Wyszłam z łazienki ubrana jedynie w biały, puchaty szlafrok do połowy uda, z rozciapaną po całej twarzy maseczką i ręcznikiem na głowie. Ziewnęłam, wchodząc do kuchni, prysznic nie obudził mnie tak, jak zawsze to robił, dlatego w spokoju wstawiłam wodę na kawę, zaglądając przez okno. Przy padokach kręcił się Anthony, zatrudniony przeze mnie stajenny, sześćdziesięciolatek uwielbiający konie, a nudzący się na rencie. Nie widziałam przeciwwskazań, aby dać mu pracę - jest w pełni zdrowia, nie licząc dokuczających migren, wprost domaga się kontaktu ze zwierzętami i jest pełen chęci do pomocy, tak więc zawsze wynagradzałam go tak jak tylko mogłam, mimo że nie chciał nigdy pieniędzy. Odwróciłam się leniwie w stronę ekspresu do kawy, odzyskując rezon w tej samej sekundzie, w której usłyszałam dzwonek do drzwi. Uspokojona i pewna, że to nikt inny, jak Gabriel wpadający na śniadanie, poszłam otworzyć drzwi wejściowe. Jakież było moje zdziwienie i wstyd, kiedy otwierając je, moim oczom ukazał się Gared i Victoria, jak mniemam, jego przyjaciółka. Przez chwilę stałam z otwartymi oczyma, przyglądając im się. Byliśmy umówieni?
– Witam – wychrypiałam, a w tle rozniósł się odgłos gotowej kawy. – Wybaczcie mi na sekundę, całkowicie się nie przygotowałam i nie byłam gotowa na wasz przyjazd. Możecie złapać Anthony’ego, to stajenny, on na pewno was oprowadzi i zajmie, dopóki nie przyjdę – powiedziałam szybko, z nerwowym uśmiechem na ustach. Kolejna gafa strzelona przed tym samym mężczyzną, który zapewne opowiedział swojej towarzyszce o poprzedniej. Czułam odpływające szanse na sprzedaż konia. Zamknęłam drzwi, gdy przytaknęli i odeszli w stronę stajennego, który akurat rozdzielał pasze do wiader na obszernej ławce przed stajnią, podśpiewując sobie wesoło pod nosem. Tak, za każdym razem, gdy na niego patrzyłam, przekonywałam się że jest właściwą osobą na właściwym miejscu, mimo że gościł tu dopiero od kilku dni. W pośpiechu umyłam twarz i wyczesałam mokre włosy, zostawiając je niewysuszone. Trudno. Wciągnęłam błękitną, obcisłą bluzkę, czarne bryczesy z wysokim stanem i sznurowane sztyblety, po czym pobiegłam do stajni, nie tracąc czasu na makijaż. Zeszło mi to niedłużej niż piętnaście minut, dlatego nie martwiłam się aż tak.
– Dzień dobry, Anthony – obdarzyłam mężczyznę uśmiechem. Stali całą trójką przy karuzeli, patrząc na chodzące na niej dwa ogiery po dwóch różnych stronach.
– O, tamten, za siwym. Be Balou, ogier, cztery lata, z kompletem badań, w tym TUV. Nie ma narazie licencji ogiera hodowlanego, ale to kwestia czasu. Przyjął siodło, jeźdźca, podaje nogi, jest grzeczny, tylko ma nieskończone pokłady energii. Przy dobrym treningu ma bardzo duże predyspozycje do ujeżdżenia. Balou ma wyjątkowo atletyczną budowę, ale jest przy tym suchy – powiedziałam, przechodząc przez ogrodzenie i zatrzymując karuzelę. Odpięłam ogiera, wychodząc z nim na chodnik, aby można było obejrzeć go z bliska.
– Może go pani wyczyścić, osiodłać i wsiąść na próbną jazdę, jednak nie mogę dać go od ręki, wie pani o tym? – spytałam, upewniając się. Miałam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i nie będzie żadnych niedomówień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz