisuje coś w niego i oddaje.
- Teraz czuję się jak na prawdziwej randce - mówię.
- Tak miało być - obydwoje wiemy, że to pożegnanie. Uśmiecham się jeszcze raz delikatnie i odwracam.
W środku cieszę się jak mało kto.
Wchodzę po schodach i staję przy swoich drzwiach. Wyciągam klucze i próbuję je przekręcić, ale nic z tego. Znowu się zacięły. Witaj prawdziwe życie znowu. Patrzę na godzinę, jest późno, a wokół nikogo.
Wyciągam telefon i wykonuję ostateczność, która wpadła mi do głowy.
Vincent: Nie spodziewałem się, że skorzystasz z tego tak szybko ~ mówi, a w jego głosie słychać krztynę żartobliwości. Przewracam oczami, choć cieszę się, że czuje się bardziej wyluzowany. Mam wrażenie, że to był dla niego jakiegoś rodzaju specjalny wysiłek. Zbyt szybko mi imponuje.
Ja: Nie myśl, że szybko bym zadzwoniła ~ rzucam w odpowiedzi ~ Wcale bym tego nie zrobiła, gdyby drzwi nie okazałyby protestu. Chcesz tu na chwilę przyjść? ~ zadaję pytanie już nieco mniej pewnie, bo nawet nie wiem, jak daleko już jest. Nie słyszę jednak żadnego westchnięcia, komentarza typu "Ale jestem już daleko", bądź porady "Spróbuj inaczej".
V: Daj mi chwilę ~ mówi i od razu się rozłącza, zanim zdążę mu podziękować choćby za chęć pomocy. Chowam telefon do kieszeni i siadam na schodach, od razu zdejmując szpilki.
Głupie drzwi. Prosiłam zarządcę, aby je sprawdził, ale niezbyt garnie się do podaj spojrzenia na nie. Nico sam naprawiał zamek, ale gdy trzeci raz uległ zużyciu po niedługim czasie (bądź cokolwiek się z nim stało), po prostu zrezygnowaliśmy. Nasi sąsiedzi nie są zachwyceni z naszej obecności oraz cotygodniowego, sobotniego sprzątania przy głośnej muzyce, dlatego okazują powierzchowną sympatię. A ja nie zamierzam prosić o nic nikogo. Nie lubię łaski. I szczerze powiedziawszy, wolałabym tu siedzieć całą noc w oczekiwaniu na powrót przyjaciela, niż próby udanej rozmowy z sąsiadami.
Na całe szczęście, jednak nie będę koczować na klatce całą noc.
Słyszę kroki i unoszę spojrzenie w momencie, gdy znajoma sylwetka i jasna czupryna rozmierzwionych włosów ukazuje się w ciemności. Wstaję. Zatrzymuje się na stopniu niżej, dzięki czemu nasza różnica wysokości się wyrównuje. Teraz swobodnie patrzę mu w oczy i uśmiecham się niby w podziękowaniu, ale miło go znów zobaczyć, po tych kilku minutach nieobecności.
- Więc które to te protestujące drzwi? - jego głos jest niski i gardłowy, brzmi jak tekst na podryw, przez co uśmiecham się jeszcze szerzej. Unoszę dłoń i wskazuję palcem za siebie, nie spuszczając wzroku z Vincenta. Nieco podnosi podbródek i patrzy za mną, delikatnie, prawie niezauważalnie kiwając głową. Zabiera klucze z mojej dłoni. Jego dotyk znów powoduje, że przez moją skórę przechodzi delikatny dreszcz i ciepło.
Mija mnie i po chwili mieszkanie jest już otwarte. Nie wiem, czy jakikolwiek mężczyzna otwierający drzwi może być tak imponujący. Unoszę brwi z uznaniem, nawet jeśli to była dla niego tylko drobnostka.
Wchodzę do środka i od razu się odwracam. Zastanawiam się, jak on mieszka. W tym momencie nieco mi wstyd. I jestem nieco zakłopotana, bo znajduję kolejną rzecz, o której nie wiem. Nie zależy mi, by wiedzieć, gdzie dokładnie mieszka, choć taką informacją bym nie pogardziła, ale raczej jak. Być może nasze skromne, małe mieszkanko w stosunku do jego, może okazać się małą i nieatrakcyjną klitką.
Przestępuje próg, ale nie wchodzi dalej. Nie wiem, czy się obawia, nie mając zgody, czy po prostu próbuje nie być nachalny.
Pospiesznie omiatam wzrokiem mieszkanie w poszukiwaniu czegoś, co powinnam ukryć. Wtedy uświadamiam sobie, że musiałabym ukryć wszystko, a to niemożliwe, bo chłopak jest zaledwie dwa kroki za mną. Oglądam się dyskretnie wokół siebie i zdaję sobie sprawę, że po tym całym szykowaniu się na imprezę, nie sprzątnęliśmy mieszkania. Wszędzie walały się jakieś rzeczy, kubek z kawą stał na stoliku z na wpół ugryzioną kanapką, a ja przygryzłam dolną wargę od środka, czując się nieco zażenowana, że obcy facet ma przed sobą taki widok. Pewnie pomyśli, że jestem bałaganiarą, a to jest niepożądana cecha u współczesnej kobiety. Co jest poniekąd prawda. Nigdy nie ścielę łóżka. Jeśli już o wadach mowa. Czasem mam wrażenie, że mój pokój jest jedną wielką abstrakcją w porównaniu do bezwzględnej czystości przestrzeni osobistej Nicolasa. A wspólna przestrzeń jest wspólnie ogarniana, co daje równość pomiędzy nami. Teraz się nie dziwię, dlaczego odwiedziłam tyle redakcji. Może to przez mój brak ładu i składu.
- Przepraszam cię za ten bałagan - zbieram z oparcia kanapy swoją bluzkę i owijam ją wokół ręki - Nie ukrywam, że trochę się spieszyłam i... to dlatego.
Przyznaję się bez bicia, nigdy nie zaprosiłam do mieszkania żadnego faceta, który nie był Nicolasem, ale on tu mieszka, to inna kwestia. Zdaję sobie sprawę, że właściwie z osoby, która nie posiada żadnych problemów z zaznajomieniem się z innymi, mam bardzo mało ludzi, którzy nie byli związani w żaden sposób z pracą. Mało tego, ja wcale takich nie posiadam. W tym mieszkaniu nie przebywał nikt, prócz mojego przyjaciela-współlokatora, ewentualnie takiej jednej dziewczyny z tego samego kierunku studiów i kobiety, z którą robiłam wspólnie wpis do gazety.
Uważam się za kogoś bardziej otwartego, ale jednocześnie zamknęłam się w schemacie, który mi po prostu wystarcza.
- Wejdziesz na chwilę? - pytam z grzeczności, bo wiem, że może się spieszyć. Do tej pory nie przekalkulowałam sobie jego całej sytuacji, ale wiem jedno - małe dziecko równa się duża odpowiedzialność. Być może musi wracać.
Vincent wchodzi i omiata otoczenie swoim spojrzeniem. Ta aura tajemniczości, którą nad sobą rozprowadza, delikatna i dyskretna, powoduje, że łapię się na przyglądaniu jego standardowym dla człowieka poczynaniom. Już teraz próbuję go rozgryźć, a nawet nie spytałam samej siebie, czy chcę to robić. Podoba mi się ta momentalna cisza, w której jego mętny wzrok nagle nabiera intensywności. Tym bardziej tego wieczoru. Gdy przypominam sobie o pocałunku, znowu mi cieplej, więc postanawiam w ramach bezpieczeństwa się odwrócić i pozbierać wszystko, co mogłoby sprawić, że poczuję się przy nim zażenowana.
Obserwuję go kątem oka, gdy wodzi wzrokiem po moim mieszkaniu i zdejmuje z siebie płaszcz. Wchodzę szybko do swojego pokoju, zdejmuję z siebie nakrycie, odkładam wysokie buty pod ścianę, zarazem czując ogromną ulgę, ale nie odważam się przebrać w wygodne ciuchy. Poza tym... raczej nie wypada. Wychodzę z pokoju, w tym samym momencie, gdy wzrok Vincenta prowadzi wzdłuż korytarza aż do sypialni. Potem jego wzrok ląduje na mnie - tak ciężko, że biorę głębszy oddech. Jest bliżej, już nie w korytarzu, ale między przejściem z kuchni, przez korytarz, do salonu. Czyli całkiem niedaleko. Czuję się nieco inaczej, gdy ktoś wpatruje się we mnie, a ja właściwie nie wiem, czy mam mu coś właśnie zaproponować, czy jednak dalej milczeć. Unosi wzrok nade mną i patrzy, wgłąb mojego pokoju.
- Czy to karteczki? - pyta, robiąc krok w moją stronę. Nie wpuszczę go do pokoju. Z wielu powodów, ale przewodnią przyczyną jest to, co właściwie znajduje się na tych karteczkach. A spalę się  żywcem, jak zobaczy swoje imię na jednej z nich.
- Tak, to znaczy nie... zapisuję na nich ważne rzeczy do zrobienia - plątam się w swoich słowach. Nigdy nie brałam pod uwagę tego, że ktoś, ktokolwiek mógłby wejść do mojego pokoju. Nawet Nico tego nie robił. Sypialnie to były jedyne pomieszczenia, które przepełnione były wyłącznie naszymi osobami. Nikt nigdy nie naruszył tego. A ja nie mam nic przeciwko wpuszczenia tam Vincenta, ale nie pozwoliłabym mu przeczytać ich. Ufam mu, ale nadal wiem o nim stanowczo mniej niż on o mnie. I jestem zła, że nie wykorzystałam czasu na poznanie go głębiej. Choć wcale nie musi chcieć, abym go poznawała. Jednak przynajmniej ja, byłabym spokojna.
- Jest tam straszny bałagan - mówię tonem, który być może go nieco zniechęci - Nieco głupio przyjąć mi ciebie w pomieszczenie, po którym nie da się swobodnie poruszać.

Vinc? Kochanie moje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz