Nie miałem więcej zajęć, więc mogłem wrócić do akademika. Po odejściu Rottweilera, poszedłem się przebrać, nie zwracając uwagi na trwającą lekcję. Gdy nauczyciel spytał się, gdzie się wybieram, wykorzystałem sytuację i odpowiedziałem, że mój partner od biegania źle się poczuł i poszedł do domu, a ja jako zmartwiony kolega, chciałem sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze. Facet pokiwał głową i mnie puścił, a ja żwawym krokiem ruszyłem do pokoju. Po drodze przypomniałem sobie, że skończyły mi się papierosy, dlatego wstąpiłem do pierwszego lepszego spożywczego. Kto by pomyślał, że spotkam w nim tego Kundla? Oczywiście gdy zapragnąłem mu bezinteresownie pomóc, ten nie wykazał ani odrobiny wdzięczności. Koleś nie miał ani grama kultury. Gdy wyszedł, kupiłem dwie paczki Malboro i zapaliłem na zewnątrz. Zerknąłem w prawo, w kierunku, w którym miałem iść i co się okazało? Że ten przybłęda także w tamtą szedł… gdy ruszyłem przed siebie, przypomniałem sobie, że idzie do pokoju. Byłem pewny, że mieszka w tym samym akademiku, co ja, więc… droga była wspólna, więc korzystając z sytuacji, przyspieszyłem kroku. Gdy zrównałem się z nim, odezwałem się.
- Skoro jestem pasożytem, muszę się uczepić jakiegoś żywiciela.
- Szukaj jakiegoś pełnosprawnego żywiciela, ja się szybko skończę – warknął.
- Na pewno. Więc jak już ci odbiorę resztki życia, znajdę kolejnego, nie martw się.
- Uważaj, bo jeszcze przypadkowo wpadniesz pod samochód – burknął, uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Nie szybciej niż ty – zauważyłem nie tracąc dobrego humoru, chłopak się nie odezwał. Chwilę szliśmy w milczeniu, ale oczywiście ja nie potrafiłem być cicho. - Na którym piętrze mieszkasz? - zapytałem, w sumie nie mając pojęcia po co.
- To nie twój biznes – przewróciłem oczami.
- Zgaduje, że na drugim. Mówili coś o gościu, który ma psa, gdy normalnie żadnego nie można mieć – przypomniałem sobie moje oburzenie. Ja tu marzę o jakimś słodkim pupilku, którego mógłby rozpieszczać nad życie, a tu się okazuje, że jakiś ślepy koleś ma psiaka, którym gardzi.
- Stalker – usłyszałem z jego ust. Nie powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem. Ludzie w przeróżny sposób mnie wyzywali, ale jeszcze nigdy nie zostałem określony takim słowem. - Już? Mogę mieć spokój? - odezwał się ponownie. Wytarłem łezki, które ze śmiechu spłynęły po moim policzku.
- Stalkerzy chyba go nie dają – zauważyłem.
- Przyznajesz się? - zapytałem. Spojrzałem na niego, lekko marszcząc brwi, ale dalej nie tracąc dobrego humoru.
- A co wolisz?
- Święty spokój – na chwilę się zamyśliłem.
- Pasowałaby ci koszulka z napisem "Wieczny Sen" – zauważyłem, przypominając sobie kolegę, który zawsze te słowa powtarzał jako najgłębsze marzenie; i mając dziewiętnaście lat zapadł w śpiączkę, z której po dwóch miesiącach jeszcze się nie obudził.
- I tak bym jej nie widział.
- Po co widzieć, wystarczy świadomość, że ją się ma.
- W czym przyjemność świadomości, mogę sobie wmówić, że mam taką koszulkę i wystarczy, nie wydam pieniędzy – stwierdził. Machnąłem na to ręką, aroganckiemu pesymiście niczego nie wpoisz. Nareszcie dotarliśmy do akademika. Psiak stanął, dając znać swojemu panu, że są na miejscu. Chłopak otworzył drzwi, a ja wszedłem za nim, chociaż większość postąpiłaby odwrotnie. Większość nie jest mną. Gdy miałem się znowu odezwać, zadzwonił mój telefon. Zatrzymałem się, a chłopak samotnie powędrował do siebie. Przywitałem się z ojcem, który dzwonił w pewnej sprawie. Kazał mi zjawić się u niego za godzinę.
- Jesteś pewny, że nie można tego rozegrać inaczej? - zapytałem dość cicho, stojąc na zewnątrz.
- Próbowałem – dodałem sobie w myślach ciąg dalszy tego zdania „facet nie chce się złamać i trzeba się go pozbyć”. Oczywiście żaden z nas tego nie powiedział, rodzinna zasada zakazywała podobnej rozmowy przez telefon, ponieważ bardzo łatwo o podsłuch.
- Będę za godzinę – rozłączyłem się. Wróciłem do środka, wszedłem po schodach na trzecie piętro i wyjąłem kluczyki. Wszedłem do pokoju, w którym zjadłem szybko tosty, przebrałem się w luźniejsze i ciemne ciuchy, zostawiłem torbę z książkami i zabierając nerkę, przypiętą do pasa, wyszedłem z budynku. Skierowałem się na przystanek, na którym czekałem pięć minut. W pojeździe było duszno i gorącą, znowu poczułem głęboką tęsknotę za moim kochanym autkiem, które skasowałem parę dni temu. Jechałem jakieś dwadzieścia minut i wysiadłem w ubogiej dzielnicy. Przeszedłem na drugą stronę, a następnie skierowałem się do ciemnej uliczki między rzeźnikiem, a pubem. William siedział na jakimś kuble i bawił się kawałkiem sznurka.
- Jeszcze ich nie ma? - zapytałem, rozglądając się. Nienawidziłem takich miejsc, zawsze cuchnęło stęchlizną i rybami. Nie rozumiałem, jak William może usiedzieć w takim miejscu i to jeszcze przy źródle (za jego plecami znajdował się kontener) - A sądziłem, że to ja się spóźnię - stwierdziłem.
- Facet jest uparty, na początku nawet się nie zgodził na przyjście – odpowiedział mój brat, niskim głosem. Z głosu bardzo przypominał ojca.
- To czemu miałby zmienić zdanie?
- Zmiana planów – William nie zdążył odpowiedzieć, do zaułku wszedł wysoki i barczysty mężczyzna.
- Cześć tato – przywitałem się. Podaliśmy sobie dłonie.
- Jaka zmiana?
- Gość postanowił zwiać, ale jutro rano. Dzisiaj przenocuje w innej dzielnicy, tam go złapiemy.
- Skąd wiesz? - zapytałem ciekaw, ale nie dostałem odpowiedzi.
- Milo, będzie nocował na twojej ulicy. Masz go znaleźć i dać nam znać o jego położeniu – powiedział. Zgodziłem się. - A teraz chodźcie stąd, strasznie tu śmierdzi – ruszyliśmy za nim i weszliśmy do samochodu.
- Tato, tak właściwie, co z moim autem?
- Będzie za jakieś dwa tygodnie. Mieli problemy z jakąś częścią, a ja im powiedziałem, że jeśli coś stanie się memu synowi przez głupią usterkę, mogę nieświadomie wpaść w szał i się na nich wyżyć piłą motorową – uśmiechnąłem się. Uwielbiałem słuchać, jak ojciec grozi ludziom, bo wyobrażałem sobie siebie na jego miejscu.
Ojciec odwiózł mnie do akademika, a ja postanowiłem się kulturalnie przejść po mieście. Może przypadkiem natknę się na tego faceta lub jego babę? Dobrze, że ojciec nigdy mnie nigdzie nie zabrał, jeśli chodzi o "firmowe sprawy", bo dzięki temu większość ludzi nie potrafi się zorientować, czyim jestem synem.
<Naff?>
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz