3 maj 2019

Od Sarah C.D Gared

– Co ty robisz? – sapnęłam, biorąc się pod boki. – masz dwie lewe ręce? Już ja bym to lepiej zrobiła! – krzyknęłam, wyganiając Gabriela. Akurat teraz brama od padoku musiała się zepsuć, czyli w dzień, kiedy mechanicy, czy jakkolwiek oni się nazywają, nie pracują. Powierzyłam to zadanie mojemu bratu, ale on niespecjalnie sobie z nim poradził, robiąc wszystko przy pomocy tyrytek i taśmy, a nie gwoździ i młotka. Wszystko to trzymało się zupełnie tak, jakby miało zaraz ponownie upaść, a ja nie chciałam ryzykować zdrowiem lub życiem koni. Mimo wszystko.
– Może lepiej to zostaw. Jeden dzień bez padoku to nie koniec świata, a ja zadzwonię po konserwatora i przyjedzie jutro. Nie rób, jeszcze się zabijesz – popatrzyłam na niego zmartwiona, a ten tylko prychnął, wstając z klęczek.
– Miałabyś tyle kasy jakbyś to sprzedała w cholerę – wzruszył ramionami, oglądając się dookoła na hektary ziemi.
– Będę miała jeszcze więcej, tylko poczekaj kilka lat – urwałam, odchodząc. Usłyszałam chrzęst żwiru na podjeździe, więc poszłam w tę stronę, zostawiając Gabriela samego. Nieraz miałam wyrzuty sumienia, właściwie dręczyły mnie one zawsze, gdy tylko przypominałam sobie o nim, tak więc starałam się poświęcać mu tyle uwagi, ile tylko mogłam, mimo że nie był dzieckiem, należało mu się to.
        Moim oczom ukazał się charakterystycznie wyglądający, nieznajomy mężczyzna, którego w życiu nie powiązałabym z jazdą konną.


– Sarah O'Hara – powiedziałam, wystawiając rękę, którą złapał i potrząsnął, również się przedstawiając. – Pan w jakiej sprawie? – dodałam po chwili.
– Ja w sprawie konia... Moja współlokatorka zażyczyła sobie... – wyjął kartkę. – Wysokiego, karego konia, najlepiej rasy Pura Raza Espanola. Ma to być koń typowo ujeżdżeniowy...
– Rozumiem. Mam akurat u siebie dwa konie, które spełniają te wymagania. Wałacha i ogiera, dlatego różnica między nimi jest na tyle widoczna, że pańska współlokatorka powinna przyjechać, aby  zobaczyć oba, chyba że w stu procentach powierzyła panu wybór? Ponadto, nie mogę dać koni od ręki, nie skończyły jeszcze treningu, dlatego to może potrwać, zanim je wydam na sprzedaż, sam pan rozumie... trzeba dbać o własne imię.
– Jeżeli chodzi o płeć, to niech będzie to ogier – urwał, za chwilę dopowiadając: – W takim razie przyjadę któregoś dnia z Victorią.
– Zapraszam, jestem codziennie do godziny siedemnastej, potem można mnie znaleźć jedynie w pracy, w Stadninie Felthein. Ewentualnie tu jest mój numer telefonu – wyjęłam z kieszeni wizytówkę, gdyż zwykłam nosić je przy sobie, przynjamniej kilka sztuk, jak widać słusznie.
     Mężczyzna miał zamiar coś opowiedzieć, kiedy w tym samym momencie, w którym otworzył usta, drzwi stajni otworzyły się, a ze środka wybiegła Malinka - mały kucyk szetlandzki, a za nią nie kto inny, jak Gabriel. Mentalnie zdzieliłam się po twarzy, unosząc oczy do nieba. I to niby jest moja, profesjonalna, znana stadnina, gdzie trenowane są sportowe, dobrej jakości konie?
– A to mój brat – wymamrotałam. – Chwilowo robi rozróbę, ale to kwestia czasu, zanim stąd wyjedzie – uśmiechnęłam się niezręcznie, słysząc w oddali jak Gabriel krzyczy do kuca bliżej nieokreślone wyzwiska. – Może przejdziemy się do stajni i zobaczy pan te dwa konie? – zaprosiłam go gestem ręki do środka budynku. Miałam nadzieję, że jest czysto i wszystko zostało odłożone przez Gabriela na swoje pierwotne miejsce, więc odetchnęłam z ulgą, kiedy weszliśmy i wszystko prezentowało się schludnie, ładnie i elegancko.

Gared?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz