Leżąc
rano na łóżku, przykryta kołdrą aż po czubek głowy, cierpiałam przez dźwięk
mojego budzika. Dziś miałam iść do kwiaciarni, niezbyt lubiłam tam chodzić bo
to miejsce znajduje się tuż obok szpitala psychiatrycznego. No, może trochę
przesadziłam, kwiaciarnię moich rodziców od tamtego miejsca, dzieliły dwie
ulice, jednak dla mnie, to i tak za mało. Kiedy jednak w końcu zwlekłam się z
łóżka, skierowałam się do kuchni gdzie czekała na mnie już moja kotka,
niecierpliwie machając ogonem na parapecie.
-
No już, już daje jeść. Łakomczuch – Szepnęłam sama do siebie. Byłam pewna, że
gdyby był tu ktokolwiek inny tego ranka i usłyszałby jak mówię sama do siebie,
wysłałoby mnie natychmiast to tego całego szpitala psychiatrycznego. Od razu mi
ulżyło, że Danny wyszedł bardzo wcześnie rano.
Sama
zrobiłam sobie śniadanie, na które składała się jajecznica, po czym zabierając
czyste ubrania skierowałam się do łazienki. Woda spływała po moim ciele,
całkiem uwalniając mnie od snu, który jeszcze niedawno mnie ogarniał. Wychodząc
z pod prysznica, owinęłam się ręcznikiem i wysuszyłam włosy. Dziś, związałam je
w wysoką kitkę prawie że na czubku mojej głowy. Ubrana w białą koszulę, oraz
ciemne jeansy z wysokim stanem, zabierając wszystko do torebki – w której
powinnam w końcu posprzątać – i wyszłam z domu.
Idąc
chodnikiem, miałam wrażenie, że każdy się gdzieś śpieszy. A najciekawsze było
to, że ja sama szłam w przeciwnym kierunku niż wszyscy inni mieszkańcy. Ale
zawsze tak było, a ja już do tego przywykłam. Przechodziłam akurat koło tego
sławnego szpitala psychiatrycznego, gdzie zniknęło już kilka osób. Stanęłam
przed drzwiami, widziałam jak ludzie wchodzą do środka, a kiedy zrobiłam krok
do tyłu, aby już odejść wpadłam na kogoś. Oczywiście, brawo Crystal.
-
Jezu, tak bardzo przepraszam! – Kobieta która teraz zbierała swoje rzeczy,
wyglądała koszmarnie. Uklęknęłam, aby pomóc jej pozbierać wszystko co wypadło z
jej torebki – Czy coś się stało?
-
Moja córka… już od tygodnia jest w tym szpitalu. Bardzo się o nią boję i nie
mogę spać – Zdziwiła mnie jej szczerość, jednak skoro jej dziecko było tutaj,
zapewnie nie miała już sił. Tak też wyglądała, miała zapadnięte policzki,
podkrążone oczy, bladą cerę oraz rozczochrane włosy – Doktor Jeson musi jej
pomóc.
Nie
zdążyłam nic powiedzieć, kobieta zabrała swoje rzeczy i weszła do środka coś
mamrocząc do siebie. Jeson. To nazwisko obiło mi się o uszy już nie raz,
klienci kwiaciarni często dyskutowali z moimi rodzicami oraz ze mną o niejakim
Doktorze Jesonie, więc jak przypuszczałam, był to pracownik szpitala.
Kiedy
weszłam do kwiaciarni, była tam już jedna starsza kobieta. Nie znałam jej
imienia, jednak zawsze przynajmniej raz w tygodniu przychodziła i kupowała
najpiękniejsze róże, które jak się dowiedziałam, zanosiła do swojego męża na
cmentarz. Weszłam za ladę i przytuliłam mamę. Szybko
dowiedziałam się, co jest do roboty. W samej kwiaciarni siedziałam dość długo,
bo aż do późnego wieczora. Dzisiaj to ja miałam zamykać kwiaciarnię.
Wtedy,
znowu popisałam się swoją zgrabnością tego dnia. Schodząc z niewielkich
schodków, dosłownie wpadła w czyjeś ramiona. Potknęłam się i lecąc do przodu,
byłam już gotowa na zderzenie twarzą z betonem, kiedy poczułam jak ktoś mnie
łapie. Westchnęłam. Szybko się pozbierałam i spojrzałam zawstydzona na mężczyznę.
-
Naprawdę pana przepraszam, mam dziś zły dzień – Skuliłam się, jednocześnie
bawiąc się włosami które przeleciały mi przez ramię. Nie byłam wstanie patrzeć
na mężczyznę, chciałam uciec jak najszybciej do swojego mieszkania.
Ivan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz