2 maj 2019

Od Theo C.D Louise

Ostatnie godziny były istnym piekłem dla mojego mocno skołowanego umysłu. Pamięć przez całą noc w areszcie ukazywała mi wspomnienia z budynku, mówiła, co mogłem zrobić lepiej, by nie zostać wsypanym — ale za co wsypanym? Za próbę interwencji. Za próbę ocalenia ludzkiego życia. Ale nikt nie uwierzy w tę wersję wydarzeń zwykłemu, rozczochranemu bezdomnemu, bo zaraz pomyśli, że marnie staram się o uratowanie swojego życia. Co z tego, że te życie dawno przestało być warte ratowania, a wraz z tym incydentem jeszcze mocniej zacząłem się w tym utwierdzać.
Patrzę na Louise z ogromną, jeśli nie największą w życiu nadzieją w oczach. Jej słowa jakoś mną ruszają. Jakoś. Próba ratunku wyłania ze mnie iskrę zapału, którą staram się przekształcić w coś większego. Wzdycham głośno, dalej nie ruszając się z miejsca, po czym zbieram powietrze w płucach i zaczynam opowiadać swoją wersję.
- To jakiś jeden wielki koszmar. Nocowałem niedaleko tego kościoła. Gdy w nocy zauważyłem dym i niewyraźny blask ognia nieopodal tamtego miejsca, niewiele myślałem i postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. W budynku usłyszałem krzyk, więc wszedłem do środka. Jakaś kobieta utknęła w zdewastowanym pomieszczeniu, więc starałem się jej pomóc. Cała akcja trwała może z piętnaście minut, chociaż zdawało mi się, że piekielnie dłużej. Potem kobieta powiedziała, żebym uciekał, a ona zdołała wyskoczyć oknem z drugiej strony. Straż i policja przyjechały na miejsce akurat wtedy, kiedy wydostałem się z płonącego budynku. Wzięli mnie za podejrzanego, bo miałem w kieszeni zapałki, i zapuszkowali tutaj. — Moje ręce non stop składają się jak do modlitwy. Nie wiem, czy naprawdę tak silnie zaczynam wierzyć, że Louise zbierze dowody w mojej sprawie, czy po prostu staram się swego rodzaju zaakceptować otaczające mnie stalowe kraty.

Bóg mi nie pomoże. 
Żadna inna religia też nie.
Louise już tak. 
- To tyle — mówię na koniec. — Widzisz jakieś szanse, Lou? — Mój głos znacznie się ścisza.
Dziewczyna, choć z twarzy niezbyt przekonana, kiwa głową delikatnie. Wiem, że mi wierzy. Przecież nie mogło być inaczej.
Albo sam sobie to wmawiam.
- Wyciągnę cię stąd, Theo — szepcze, by nie narazić się na kąśliwe komentarze mało uprzejmego strażnika. — Ale musisz mi powiedzieć. Oprócz tej kobiety jest ktoś, to mógłby pomóc mi w śledztwie? Kto załatwiłby ci jakieś alibi?
Myślę przez chwilę i zaraz wpadam na pomysł.
- Thor i Trevor. Z pewnością na ocalałym nagraniu z monitoringu widnieje godzina. Oni potwierdzą, że wtedy mnie tam nie było, bo siedziałem z nimi. Cały ten czas. Musisz tylko spisać ich zeznania, kretyni nawet nie wiedzą pewnie, że tu jestem.
- Dobrze, postaram się.
- Jeszcze jedno — mówię, zaraz potem czując na sobie ciepłe, zatroskane spojrzenie. — Nie idź tam sama. Weź funkcjonariusza. Detektywa. Kogokolwiek, kto mógłby pomóc ci w śledztwie, a gdyby zabrakło ci informacji, wróć do mnie. Może przez ten czas coś sobie przypomnę.
- Załatwię to. — Kiwa głową pewnie. Chcę dosięgnąć jej małej, bladej dłoni przez kraty, ale gdy tylko wyciągam dłoń, dostaję z pałki jednego ze strażników. 
- Zachowuj się, zwyrodnialcu — odzywa się ten po prawo. Unoszę brwi, niezbyt przekonany.
Zwyrodnialcu? To chyba za mocne określenie.
Każde słowo może zostać zwrócone przeciwko tobie — kontynuuje, po czym przewraca spojrzenie na przejętą sytuacją dziewczynę. — Jeśli pani chce brać udział w śledztwie, zapraszam do pokoju obok. 
Rudowłosa żegna mnie krótkim, nieco smutnym spojrzeniem, a ja wcale nie wyglądam na mniej skołowanego. Stoję oparty o zimne, stalowe kraty, potem zaczynam chodzić w kółko, bo to wydaje się najciekawszym zajęciem, jakie pozwoli mi nie zbzikować. Potem znowu w kółko. I nie wiem, ile okrążeń zrobiłem, ale sztywny i obolały kręgosłup każe mi w końcu usiąść. Zajmuję więc metalowe łóżko i słyszę jak okropnie skrzypi, uginając się pod moim ciężarem. Pogawędki ze strażnikiem są zbyt nudne. Prawie tak nudne, jak milczenie i czekanie w rytm tupania stopy o posadzkę. Ale taka prawda — jestem w stanie tylko czekać.

***

Nie wiem jak dużo czasu minęło. Wiem, że głód wywierca mi dziurę w żołądku. Robi mi się słabo od patrzenia w blady sufit. Liczę sekundy, minuty, godzin już mi się nie chce. Podrywam się z marnej poduszki — zaledwie kawałka materiału — i patrzę na osobę, która wchodzi do pomieszczenia. Serce od razu podchodzi mi do gardła, jak gdybym ujrzał właśnie niezidentyfikowane zjawisko.
Zjawiskiem okazuje się być Lou i niewiele się mylę, tak ją określając. Dziewczyna tryska energią; mówi to o niej twardy chód oraz nieustępliwe spojrzenie, jakim ciska w strażników, którzy próbują ją zatrzymać.
- Proszę mnie do niego dopuścić — zaczyna grzecznie. — Mam pozwolenie.
Wstaję do krat i łapie za nie.
- Masz coś? — Patrzę z nadzieją w oczach.
- Załatwiłam ci alibi, Theo, ale to nie wszystko. — Z chwili na chwilę jej mina blednie. Tak samo jak moja. — Musisz mi powiedzieć coś jeszcze, bo to nie jest dla nich wystarczające. Myśl. Wiem, że możesz jeszcze coś wymyślić. — Ogromna nadzieja w jej oczach sprawia, że czuję się wręcz głupio przez swoją pustą głowę.
- Staram się, Lou, ale... — I zapala mi się czerwona lampka. — Kurka, wiem. Jesteś w stanie przynieść mi nagranie z monitoringu?
Lou przez moment milczy, patrząc na strażnika, który jej towarzyszy. Gdy ten zezwala skinieniem głowy, Rudowłosa znika na parę minut, potem wracając z telefonem w ręku. Pokazuje mi na nim nagranie z monitoringu, jakie dosłownie przenikam skupionym wzrokiem, jakim chcę wychwycić każdy szczegół.
- Halo, przecież ja nie mam takiego garba — komentuję, zanim zdążam ogarnąć, że powinienem zamknąć gębę na kłódkę. Kolejnego, znacznie trafniejszego komentarza, sobie nie szczędzę. — Ej, ale taką czapkę miałem.
- Pogrążasz się, Theo. Przestań. — Louise strzela sobie przysłowiowego facepalma, ale ja zachowuję się tak, jakby właśnie użądliła mnie osa szczęścia. Osa szczęścia. Hm.
- Nie. Nie pogrążam się. Przeciwnie — mówię tak wesoło, jakby sam w to nie wierzył. — Tę czapkę zwinął mi parę tygodni temu herszt jednej grupy bezdomnych. Tej, która wykurzyła mnie i moich kolegów z dzielnicy. Nathan Rocks, zapisz sobie — tłumaczę. Dziewczyna zupełnie znikąd wyciąga notatnik i zaczyna zapisywać dane podejrzanego.
Rocks nie różnił się dużo ode mnie. Ten sam wzrost, postura, za to twarz, której na nagraniu nie ukazano, nie ma ze mną prawdopodobnie nic wspólnego.
- Wiesz, gdzie mogę go znaleźć? — pyta Louise.
- Tam, gdzie poprzednim razem mieszkałem. Ruiny. — Kiwam głową. Następne słowa mówię już z większą powagą. — Nie idź tam sama. Broń Cię Boże. — Bezwiednie kładę dłoń na jej ramieniu, korzystając z tego, że nie dostaję pałką po palcach. — Potem wróć tutaj i powiedz mi, czy będę mógł jednak wyjść stąd młodo. — Uśmiecham się.

Louise?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz