Więc tak smakuje pierwszy zawód miłosny?
Rozczarowanie. Wstyd. Nawet poniżenie.
„Pozostańmy zwykłymi przyjaciółmi”.
Pozycjonowanie coraz niżej. Spieprzyłam. Tak mocno spieprzyłam i nie potrafiłam przestać zaprzątać sobie tym głowy. Jej olbrzymi, tępy i pulsujący ból postępował z każdą godziną zbliżającą mnie do snu, a sen z kolei do pracy. Pracy z Adamem. Nie ucieknę stamtąd. Nie mogę. Tak samo, jak nie mogę zmusić nikogo do uczuć, ani liczyć, że poczuje dokładnie to samo, co ja. A jednak wspominanie, że odrzucenie wcale nie było snem, zburzyło mnie od środka.
Musisz się z tym pogodzić, Odette.
Przyzwyczaić do tego.
Powtarzane w głowie słowa nie miały żadnej siły zbawiennej. Dalej tylko ryczałam jak bóbr, pociągałam nosem w kącie swojego łóżka przy zgaszonym świetle. Żadna była ze mnie silna, niezależna kobieta. Miękłam szybciej, niż bym chciała. Niczym kwiat zapomniałam jak rosnąć, pozbawiona naturalnych minerałów, które dotychczas dawały mi życie.
Więc więdłam.
I chciałam uschnąć do końca... co ja w ogóle robię? Mażę się. Nie przypominam siebie. W głowie mam tylko negatywne, okropne myśli, które mącą mi wszystko dookoła.
- Odette? Skarbie, co się stało? — Znikąd usłyszałam głos Jaime, która zapaliła światło, powodując, że moje oczy od razu zaszczypały. Poczułam, jak łóżko ugina się pod kolejnym ciężarem, ale nie byłam w stanie nawet spojrzeć dziewczynie w oczy. — Hej, proszę, powiedz coś.
I szlochałam. Szlochałam bardziej niż wtedy, kiedy samotność zagarniała mnie w swe błogie, uspokajające objęcia. Jaime położyła rękę na moich plecach i nawet nie zamierzała przestać. W głowie zakręciło mi się jeszcze parę razy od ciągłego płaczu.
- Adam... — wydukałam cichutko. To jedno słowo kosztowało mnie zbyt wiele. — J-ja zrobiłam coś naprawdę głupiego.
- Odette, coś ty zrobiła? — Widziałam, że była zaniepokojona. To sprawiało, że spotykałam się z jeszcze większą trudnością przed tym, by jej wszystko powiedzieć.
- P-powiedziałam mu, że się w nim zakochałam...
Nie musiałam mówić więcej. Rysy twarzy mojej przyjaciółki wręcz smutno złagodniały, a ja mogłam czuć po chwili jej wspierający, mocny uścisk, jakiego potrzebowałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak rozpaczliwie tego potrzebowałam.
- Kochanie, wiem, co to zawód miłosny — szepnęła mi. — Ale Adam nie jest jedynym kolesiem na Ethii. Znajdziesz takiego, który odwzajemni twoje uczucia.
- Nie powinnam na razie myśleć o facetach — wydusiłam spomiędzy potoku słonych łez, jakie zostawiały na moich policzkach coraz wyraźniejsze, czerwone i piekące ślady.
- Tak, to też racja. Pozwól, że się tobą zajmę. — Nadal mnie do siebie przytulała. — Powiedz mi, a co z twoją pracą w restauracji?
- Będę pracować dalej. Nie mogę mu pokazać, że to, co powiedział, tak bardzo na mnie wpłynęło. — Byłam przekonana tych słów, chociaż przychodziły z trudem, bo dokładnie wiedziałam, w jak wielkim stopniu odczułam swoją pierwszą, pamiętną, miłosną porażkę. I jeszcze ciężej było zignorować jej rozległe skutki.
Muszę sobie dać radę.
Gorsze rzeczy istnieją.
***
O poranku najlepszym dla mnie pomysłem było to, by zjawić się w restauracji jak najwcześniej. Zdawało mi się, że zostałabym wtedy jedyną żywą duszą, ogarnęłabym prędko papiery, odniosła do biura, i to wszystko bez spotykania Adama. Wizja mijania go w restauracji, gdzie jest właścicielem, okazywała się jednak prawie niemożliwa do urzeczywistnienia.
Moje koszmary o odrzuceniu się urzeczywistniły, więc dlaczego to nie?
Swojej odpowiedzi na te nurtujące pytanie nie otrzymałam. Zamiast tego kolejny raz poczułam, jakby ktoś właśnie oblał mnie litrem benzyny i podpalił na miejscu. Wypieki na twarzy. Stres. Próbowałam wszystko ukrywać tak, jak tylko mogłam, ale ból — kąsający, tępy — nadal wygrywał. Zwłaszcza, kiedy per Adam popijał już poranną kawę z kimś innym. Po gorzkim, niezwykle niepasującym do mnie „dzień dobry”, nie powiedziałam już nic. Zamilkłam na stałe. Z teczki wyjęłam dokumenty, które położyłam na krawędzi biurka, a potem odwróciłam się i zwyczajnie opuściłam biuro.
Nie wiem, jak ja sobie wyobrażam pracę tutaj.
Zaledwie wychodząc, prawie wpadłam na roznoszącego towar Toma. Kartony zatrzęsły mu się w powietrzu. Byłam niesamowicie blisko doszczętnego zignorowania tej sytuacji, jednakże moje dobre serce znów się odezwało. Podtrzymałam kartony, byleby nie upadły na podłogę, bo wszyscy mielibyśmy tutaj niezły klops.
- O Boże, dzięki, Oddy. — „Oddy”. Dlaczego właśnie znów chcę się rozpłakać?
- Jasne, nie ma sprawy. — Minęłam go, by dojść do recepcji, jednak powstrzymał mnie jego głos.
- Hej — zaczął niepewnym głosem, a dalej jego ton stawał się jeszcze bardziej łagodniejszy. Ostrożniejszy. — Słyszałem o tym, co było wczoraj.
Błagam, stop.
- Więc? — Siliłam się na łagodny ton. Mój rozmówca był skłonny uwierzyć w fałszywy spokój, dystans czy pogodzenie się z odrzuceniem. — Przepraszam, ale chyba nie mam ochoty zbytnio o tym rozmawiać.
- Spokojnie. Nie namawiam cię. Chciałem tylko o coś zapytać. — Na jego słowa uniosłam skrywane dotąd spojrzenie. Nieustannie miałam wrażenie, że ślady po łzach są wciąż widoczne i to było jednym z powodów mojej niepewności we wszystkim. — Dzisiaj po pracy idę odebrać Cindy z przedszkola. Stęskniła się za tobą, więc może chcesz pójść ze mną?
Niewiele się zastanawiałam. Nim skończył mówić, już delikatnie potrząsałam głową w twierdzeniu. Choć styczność z rodziną Lancesterów nie mogła mi pomóc w moim problemie, to miałam nadzieję przynajmniej na moment zapomnieć o Adamie. Na moją akceptację mężczyzna uśmiechnął się, nie mówiąc nic więcej. Wraz z kartonami zniknął na zapleczu, a ja postanowiłam kontynuować ze względnym spokojem swoją zmianę. Wielkiej klienteli brakło aż do południa — właśnie wtedy zaczęły pojawiać się pełne rodziny zajmujące stoliki.
Mój uśmiech jeszcze nigdy nie był tak fałszywy. Zdołałam utrzymywać go przez dobre parę godzin, by nie dać pozorów, że cokolwiek mogło być nie tak. Właściwie przez natłok spraw w restauracji niemal zapomniałam o całym swoim problemie, jaki zasnuwał mój cały optymizm. Skupiałam się wyłącznie na linii ja, zamówienia i kuchnia, czasem tylko odbiegając od obowiązków, by przejrzeć wiadomości w telefonie.
Przy końcu zmiany spotkałam szefa, bo to niemożliwe, by go w tym miejscu nie spotkać. Jednak serce od razu zaczęło mi się wyrywać z piersi. Ilekroć go widziałam, zdawałam sobie sprawę z tego, że po tym, co się wydarzyło, przestaję postrzegać tę relację jako zwykłą przyjaźń. Albo po prostu nie potrafię. Mężczyzna zatrzymał się w rogu, jakby chcąc przejść, ale jednocześnie jakbym stanęła mu na drodze, a on nie miał serca, by mnie bez słowa wyminąć.
Do pewnego czasu nikt z nas nic nie mówił.
- Więc… — zaczął z konsternacją w głosie. — Co słychać?
Myślał, że będzie normalnie.
Też szaleńczo tego pragnęłam.
- Adam, powiem wprost. Ja tak nie potrafię — przyznałam bez ogródek. Opanowała mnie niezwykła ulga, której nie potrafiłam wyjaśnić. — Choć chciałabym, to nie potrafię udawać, że nic się nie wydarzyło. Nie potrafię też znieść uczucia odrzucenia. Ani spojrzeć na nas tak, jak dawniej, kiedy na znacznie więcej rzeczy byłam po prostu ślepa.
- Odette… wiem, że cię to zabolało. Rozumiem, ale...
- Nie zamierzam zmuszać cię do uczuć, których nawet nie rozumiesz. Nie szkodzi, też ich nie rozumiałam. Uważałam za tak samo bezsensowne. Ludzie się zmieniają, ale nie robią tego bez powodu. — Patrzyłam na niego przeszklonymi oczami, w które tak intensywnie wnikało jego niebieskie spojrzenie. — Po prostu... muszę do tego wszystkiego przywyknąć. Na razie chyba nie powinniśmy rozmawiać. Przepraszam.
- Hej — zaczął niepewnym głosem, a dalej jego ton stawał się jeszcze bardziej łagodniejszy. Ostrożniejszy. — Słyszałem o tym, co było wczoraj.
Błagam, stop.
- Więc? — Siliłam się na łagodny ton. Mój rozmówca był skłonny uwierzyć w fałszywy spokój, dystans czy pogodzenie się z odrzuceniem. — Przepraszam, ale chyba nie mam ochoty zbytnio o tym rozmawiać.
- Spokojnie. Nie namawiam cię. Chciałem tylko o coś zapytać. — Na jego słowa uniosłam skrywane dotąd spojrzenie. Nieustannie miałam wrażenie, że ślady po łzach są wciąż widoczne i to było jednym z powodów mojej niepewności we wszystkim. — Dzisiaj po pracy idę odebrać Cindy z przedszkola. Stęskniła się za tobą, więc może chcesz pójść ze mną?
Niewiele się zastanawiałam. Nim skończył mówić, już delikatnie potrząsałam głową w twierdzeniu. Choć styczność z rodziną Lancesterów nie mogła mi pomóc w moim problemie, to miałam nadzieję przynajmniej na moment zapomnieć o Adamie. Na moją akceptację mężczyzna uśmiechnął się, nie mówiąc nic więcej. Wraz z kartonami zniknął na zapleczu, a ja postanowiłam kontynuować ze względnym spokojem swoją zmianę. Wielkiej klienteli brakło aż do południa — właśnie wtedy zaczęły pojawiać się pełne rodziny zajmujące stoliki.
Mój uśmiech jeszcze nigdy nie był tak fałszywy. Zdołałam utrzymywać go przez dobre parę godzin, by nie dać pozorów, że cokolwiek mogło być nie tak. Właściwie przez natłok spraw w restauracji niemal zapomniałam o całym swoim problemie, jaki zasnuwał mój cały optymizm. Skupiałam się wyłącznie na linii ja, zamówienia i kuchnia, czasem tylko odbiegając od obowiązków, by przejrzeć wiadomości w telefonie.
Przy końcu zmiany spotkałam szefa, bo to niemożliwe, by go w tym miejscu nie spotkać. Jednak serce od razu zaczęło mi się wyrywać z piersi. Ilekroć go widziałam, zdawałam sobie sprawę z tego, że po tym, co się wydarzyło, przestaję postrzegać tę relację jako zwykłą przyjaźń. Albo po prostu nie potrafię. Mężczyzna zatrzymał się w rogu, jakby chcąc przejść, ale jednocześnie jakbym stanęła mu na drodze, a on nie miał serca, by mnie bez słowa wyminąć.
Do pewnego czasu nikt z nas nic nie mówił.
- Więc… — zaczął z konsternacją w głosie. — Co słychać?
Myślał, że będzie normalnie.
Też szaleńczo tego pragnęłam.
- Adam, powiem wprost. Ja tak nie potrafię — przyznałam bez ogródek. Opanowała mnie niezwykła ulga, której nie potrafiłam wyjaśnić. — Choć chciałabym, to nie potrafię udawać, że nic się nie wydarzyło. Nie potrafię też znieść uczucia odrzucenia. Ani spojrzeć na nas tak, jak dawniej, kiedy na znacznie więcej rzeczy byłam po prostu ślepa.
- Odette… wiem, że cię to zabolało. Rozumiem, ale...
- Nie zamierzam zmuszać cię do uczuć, których nawet nie rozumiesz. Nie szkodzi, też ich nie rozumiałam. Uważałam za tak samo bezsensowne. Ludzie się zmieniają, ale nie robią tego bez powodu. — Patrzyłam na niego przeszklonymi oczami, w które tak intensywnie wnikało jego niebieskie spojrzenie. — Po prostu... muszę do tego wszystkiego przywyknąć. Na razie chyba nie powinniśmy rozmawiać. Przepraszam.
Adam?
+10 PD
Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń