16 lis 2018

Od Althei C.D Billy Joe

     Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Już jakiś czas gnębiły mnie ogromne ubytki wspomnień, będące niczym układanka rozbita na tysiąc kawałków, której zasadnicze części zanikły w niebycie. Frustracja tylko rosła. Stawała się coraz bardziej uciążliwa i niewygodna. Tłumienie jej w sobie przynosiło jeszcze więcej negatywnych, nieprzyjemnych emocji, jakie najchętniej wyrzuciłabym daleko stąd. Kiedy chociaż pomyślałam o tym, jak zawstydziłby mnie płacz - przynajmniej jedna łza spływająca po policzku - stało się właśnie to. Emocje, spotykające się z moim olbrzymim protestem, zaczęły wyciekać z oczu. Towarzyszyło temu najcichsze pociągnięcie nosem, na jakie tylko było mnie stać.
     - Al, co jest? ― Głos przywrócił moją podświadomość do rzeczywistości. Potem poczułam rękę na ramieniu i troskliwy wzrok, który mnie przeniknął. ― Możesz mi powiedzieć.
     Słowa wsparcia zbierały we mnie jeszcze więcej emocji. Złożyły się one w jedną, dużą całość, jaka na raz wybuchła w moim wnętrzu, zalewając mi twarz potokiem niekontrolowanych łez. Nie docierało do mnie żadne słowo. Żaden dźwięk, oprócz szlochu, płaczu i łkania. Zakrywałam całkowicie twarz pod obiema dłońmi, chcąc skryć się przed całym światem. Brak odpowiedzi wpłynął zapewne na mężczyznę, gdyż pozostawił wszystko inne za sobą i sprawił, że poczułam okalające mnie ramiona. Nie odzywał się. Ja też nie dodawałam nic od siebie, nawet, gdybym chciała.
     Mrok własnego umysłu zaczął mnie z wolna pochłaniać.
     Nic nie wydawało się czarniejsze niż wizja radości.
     - N-nie mogę sobie nic przypomnieć. ― Zdołałam wydukać.
     - Nic a nic?
     - Przebłyski. ― Pociągnęłam nosem, oddalając się od Billy’ego i od razu spuszczając skonsternowany wzrok.
     - Skoro przebłyski, to na pewno odzyskasz resztę wspomnień ― powiedział z ciepłą nadzieją w głosie. Nim się zorientowałam, na moim obszarze widzenia zjawił się talerz z jedzeniem.
     - Pytanie, czy ja chcę. Po tym, co zobaczyłam… ― Przełknęłam głośno ślinę. ― Nie wiem.
     - Co zobaczyłaś? ― Zmarszczył brwi w podejrzeniu, lecz odpowiedzi nie mógł już usłyszeć. Lucia wyszła zza progu wraz z pokojówką, rzucając kontynuację tej rozmowy w zupełny wir zapomnienia. Natychmiast starłam resztę mokrych łez z policzków i zadbałam o to, by ślady po nich stały się ledwo widoczne.
     Na próżno.
     - Alti, ty płakałaś?
     - Nie. Dobrze jest. ― Posłałam jej blady uśmiech, oddając w ręce talerz z omletem. ― Powinnaś coś zjeść.
     - Kiedy wrócimy do domu? ― Głos jej ścichł. Nie mogłam sobie wyobrazić, co czuła, gdy zostawiłam ją na tak dużo czasu, nie wiedząc nawet, co się z nią działo. Ojciec się nią zajął? Czy naprawdę mogłam na niego liczyć w tak poważnej sytuacji, na którą nie miałam żadnego wpływu?
     Rzuciłam Billy’emu porozumiewawcze spojrzenie.
     - Tak, jak powiedział Billy. Dopóki sprawa się nie uspokoi. Nie będę ryzykować, że ci psychole wrócą i będą chcieli czegoś jeszcze. ― Mój głos mimo drżenia był zdecydowany i twardy. Aż sama się zdziwiłam na to, jak zabrzmiałam, a Lucia odpowiedziała mi zmarszczeniem brwi.
     - Dobra, ale jutro mam szkołę. Nie chcę żadnej eskorty ― mruknęła, bardziej kierując swoje słowa do Billy’ego, który znając życie, już miał w głowie pełen plan wyjścia z mieszkania. Doceniałam jego troskę, ale chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak długo radziłyśmy sobie same.
     Z tymi słowami wycofała się do pokoju, w którym miała spać, odprowadzana naszymi spojrzeniami.
     - Ona mnie chyba nie lubi… ― Wypuścił nerwowo powietrze z ust.
     - Nie odbieraj tak tego. Zawsze podobnie reaguje, gdy w otoczeniu pojawia się ktoś… nowy. ― Zerknęłam na niego po to, by sprawdzić reakcję. ― Nowy dla niej. ― Z tymi słowami ruszyłam w stronę swojego pokoju, pozostawiając ciemnowłosego w samotności. Było już dosyć późno, więc powierzchownie ogarnęłam się do snu i bez przeprowadzania dodatkowych konwersacji z siostrą, zajęłam łóżko. Przymknęłam oczy, które same lgnęły do odkrywania kolejnych snów, i nie zauważyłam, kiedy zmorzył mnie sen.
     Obudziło mnie ciche brzdąkanie. Choć nazwałabym to bardziej próbą wydania konkretnego dźwięku. Lucia na szczęście spała jak zabita i nie ruszyło jej nawet skrzypienie mojego łóżka. Powoli ruszyłam do salonu, dyskretnie sunąc spojrzeniem po sylwetce nachylonej na kanapie.
     - Obudziła się w tobie dusza artysty o tej godzinie? ― Rozdarłam ciszę swoim głosem. Wybijała prawie druga w nocy i ta godzina zdecydowanie odbijała się na moim opóźnionym myśleniu.
     Billy jak na rozkaz odłożył gitarę na bok, przy okazji zdejmując z nóg różne kartki z, jak myślałam, piosenkami.
     - Obudziłem cię? Przepraszam…
     - Nie szkodzi. ― Siadłam na oparciu, próbując przyzwyczaić oczy do ostrego światła, jakie dawała jedna lampa przy kanapie. ― Nie możesz spać?
     - Już od dawna ― wypalił, zanim zapewne zdążył nad tym pomyśleć.
     Miał problemy. Widziałam to w jego postawie, oczach, a nawet mimice.
     - Billy ― zagadnęłam nieco poważniej. ― Chodzisz dalej do psychologa? ― Tym razem nie mogłam mu przepuszczać tego tematu.

[Billy?] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz