Do domu wróciłem
dopiero rano, mimo, że Odeyę i jej siostrę odstawiłem stosunkowo wcześniej poprzedniej
nocy. Wszedłem do mieszkania z trudem, ale już ktoś tam był. W środku stał mój
ojciec, matka oraz dobry znajomy – osobisty lekarz mojej rodziny. Nie mogłem mówić, ból był tak silny, że ledwo
trzymałem się na nogach. Tata i Brian pomogli mi podejść do kanapy, na której
mnie usadzili. Oparłem się o poduszki ciężko oddychając. Brain, natychmiast
zabrał się do roboty. Koszulkę którą miałem na sobie bezceremonialnie rozciął
nożyczkami, a potem zaczął grzebać w mojej ranie. Tata przypatrywał się temu,
mnie jednak najbardziej zmartwiły wory pod jego oczami.
- Tato?
Wszystko dobrze? – Ledwo mówiłem, jednak udało mi się wydusić z siebie kilka
słów. Ten tylko uśmiechnął się lekko, po czym usiadł obok mnie i poklepał po
plecach, przyglądając się pracy Briana. Po godzinie, lekarz zaszył moją ranę i
owinął mój brzuch bandażami.
- Dziękuję
Clinton – Powiedziałem, a ten tylko pokręcił głową – Co?
-
Richardzie, zabierz żonę. Musze pogadać z twoim synem sam na sam. – Tata bez
słowa pokiwał głową po czym wyszedł z mieszkania, mama tylko pocałowała mnie w czoło
na co ja wywróciłem oczami. – Samuelu, tak nie może być. Za często się
widujemy.
- Uwzięli
się na mnie, co ja poradzę? Ja…
- Sam, tym
razem było blisko. Rozumiesz? Wiem, że chcesz się wykazać i pokazać, że jesteś
godzien bycia następcą ojca, ale nie zostaniesz nim, będąc martwy młody. Jesteś
dla mnie jak syn, znam cię od dziecka. Martwię się o ciebie. Jak dalej tak
pójdzie, będę zmuszony zakazać ci akcji w terenie.
- Nie zrobisz
mi tego.
Następnie,
Brain po prostu wyszedł. Zostawił mnie na kanapie, która cała ujebana była w
krwi. Mojej krwi. Mój pies leżał na legowisku, jednak kiedy usłyszał mój jęk
bólu, podszedł do kanapy i wskoczył na nią, po czym usiadł pyskiem skierowanym do
mnie. Czasem miałem wrażenie, że on za dużo rozumie. Pies polizał mnie po
twarzy, cicho piszcząc. Pogłaskałem go, delikatnie się uśmiechając.
- Clinton ma
rację co mały? Trochę przesadziłem… - Z trudem podniosłem się z kanapy i
stanąłem przy ścianie którą moja mała siostra lubiła nazwać „Ścianą Rodziny
Weston”. Miałem tam zdjęcia z mojego dzieciństwa, czasów nastoletnich. Mnóstwo
zdjęć z gazet, z wycinkami artykułów o mnie.
Kiedy mój
wzrok padł na zdjęcie, gdzie to stałem obok mojego dziadka, poczułem
przygnębienie. Dziadek zmarł kilka lat temu na raka, a moją głowę zaprzątało
też to, że mój ojciec również na niego chorował, a wcale się nie oszczędzał.
Nigdy bym nie pomyślał, że będę taki jak teraz. Patrząc na zdjęcia
nastoletniego Samuela, miałem wrażenie, że patrzę na inną osobę. Wtedy byłem
zupełnie inny, moja postawa tak bardzo się różniła od obecnej. Przysięgałem
sobie, że nigdy nie zabiję człowieka, że nie będę jak mój ojciec. Jak cała
męska linia Westonów. Westchnąłem, biorąc w ręce zdjęcie mojego dziadka. W
czasie jeden z akcji, dostał na tyle, że musieli amputować mu nogę, przez co
jeździł na wózku. To on zawsze mi pomagał, kiedy miałem problemy. Kolejne
zdjęcia, przywołały kolejne wspomnienia. Kiedy byłem mały, grałem na pianinie,
oraz gitarze. Potem – zaniedbałem to. A nieskromnie mówiąc, byłem całkiem
dobry. Nie zmrużyłem oka aż do dziesiątej, kiedy to przebrałem się i wyszedłem
z domu. Dziś, było naprawdę pochmurno, zapowiadało się na deszcz. I nie myliłem
się.
Kiedy
szedłem powoli chodnikiem, z nieba zaczęły spadać potężne krople wody. Ludzie zaczęli
uciekać do budynków, moim celem był jednak niewielki plac schowany przed
wzrokiem innych ludzi. Byli tam już wszyscy, kiedy zobaczyłem zapłakaną Torii,
bez wahania objąłem ją ramieniem. Trumna mojego przyjaciela była czarna – jak
każdego z nas, jednak ja już teraz wiedziałem, że chciałbym najzwyklejszą
brązową. Była tu jego rodzina i każdy kiwał mi głową, kiedy zbliżałem się do
drewnianej skrzyni. Krzywiąc się, ukląkłem przy trumnie i patrząc prosto w oczy
mojego przyjaciela na zdjęciu, szepnąłem:
- Pomszczę
cię. Zajmę się Torii. Możesz na mnie liczyć stary, tak jak ja na ciebie przez
tyle lat.
Kiedy trumna
została opuszczona w dół, Torii ponownie zaniosła się żałosnym szlochem.
Wtuliła się we mnie ponownie, a ja zignorowałem ból. Przytuliłem ją do siebie i
pocałowałem w czoło. Wiedziałem jednak, że mój wzrok nie wyrażał żadnych
emocji. Ja sam czułem się jak pusta skorupa, jakby ktoś zabrał mi coś naprawdę
drogiego. Kolejnym etapem było spalenie rzeczy mojego przyjaciela. Tym zająłem
się osobiście.
- W imię
wszystkich poległych przyjaciół, oraz tych którzy są tu dzisiaj, pokornie
proszę o dobre miejsce w raju dla naszego przyjaciela. Był nam bratem,
towarzyszem i wspaniałym przyjacielem. Spoczywaj w pokoju.
- Spoczywaj
w pokoju – Wszyscy zebrani powtórzyli to po mnie, a ja podpaliłem zapalniczką
ubrania oraz wszelkie zdjęcia. Jednocześnie wiedziałem, że po raz kolejny udam
się do studia tatuażu.
Kiedy
wszyscy się rozeszli, ja sam ruszyłem w randomowym kierunku. Dopiero silny
deszcz zmusił mnie do skrycia się w
jednej z kawiarni. Musiałem wyglądać strasznie, bo kilka osób aż zamarło na mój
widok. Usiadłem przy jednym z stolików, najpewniej po prostu przeczekałbym
deszcz i wyszedł ponownie, gdyby nie znajomy głos nad moją głową.
- Sam? Coś
się stało? Wyglądasz strasznie… - Spojrzałem w górę i ujrzałem Odeyę. Nie
zastanawiało mnie nawet to, co tu robiła. Po prostu wzruszyłem ramionami. W
tamtym momencie, nie umaiłem się zdobyć na choć delikatny uśmiech. Kiedy
dziewczyna miała odchodzić, wypaliłem:
- Pablo nie żyje.
Wracam z pogrzebu. – Odeya spojrzała w moim kierunku, wyraźnie przejęta. – To ten, u którego byliśmy na imprezie. Tamtego wieczora,
kiedy się poznaliśmy. Chłopak Torii.
Zdjąłem z
siebie kurtkę, wieszając ją na krześle, po czym po prostu bezceremonialnie położyłem
nogi na drugim krześle. Zupełnie nie zwracałem uwagi na innych ludzi, miałem
też wrażenie, że inni ignorowali mnie tylko dlatego, że kojarzyli mnie z gazet.
Nie raz moje zdjęcie się tam pojawiało.
- Pracujesz
tutaj?
- Eh… tak –
dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Możesz
przynieść mi coś do picia? Cokolwiek. – Pierwszy raz od wejścia spojrzałem na
dziewczynę otwarcie. Odeya wzdrygnęła się delikatnie, zadawałem sobie sprawę
jak wyglądam. Po całej nieprzespanej nocy, pogrzebie oraz z cholernym bólem od
rany postrzałowej, musiałem wyglądać gorzej od zombie.
Odeya?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz