Patrzę na mężczyznę stojącego obok Tatum jak na wariata. Co przepraszam? Ja się przesłyszałem, zdebilniałem, czy właśnie to coś naprawdę wyjechało do nas z takim tekstem? Zmrużę oczy, czuję jak wyraz mojej twarzy robi się niemalże wyczuwalnie kwaśny. Nie mam zielonego pojęcia co odpowiedzieć, jednak bezceremonialny śmiech "towarzyszącej" mi Veronici wybija mnie z osłupienia. Szybko zwracam się w jej stronę i posyłam jej spojrzenie, które od razu ją ucisza. Niestety tylko na chwilę.
- Co? Dlaczego tak na mnie patrzysz, przecież... - przerywa jej w idealnym momencie pewien głęboki głos.
- Nareszcie was znalazłem. Veronico - czasami kocham ten jego ton głosu, który zdominuje każdego.
- Julien - odpowiada cicho.
- Właśnie opowiadałem Danielowi o twoim wręcz fascynującym artykule, nad którym pracujesz - zaczyna mówić, lecz wtedy ten Daniel, którego widzę pierwszy raz w życiu przerywa mu nagle.
- Bardziej zależało mi na towarzystwie niż artykule - to chyba miało być skierowane do niego samego, jednak usłyszał to każdy.
- Nie jestem zainteresowany - nagle warczy Julien, za ja go łapię za przedramię. Odwraca się do mnie gotowy krzyczeć, ale staje ze mną twarzą w twarz i nagle się uśmiecha jakby go olśniło. - Vincent przyjacielu, nie obrazisz się chyba jak porwę do tańca Veronicę, prawda? - mówi bardzo sugestywnie.
- Skądże, miłej zabawy - uśmiecham się do niego, a on puszcza mi oczko. Debil. Zdzielę go jak tylko będziemy sami. Wyrywa mi się i łapie stojącą obok mnie kobietę na tyle szybko, że nie jest w stanie zaprotestować. Kiedy odwracam się zostaje mi tylko jedna osoba do wyeliminowania. A może już nie? Daniel zdążył wdać się w rozmowę z... z... Nico jak pamiętam. Patrzę na Tate i uśmiecham się łagodnie, wyciągam do niej dłoń. Już podaje mi swoją, kiedy on łapie ją za nadgarstek. Patrzą na siebie, właściwie to cała nasza trójka się rozgląda i patrzy na siebie, nie wiemy co mamy zrobić, nikt nie robi pierwszego kroku.
- Randka ci ucieknie, Nico - mówi nagle Tate, a jego policzki zaczynają się rumienić, marszczę brwi. Nie mam jednak czasu na zastanowienie, ponieważ Tatum chwyta mnie za rękę i ciągnie gdzieś w drugą część sali.
- Zaraz! To znaczy, że on... że rozumiesz... - plączę się w moich słowach, a ona zaczyna się śmiać. Po chwili się zatrzymuje i odwraca twarzą do mnie.
- Ten typ co do nas podszedł...
- To nie typ to Julien - poprawiam ją, a ona przewraca oczami.
- Kto to jest?
- Mój przyjaciel... On naprawdę do ciebie poszedł? Znaczy... em... - chyba to właśnie moja kolej do ośmieszania się. W sumie ona limit upokorzenia wyczerpała pewnie na kilka kolejnych lat. Przecieram dłonią oczy.
- Ty go na mnie nasłałeś?! - krzyczy, a kilka osób odwraca się w naszą stronę, układał dłoń na jej ustach, zakrywając je.
- Nie krzycz, ludzie się patrzą - mówię cicho. - Chodź - splątuję palce naszych dłoni i powoli, uważnie prowadzę ją do wyjścia posyłając co jakiś czas przepraszający uśmiech do ludzi, którzy muszą nam ustępować z drogi, ponieważ zrobiło się już niewiarygodnie ciasno na tej sali. Wychodzimy na korytarz i niemal od razu skręcam w prawo w mniej uczęszczaną część, w stronę magazynów. Zatrzymujemy się po dobrych kilkunastu metrach, gdzie dobiega nas już tylko przytłumiony dźwięk muzyki. Zatrzymuję się i prowadzę ją przed siebie, zasłaniając ją od nieprzychylnego oka przypadkowego przechodnia, który mógłby nas zauważyć.
- Więc? - pyta, a ja od razu zaciskam szczęki, zawsze działało to na mnie jak płachta na byka.
- Tylko nie więc dobrze? Nie mów do mnie takim tonem, kiedy ja równie dobrze mogę zrobić to samo - mierzę w nią wskazującym palcem i mówię z wyrzutem, czego się wcale nie wstydzę.
- Nie rozumiem jakbyś nie zauważył - odmrukuje. Wyrzucam ręce w górę z pewnym dramatyzmem.
- Co to było? - macham rękoma jak wariat. - W ogóle... co? Seksualny partner? Co?!
- Zapytaj Veronici jeśli nie wiesz co! - krzyczy. Właściwie dlaczego krzyczy.... krzyczymy? Przecież my się nie znamy. Dlaczego ona myśli, że ja... Co?!
- Nie mogłem przyjść sam, napatoczyła się to jej zaproponowałem, ja jej prawie nie znam! Nie zmieniaj tematu.
- On jest gejem. Gejem rozumiesz? Woli chłopców i jest moim przyjacielem od dzieciństwa, a ty co bierzesz pierwszą lepszą, a żona została z córeczką w domu? - i nagle czuję się jak uderzony w policzek. Co? Czyli ona myśli, że mam żonę? Córeczka... no tak, jej matka.
- Nie - mówię cicho.
- Nie, to gdzie się znajduje pani Edwards? - prycha pod nosem. Spuszczam głowę, po chwili nią kręcę.
- Nie ma jej - nagle wzbiera we mnie niewyobrażalna złość. Podnoszę głowę i patrzę prosto w jej płonące również gniewem oczy. - Nie ma rozumiesz? Ona nie ma matki, zostawiła nas może miesiąc po narodzinach Lillie. Nie ma żadnej pani Edwards i wcale nie pomagasz mi w tym, żeby to kiedykolwiek zmienić! - oddycham ciężko, a jej wzrok niemal natychmiast robi się miękki, słodki, delikatny i współczujący.
- Vincent...
- Nie chcę tego słychać - warczę. - Przepraszam. Ale nawet nie rozumiesz jak to ciężko.
- Może chcę zrozumieć - mówi cicho, a ja zaczynam się śmiać.
- Co zrozumieć? Wiesz jak rzadko zdarzają się samotni ojcowie i do tego w moim wieku? Samotna matka, to od razu mężczyzna to świnia, drań zostawił ją, a jak widzą mnie, młodego chłopaka z dzieckiem u boku to od razu domysły jak to zbałamuciłem jakąś małolatę i zrobiłem jej dziecko, jak to ona pewnie czeka na mnie w domu, a ja próbuję naciągnąć kolejną na dziecko. Jednak problem jest w tym, że nawet gdybym chciał, to większość kobiet, które spotkałem po jej narodzinach w moim życiu wycofuje się automatycznie z tej relacji, kiedy tylko widzi dziecko - mówię nerwowo na jednym tchu, będąc coraz bardziej roztrzęsiony, ponieważ wiem, że ona zaraz zrobi to samo. Uzmysłowi sobie w co się pakuje zostając tutaj i ucieknie. - A ja... ty... Znaczy... Boże czemu to jest takie trudne. Bo widzisz ja od dawno tak nie... - dalej próbuję coś wydukać, coś jej przekazać i znowu sobie przypominam jak to ja jestem beznadziejny w przekazywaniu tego, co się kłębi w moim sercu, umyśle. Nagle w mojej głowie pojawia się ostra myśl, że raz kozie śmierć i w przypływie emocji, chociaż właściwie to pewnie odwagi, łapie ją za biodra, przyciągam do siebie i już po chwili moje wargi układają się na jej. Od razu łapczywie ją całuję, chcąc pochłonąć całą miękkość i smak jej ust, które poruszają się z moimi jak zsynchronizowane. Tworzą na chwilę całość, a ja tak bardzo się boję, że ona się odsunie zanim będę gotowy aby zrobić to samemu.
- Co? Dlaczego tak na mnie patrzysz, przecież... - przerywa jej w idealnym momencie pewien głęboki głos.
- Nareszcie was znalazłem. Veronico - czasami kocham ten jego ton głosu, który zdominuje każdego.
- Julien - odpowiada cicho.
- Właśnie opowiadałem Danielowi o twoim wręcz fascynującym artykule, nad którym pracujesz - zaczyna mówić, lecz wtedy ten Daniel, którego widzę pierwszy raz w życiu przerywa mu nagle.
- Bardziej zależało mi na towarzystwie niż artykule - to chyba miało być skierowane do niego samego, jednak usłyszał to każdy.
- Nie jestem zainteresowany - nagle warczy Julien, za ja go łapię za przedramię. Odwraca się do mnie gotowy krzyczeć, ale staje ze mną twarzą w twarz i nagle się uśmiecha jakby go olśniło. - Vincent przyjacielu, nie obrazisz się chyba jak porwę do tańca Veronicę, prawda? - mówi bardzo sugestywnie.
- Skądże, miłej zabawy - uśmiecham się do niego, a on puszcza mi oczko. Debil. Zdzielę go jak tylko będziemy sami. Wyrywa mi się i łapie stojącą obok mnie kobietę na tyle szybko, że nie jest w stanie zaprotestować. Kiedy odwracam się zostaje mi tylko jedna osoba do wyeliminowania. A może już nie? Daniel zdążył wdać się w rozmowę z... z... Nico jak pamiętam. Patrzę na Tate i uśmiecham się łagodnie, wyciągam do niej dłoń. Już podaje mi swoją, kiedy on łapie ją za nadgarstek. Patrzą na siebie, właściwie to cała nasza trójka się rozgląda i patrzy na siebie, nie wiemy co mamy zrobić, nikt nie robi pierwszego kroku.
- Randka ci ucieknie, Nico - mówi nagle Tate, a jego policzki zaczynają się rumienić, marszczę brwi. Nie mam jednak czasu na zastanowienie, ponieważ Tatum chwyta mnie za rękę i ciągnie gdzieś w drugą część sali.
- Zaraz! To znaczy, że on... że rozumiesz... - plączę się w moich słowach, a ona zaczyna się śmiać. Po chwili się zatrzymuje i odwraca twarzą do mnie.
- Ten typ co do nas podszedł...
- To nie typ to Julien - poprawiam ją, a ona przewraca oczami.
- Kto to jest?
- Mój przyjaciel... On naprawdę do ciebie poszedł? Znaczy... em... - chyba to właśnie moja kolej do ośmieszania się. W sumie ona limit upokorzenia wyczerpała pewnie na kilka kolejnych lat. Przecieram dłonią oczy.
- Ty go na mnie nasłałeś?! - krzyczy, a kilka osób odwraca się w naszą stronę, układał dłoń na jej ustach, zakrywając je.
- Nie krzycz, ludzie się patrzą - mówię cicho. - Chodź - splątuję palce naszych dłoni i powoli, uważnie prowadzę ją do wyjścia posyłając co jakiś czas przepraszający uśmiech do ludzi, którzy muszą nam ustępować z drogi, ponieważ zrobiło się już niewiarygodnie ciasno na tej sali. Wychodzimy na korytarz i niemal od razu skręcam w prawo w mniej uczęszczaną część, w stronę magazynów. Zatrzymujemy się po dobrych kilkunastu metrach, gdzie dobiega nas już tylko przytłumiony dźwięk muzyki. Zatrzymuję się i prowadzę ją przed siebie, zasłaniając ją od nieprzychylnego oka przypadkowego przechodnia, który mógłby nas zauważyć.
- Więc? - pyta, a ja od razu zaciskam szczęki, zawsze działało to na mnie jak płachta na byka.
- Tylko nie więc dobrze? Nie mów do mnie takim tonem, kiedy ja równie dobrze mogę zrobić to samo - mierzę w nią wskazującym palcem i mówię z wyrzutem, czego się wcale nie wstydzę.
- Nie rozumiem jakbyś nie zauważył - odmrukuje. Wyrzucam ręce w górę z pewnym dramatyzmem.
- Co to było? - macham rękoma jak wariat. - W ogóle... co? Seksualny partner? Co?!
- Zapytaj Veronici jeśli nie wiesz co! - krzyczy. Właściwie dlaczego krzyczy.... krzyczymy? Przecież my się nie znamy. Dlaczego ona myśli, że ja... Co?!
- Nie mogłem przyjść sam, napatoczyła się to jej zaproponowałem, ja jej prawie nie znam! Nie zmieniaj tematu.
- On jest gejem. Gejem rozumiesz? Woli chłopców i jest moim przyjacielem od dzieciństwa, a ty co bierzesz pierwszą lepszą, a żona została z córeczką w domu? - i nagle czuję się jak uderzony w policzek. Co? Czyli ona myśli, że mam żonę? Córeczka... no tak, jej matka.
- Nie - mówię cicho.
- Nie, to gdzie się znajduje pani Edwards? - prycha pod nosem. Spuszczam głowę, po chwili nią kręcę.
- Nie ma jej - nagle wzbiera we mnie niewyobrażalna złość. Podnoszę głowę i patrzę prosto w jej płonące również gniewem oczy. - Nie ma rozumiesz? Ona nie ma matki, zostawiła nas może miesiąc po narodzinach Lillie. Nie ma żadnej pani Edwards i wcale nie pomagasz mi w tym, żeby to kiedykolwiek zmienić! - oddycham ciężko, a jej wzrok niemal natychmiast robi się miękki, słodki, delikatny i współczujący.
- Vincent...
- Nie chcę tego słychać - warczę. - Przepraszam. Ale nawet nie rozumiesz jak to ciężko.
- Może chcę zrozumieć - mówi cicho, a ja zaczynam się śmiać.
- Co zrozumieć? Wiesz jak rzadko zdarzają się samotni ojcowie i do tego w moim wieku? Samotna matka, to od razu mężczyzna to świnia, drań zostawił ją, a jak widzą mnie, młodego chłopaka z dzieckiem u boku to od razu domysły jak to zbałamuciłem jakąś małolatę i zrobiłem jej dziecko, jak to ona pewnie czeka na mnie w domu, a ja próbuję naciągnąć kolejną na dziecko. Jednak problem jest w tym, że nawet gdybym chciał, to większość kobiet, które spotkałem po jej narodzinach w moim życiu wycofuje się automatycznie z tej relacji, kiedy tylko widzi dziecko - mówię nerwowo na jednym tchu, będąc coraz bardziej roztrzęsiony, ponieważ wiem, że ona zaraz zrobi to samo. Uzmysłowi sobie w co się pakuje zostając tutaj i ucieknie. - A ja... ty... Znaczy... Boże czemu to jest takie trudne. Bo widzisz ja od dawno tak nie... - dalej próbuję coś wydukać, coś jej przekazać i znowu sobie przypominam jak to ja jestem beznadziejny w przekazywaniu tego, co się kłębi w moim sercu, umyśle. Nagle w mojej głowie pojawia się ostra myśl, że raz kozie śmierć i w przypływie emocji, chociaż właściwie to pewnie odwagi, łapie ją za biodra, przyciągam do siebie i już po chwili moje wargi układają się na jej. Od razu łapczywie ją całuję, chcąc pochłonąć całą miękkość i smak jej ust, które poruszają się z moimi jak zsynchronizowane. Tworzą na chwilę całość, a ja tak bardzo się boję, że ona się odsunie zanim będę gotowy aby zrobić to samemu.
Tate?
Krótkie... ale ją mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz