1 maj 2019

Od Milo cd. Naffa

Z jednej strony bardzo szanowałem niepełnosprawnych, wiedziałem, że może im być bardzo ciężko, dlatego osobowość tego gościa wcale mnie nie zdziwiła. Jednak z drugiej strony, nienawidziłem go za zachowanie, w stosunku do psa. On mu pomaga, bez niego praktycznie by zdechł, spadając ze schodów albo wchodząc pod koła samochodu, a on go traktuje jak nic nie wartego śmiecia, a w rzeczywistości to zwierzę ma więcej do zaoferowania światu, niż ten ślepiec. Dlatego traktowałem go jak psa, w taki sam sposób, jak on traktował swojego, więc ciągnięcie go na smyczy było dla mnie czymś w rodzaju triumfu.
Nie miałem więcej zajęć, więc mogłem wrócić do akademika. Po odejściu Rottweilera, poszedłem się przebrać, nie zwracając uwagi na trwającą lekcję. Gdy nauczyciel spytał się, gdzie się wybieram, wykorzystałem sytuację i odpowiedziałem, że mój partner od biegania źle się poczuł i poszedł do domu, a ja jako zmartwiony kolega, chciałem sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze. Facet pokiwał głową i mnie puścił, a ja żwawym krokiem ruszyłem do pokoju. Po drodze przypomniałem sobie, że skończyły mi się papierosy, dlatego wstąpiłem do pierwszego lepszego spożywczego. Kto by pomyślał, że spotkam w nim tego Kundla? Oczywiście gdy zapragnąłem mu bezinteresownie pomóc, ten nie wykazał ani odrobiny wdzięczności. Koleś nie miał ani grama kultury. Gdy wyszedł, kupiłem dwie paczki Malboro i zapaliłem na zewnątrz. Zerknąłem w prawo, w kierunku, w którym miałem iść i co się okazało? Że ten przybłęda także w tamtą szedł… gdy ruszyłem przed siebie, przypomniałem sobie, że idzie do pokoju. Byłem pewny, że mieszka w tym samym akademiku, co ja, więc… droga była wspólna, więc korzystając z sytuacji, przyspieszyłem kroku. Gdy zrównałem się z nim, odezwałem się.
- Skoro jestem pasożytem, muszę się uczepić jakiegoś żywiciela.
- Szukaj jakiegoś pełnosprawnego żywiciela, ja się szybko skończę – warknął.
- Na pewno. Więc jak już ci odbiorę resztki życia, znajdę kolejnego, nie martw się.
- Uważaj, bo jeszcze przypadkowo wpadniesz pod samochód – burknął, uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Nie szybciej niż ty – zauważyłem nie tracąc dobrego humoru, chłopak się nie odezwał. Chwilę szliśmy w milczeniu, ale oczywiście ja nie potrafiłem być cicho. - Na którym piętrze mieszkasz? - zapytałem, w sumie nie mając pojęcia po co.
- To nie twój biznes – przewróciłem oczami.
- Zgaduje, że na drugim. Mówili coś o gościu, który ma psa, gdy normalnie żadnego nie można mieć – przypomniałem sobie moje oburzenie. Ja tu marzę o jakimś słodkim pupilku, którego mógłby rozpieszczać nad życie, a tu się okazuje, że jakiś ślepy koleś ma psiaka, którym gardzi.
- Stalker – usłyszałem z jego ust. Nie powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem. Ludzie w przeróżny sposób mnie wyzywali, ale jeszcze nigdy nie zostałem określony takim słowem. - Już? Mogę mieć spokój? - odezwał się ponownie. Wytarłem łezki, które ze śmiechu spłynęły po moim policzku.
- Stalkerzy chyba go nie dają – zauważyłem.
- Przyznajesz się? - zapytałem. Spojrzałem na niego, lekko marszcząc brwi, ale dalej nie tracąc dobrego humoru.
- A co wolisz?
- Święty spokój – na chwilę się zamyśliłem.
- Pasowałaby ci koszulka z napisem "Wieczny Sen" – zauważyłem, przypominając sobie kolegę, który zawsze te słowa powtarzał jako najgłębsze marzenie; i mając dziewiętnaście lat zapadł w śpiączkę, z której po dwóch miesiącach jeszcze się nie obudził.
- I tak bym jej nie widział.
- Po co widzieć, wystarczy świadomość, że ją się ma.
- W czym przyjemność świadomości, mogę sobie wmówić, że mam taką koszulkę i wystarczy, nie wydam pieniędzy – stwierdził. Machnąłem na to ręką, aroganckiemu pesymiście niczego nie wpoisz. Nareszcie dotarliśmy do akademika. Psiak stanął, dając znać swojemu panu, że są na miejscu. Chłopak otworzył drzwi, a ja wszedłem za nim, chociaż większość postąpiłaby odwrotnie. Większość nie jest mną. Gdy miałem się znowu odezwać, zadzwonił mój telefon. Zatrzymałem się, a chłopak samotnie powędrował do siebie. Przywitałem się z ojcem, który dzwonił w pewnej sprawie. Kazał mi zjawić się u niego za godzinę.
- Jesteś pewny, że nie można tego rozegrać inaczej? - zapytałem dość cicho, stojąc na zewnątrz.
- Próbowałem – dodałem sobie w myślach ciąg dalszy tego zdania „facet nie chce się złamać i trzeba się go pozbyć”. Oczywiście żaden z nas tego nie powiedział, rodzinna zasada zakazywała podobnej rozmowy przez telefon, ponieważ bardzo łatwo o podsłuch.
- Będę za godzinę – rozłączyłem się. Wróciłem do środka, wszedłem po schodach na trzecie piętro i wyjąłem kluczyki. Wszedłem do pokoju, w którym zjadłem szybko tosty, przebrałem się w luźniejsze i ciemne ciuchy, zostawiłem torbę z książkami i zabierając nerkę, przypiętą do pasa, wyszedłem z budynku. Skierowałem się na przystanek, na którym czekałem pięć minut. W pojeździe było duszno i gorącą, znowu poczułem głęboką tęsknotę za moim kochanym autkiem, które skasowałem parę dni temu. Jechałem jakieś dwadzieścia minut i wysiadłem w ubogiej dzielnicy. Przeszedłem na drugą stronę, a następnie skierowałem się do ciemnej uliczki między rzeźnikiem, a pubem. William siedział na jakimś kuble i bawił się kawałkiem sznurka.
- Jeszcze ich nie ma? - zapytałem, rozglądając się. Nienawidziłem takich miejsc, zawsze cuchnęło stęchlizną i rybami. Nie rozumiałem, jak William może usiedzieć w takim miejscu i to jeszcze przy źródle (za jego plecami znajdował się kontener) - A sądziłem, że to ja się spóźnię - stwierdziłem.
- Facet jest uparty, na początku nawet się nie zgodził na przyjście – odpowiedział mój brat, niskim głosem. Z głosu bardzo przypominał ojca.
- To czemu miałby zmienić zdanie?
- Zmiana planów – William nie zdążył odpowiedzieć, do zaułku wszedł wysoki i barczysty mężczyzna.
- Cześć tato – przywitałem się. Podaliśmy sobie dłonie.
- Jaka zmiana?
- Gość postanowił zwiać, ale jutro rano. Dzisiaj przenocuje w innej dzielnicy, tam go złapiemy.
- Skąd wiesz? - zapytałem ciekaw, ale nie dostałem odpowiedzi.
- Milo, będzie nocował na twojej ulicy. Masz go znaleźć i dać nam znać o jego położeniu – powiedział. Zgodziłem się. - A teraz chodźcie stąd, strasznie tu śmierdzi – ruszyliśmy za nim i weszliśmy do samochodu.
- Tato, tak właściwie, co z moim autem?
- Będzie za jakieś dwa tygodnie. Mieli problemy z jakąś częścią, a ja im powiedziałem, że jeśli coś stanie się memu synowi przez głupią usterkę, mogę nieświadomie wpaść w szał i się na nich wyżyć piłą motorową – uśmiechnąłem się. Uwielbiałem słuchać, jak ojciec grozi ludziom, bo wyobrażałem sobie siebie na jego miejscu.
Ojciec odwiózł mnie do akademika, a ja postanowiłem się kulturalnie przejść po mieście. Może przypadkiem natknę się na tego faceta lub jego babę? Dobrze, że ojciec nigdy mnie nigdzie nie zabrał, jeśli chodzi o "firmowe sprawy", bo dzięki temu większość ludzi nie potrafi się zorientować, czyim jestem synem.

<Naff?>

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz