Przeglądając swój pusty kalendarz westchnąłem cicho. Tak naprawdę nie musiałem robić niczego dzięki spadkowi po rodzicach, jednak zdecydowałem się podążyć za marzeniami i zostać jeźdźcem. Rekord mojego najwyższego skoku od roku pozostał nietknięty i szczerze mówiąc trudno było go pobić - zeszłego lata skoczyłem pełne dwa metry, a to było wielkie osiągnięcie. Konie, właśnie, konie... To była myśl! Od przeprowadzki nie jeździłem, a powinienem robić to codziennie. Szybko wyjąłem telefon z kieszeni i wyszukałem najbliższą stajnię. Prowadziłą ją niejaka Katfrin Salvadore a oddalona była od mojego mieszkania o piętnaście minut drogi. Przeczesałem dłonią włosy, przebrałem się w strój jeździecki i wyszedłem z domu. Słońce przyjemnie grzało, a ja przemierzałem kolejne ulice spokojnym krokiem zauroczony miastem tonącym w słońcu. Drzewa kołysały się wolno, promienie słońca grzały lekko, a ptaki śpiewały wiosenne tańce i przyśpiewki: jednym słowem, żyć nie umierać. Gdy doszedłem na miejsce wszedłem do stajni i zacząłem rozglądać się za właścicielką, jednak nie mogłem jej nigdzie znaleźć. Przyglądałem się lśniącym od czystości boksom oraz bardzo różnorodnie umaszczonym koniom. Widać było, iż zwierzęta były zadbane i miały się bardzo dobrze. Nagle na końcu korytarza ujrzałem drobną dziewczynę idącą w moją stronę stanowczym krokiem. Przeczesałem dłonią włosy, a gdy do mnie podeszła, rozpocząłem rozmowę.
-Dzień dobry... - powiedziałem niezbyt głośno, nie za bardzo wiedząc jak tak naprawdę miałem rozpocząć rozmowę.
-Dobry. - odpowiedziała krótko.
-Chciałbym uczęszczać na treningi. Katfrin Salvadore, prawda? - ośmieliłem się i wysłałem towarzyszce promienny uśmiech. - Mogła mnie pani zauważyć na ostatnich zawodach, jestem laureatem drugiego miejsca.
Ciemnowłosa westchnęła cicho i zaczęła:
<Katfrin? Zaczynamy munsztrę Lucasa xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz