2 maj 2019

Od Crystal do Ivana


                Leżąc rano na łóżku, przykryta kołdrą aż po czubek głowy, cierpiałam przez dźwięk mojego budzika. Dziś miałam iść do kwiaciarni, niezbyt lubiłam tam chodzić bo to miejsce znajduje się tuż obok szpitala psychiatrycznego. No, może trochę przesadziłam, kwiaciarnię moich rodziców od tamtego miejsca, dzieliły dwie ulice, jednak dla mnie, to i tak za mało. Kiedy jednak w końcu zwlekłam się z łóżka, skierowałam się do kuchni gdzie czekała na mnie już moja kotka, niecierpliwie machając ogonem na parapecie.
                - No już, już daje jeść. Łakomczuch – Szepnęłam sama do siebie. Byłam pewna, że gdyby był tu ktokolwiek inny tego ranka i usłyszałby jak mówię sama do siebie, wysłałoby mnie natychmiast to tego całego szpitala psychiatrycznego. Od razu mi ulżyło, że Danny wyszedł bardzo wcześnie rano.
                Sama zrobiłam sobie śniadanie, na które składała się jajecznica, po czym zabierając czyste ubrania skierowałam się do łazienki. Woda spływała po moim ciele, całkiem uwalniając mnie od snu, który jeszcze niedawno mnie ogarniał. Wychodząc z pod prysznica, owinęłam się ręcznikiem i wysuszyłam włosy. Dziś, związałam je w wysoką kitkę prawie że na czubku mojej głowy. Ubrana w białą koszulę, oraz ciemne jeansy z wysokim stanem, zabierając wszystko do torebki – w której powinnam w końcu posprzątać – i wyszłam z domu. 
                Idąc chodnikiem, miałam wrażenie, że każdy się gdzieś śpieszy. A najciekawsze było to, że ja sama szłam w przeciwnym kierunku niż wszyscy inni mieszkańcy. Ale zawsze tak było, a ja już do tego przywykłam. Przechodziłam akurat koło tego sławnego szpitala psychiatrycznego, gdzie zniknęło już kilka osób. Stanęłam przed drzwiami, widziałam jak ludzie wchodzą do środka, a kiedy zrobiłam krok do tyłu, aby już odejść wpadłam na kogoś. Oczywiście, brawo Crystal.
                - Jezu, tak bardzo przepraszam! – Kobieta która teraz zbierała swoje rzeczy, wyglądała koszmarnie. Uklęknęłam, aby pomóc jej pozbierać wszystko co wypadło z jej torebki – Czy coś się stało?
                - Moja córka… już od tygodnia jest w tym szpitalu. Bardzo się o nią boję i nie mogę spać – Zdziwiła mnie jej szczerość, jednak skoro jej dziecko było tutaj, zapewnie nie miała już sił. Tak też wyglądała, miała zapadnięte policzki, podkrążone oczy, bladą cerę oraz rozczochrane włosy – Doktor Jeson musi jej pomóc.
                Nie zdążyłam nic powiedzieć, kobieta zabrała swoje rzeczy i weszła do środka coś mamrocząc do siebie. Jeson. To nazwisko obiło mi się o uszy już nie raz, klienci kwiaciarni często dyskutowali z moimi rodzicami oraz ze mną o niejakim Doktorze Jesonie, więc jak przypuszczałam, był to pracownik szpitala.
                Kiedy weszłam do kwiaciarni, była tam już jedna starsza kobieta. Nie znałam jej imienia, jednak zawsze przynajmniej raz w tygodniu przychodziła i kupowała najpiękniejsze róże, które jak się dowiedziałam, zanosiła do swojego męża na cmentarz. Weszłam za ladę i przytuliłam mamę.    Szybko dowiedziałam się, co jest do roboty. W samej kwiaciarni siedziałam dość długo, bo aż do późnego wieczora. Dzisiaj to ja miałam zamykać kwiaciarnię.
                Wtedy, znowu popisałam się swoją zgrabnością tego dnia. Schodząc z niewielkich schodków, dosłownie wpadła w czyjeś ramiona. Potknęłam się i lecąc do przodu, byłam już gotowa na zderzenie twarzą z betonem, kiedy poczułam jak ktoś mnie łapie. Westchnęłam. Szybko się pozbierałam i spojrzałam zawstydzona na mężczyznę.
                - Naprawdę pana przepraszam, mam dziś zły dzień – Skuliłam się, jednocześnie bawiąc się włosami które przeleciały mi przez ramię. Nie byłam wstanie patrzeć na mężczyznę, chciałam uciec jak najszybciej do swojego mieszkania.
Ivan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz