3 maj 2019

Od Michaela cd. Kitty

Odpowiadam jej cichym mruknięciem. Znowu powtarzamy schemat - wyciągnij od kogoś dużo, samej nie powiedz tak naprawdę nic. Zaraz zacznę rozkładać jej wypowiedź na czynniki pierwsze, bo wcale mi się nie spodobała. Liczyłem na coś... sam nie wiem... bardziej konkretnego? Co mam powiedzieć? Boli mnie, że właściwie musieliśmy znaleźć się sam na sam, uciec z miasta, pokłócić dwa razy i wepchnąć mnie do wody, żeby dojść do momentu, w którym ona mówi mi, że kogoś ma na oku, ale się boi? Nie powie tego wprost oczywiście, ale wiem, że tak jest. Albo, że znowu ja powiedziałem jej wszystko, co leży mi na sercu, a jej odpowiedź wydawała się bardzo wymijająca? Czy ona nadal mi ufa, czy w naszej relacji zaszła zmiana, której nie zauważyłem? Nie rozumiem jej postępowania, choć bardzo staram się pojąć, gdyby tylko mi na to pozwoliła. Jest piękną i mądrą kobietą, działającą na swój cel. Ostrożna? Owszem, ale nigdy nie rezygnuje. Aż tak jej na nim zależy, że nie czuje potrzeby spróbowania? Dyskrecji jej na pewno nie brakuje, bo nawet nie wiedziałem o istnieniu domniemanego tego kogoś. Ona lubi wpędzać się w zamknięte koło, ale to cecha, która nie występowała u niej od samego urodzenia. Pojawiła się dopiero niedawno, ale jest dobrze przykrywana innymi, bardziej gwałtownymi specyfikami osobowości Heather.
- Poczekaj - łapię ją za dłoń i zamykam w swojej, tym samym jest zmuszona się do mnie odwrócić. Nie wydaje się zadowolona, jej mina wygląda na to, że jest raczej znudzona i naprawdę chciałaby już zdobyć to wino, o którym wspomniała. Nie biorę jednak tego pod uwagę, wiedząc, że zaraz ta rozmowa rozpłynie się, jak każda inna, a temat natychmiast się zmieni.
- Nie zamykaj się na mnie, proszę - gładzę delikatną skórę wierzchu jej dłoni. Staram się ukryć przestrach, że stanie się kolejną ważną osobą, którą zacznę powoli tracić. Obecnie jest jedyną, która mnie trzyma. Zawsze była. Przyzwyczajeń się nie zmienia.
- Wcale tego nie robię. Po prostu... - kręci głową i wzdycha - Jesteśmy w czasie, kiedy pewne rzeczy uległy modyfikacji - walczę, aby nie powiedzieć, że właśnie tej modyfikacji się boję, ale ostatecznie zaciskam usta i kiwam głową na znak, że przecież doskonale to rozumiem. Choć wcale tego nie akceptuję.
Uśmiecha się i odwraca, ciągnąc mnie za sobą. Nie opieram się. Równam z nią krok, puszczam jej dłoń i obejmuję ramieniem. Obawy nie znikają, ale delikatnie zaczynają ulegać rozproszeniu. Dziwne, że się pojawiły, bo oczekiwałem, że ta rozmowa właśnie je usunie. Ignorować przeczucie, czy nie? Mam tendencję do zamartwiania się, owszem. Lubię czasem przesadzać w życiu prywatnym, ale to tylko zapobiegliwość i chęć niesienia pomocy. Więc, czy robię źle?
- Słuchasz mnie? - Katy szczypie mnie w bok z uniesionymi brwiami. Czy ją słucham?
- No... - przeciągam, ale to i tak jest wyprane z sensu - Nie.
- A ja tak się naprodukowałam - wzdycha - Dzięki.
O nie. Już słyszę ten protekcjonalny ton głosu, pozbawiony chęci i mający za zadanie powiedzieć mi niemalże wprost, że moje zachowanie jest karygodne.
- Opowiesz jeszcze raz? - unoszę brew z cwanym uśmiechem, nie rezygnując nawet w obliczu jej reakcji.
- Nie opowiem.
- Powiedz - mówię proszącym tonem głosu i wychodzę przed nią. Idąc cały czas tyłem, próbuję uchwycić jej spojrzenie, ale sprawnie tego unika.
- Nie - kręci głową.
- To opowiedz, co takiego powiedziałaś facetowi, który pieprzy moją byłą żonę, że z łaski swojej doznałem zaszczytu podarowania mi wolnego - nie jestem pewien, czy uda mi się zwrócić jej uwagę, ale chyba wyjątkowo dosadnie, jak na siebie, wszystko ująłem. Na tyle, by jednak spojrzeć mi w oczy.
- Etap brutalna szczerość? - unosi brew - Nie ma mowy. Ja idę pić wino. Ty idziesz pić wino razem ze mną. Jeśli chcesz, nie musisz - nie znoszę, jak tak mówi. Tak... niby obojętnie. Nie czuję się wtedy za dobrze w roli kompana albo inaczej... czuję się po prostu zbędny.
Zatrzymuję się i chwytam ją za ramiona. Przewraca oczami, więc wiem, że się tego spodziewała.
- Nie jesteś ze mną szczera, Kitty. Widzę to - pochylam się delikatnie, żeby w miarę zrównać sobie naszą linię wzroku. Mruży oczy.
- To ty nie jesteś ze mną szczery. Czy możemy iść już do domu? Proszę? - wzdycham.
- Owszem, ale nie traktuj mnie, jak kogoś, kto ci przeszkadza. Zależy mi na tobie, ale to, mam nadzieję, wiesz - nie odzywa się, ale wiem, że ma przygotowaną odpowiedź. Nie wymagam, aby się przede mną za każdym razem otwierała, ale czuję potrzebę przypomnienia jej, że nie jestem nikim innym, tylko cały czas tym samym Michaelem, być może w wersji starszej.
Uśmiecham się do niej i smyram ją w nos. Śmiesznie go marszczy jak za każdym razem.
- To jak? Na barana? - zachęcam ją.
Unosi kąciki ust i porusza brwiami. Śmieję się pod nosem i odwracam tyłem, przyklękując. Wskakuje mi na plecy, oplatając rękami szyję, żeby się przytrzymać.
Tak jak za starych, dobrych czasów.
~*~
Docieramy do domu, kończąc dyskusję na temat ułożenia kwiatów w ogrodzie. Nie znam się na tym kompletnie, być może obydwoje nie mamy na ten temat absolutnie pojęcia, ale to nie przeszkadza nam w wygłaszaniu swojej racji. Wejście do domu oznacza koniec konwersacji.
- Przestań - odpycha mnie i poprawia włosy, zakładając opadające kosmyki za ucho. Wzruszam ramionami, ale nie kontynuuję tematu.
- Linie lotnicze Young Entertainment zawsze do usług - kłaniam się i śmieję.
- Minuta spóźnienia panie Young. Mówiłeś, że będziemy równo w godzinę - spogląda na czas. Mądrala się znalazła.
- Czas to pojęcie względne - mówię niskim, profesorowym głosem, przypominając sobie swoje pierwsze zajęcia na uczelni z panem Wright - niskim, ale dosyć rubasznym człowieczkiem.
- Jeśli kiedykolwiek będą mnie operować, to nie chcę, abyś to był ty - powinienem udać urażonego, ale ostatecznie mnie to bardziej rozbawia.
- Jeśli kiedykolwiek trafisz na stół operacyjny, to umrę ze strachu, ale i tak będę twoim aniołem stróżem - odpowiadam jej z dumą w głosie. Prycha, ale i tak wyczuwam w tym nutkę żartu.
- Jeśli mam dostać takiego anioła stróża, to chyba wolę umrzeć - mówi głośniej, schodząc po schodach na piwniczki.
Jeszcze podczas powrotu ustaliliśmy, że ona pierwsza wybiera wino i to bezdyskusyjnie. Ja miałem zlecone zadanie znalezienia koca, bo przecież, po co kanapa, jak można siedzieć na podłodze. Niech będzie.
Znajduję jakiś na górze i od razu zbiegam na dół.
- Ej... wcale nie byłby ze mnie najgorszy anioł stróż - krzyczę, tak żeby mnie usłyszała i pomyślała, że jestem tym nawet przejęty.
Idę do kuchni po jakieś kieliszki i przeszukuję wszystkie szafki. Nie znajduję ani jednego, ale zabieram korkociąg ze sobą już przy okazji. Kieruję się do salonu, który swoją drogą jest całkiem duży... dobra, ogromny. Zabieram dwa z jakiegoś kompletu.
- Masz rację. Całkiem przystojny - spotykamy się w korytarzu. Heather podnosi butelkę wina i zadowolona uśmiecha się sama do siebie.
- Tak sądzisz? - mówię prowokująco i żeby uniknąć złośliwego komentarza, wracam do koca, na którym się wygodnie rozsiadam i kładę dwa kieliszki na nim.
Zaraz obok po chwili siada Kitty i wypuszcza głośno powietrze. Zdecydowanie się rozluźniła i bardzo mnie to cieszy. Dawno chyba nie była tak długo uśmiechnięta, jeśli zaliczyć do tego uniesienie delikatnie ust.
Otwieram butelkę i rozlewam wino do kieliszków.
- Chcę za coś wypić - kobieta unosi swój napój i spogląda na mnie bystrze.
- Za dobry początek nauki uprowadzania ludzi samochodem - krzywi się.
- Za dobre życie singli rozwodników - odpłaca pięknym za nadobne.
- Za dawanie dobrego przykładu młodemu pokoleniu - nie jestem w stanie się powstrzymać, ale ona pewnie doskonale to rozumie. Możemy ciągnąć tę zabawę w nieskończoność.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia...
- I jeszcze dłużej - dopowiadam.
Wyciągam rękę z winem w jej kierunku. Stuka swoim kieliszkiem o szkło i wtedy wypijamy symbolicznie za wszystkie toasty świata.
~*~
- Skończyło się - wyrzuca rękę do góry, trzymając w niej pustą butelkę. Na całe szczęście - Trzeba iść po nową - z trudem się podnosi, spuszczając nogi na dół.
Coś mi mówi, że po kolejnej butelce wina, świat już nie będzie wyglądał tak kolorowo, jakim wydaje się teraz. Kręcę najpierw głową ze skwaszoną miną, ale Heather nadal wybiera się do piwniczki.
Przeklęta piwniczka i schody.
- Czekaj - mam wrażenie, że przeciągam każdą sylabę tego jednego słowa i chwytam kobietę za nadgarstek akurat, gdy zamierzała się podnieść. Nie od razu udaje mi się ją złapać, ale ostatecznie opada z powrotem na koc, wypuszczając przy tym z dłoni pustą butelkę. Nie wiem, po jaką cholerę ją ze sobą bierze.
Spoglądamy na szkło, które turla się do samej ściany i odbija delikatnie od niej. Parskam cicho pod nosem.
- Widzisz, teraz będzie to trzeba posprzątać - chichocze rozbawiona. Unoszę brew, ale nie odzywam się ostatecznie - Ja idę na dół... - wskazuje palcem na podłogę - Po wino.
Jej pomalowane na krwisty czerwień usta układają się w zadowolony uśmiech, na który natychmiast odpowiadam. Choć ich wewnętrzna strona jest już nieco bardziej rozmazana, a czerwień szminki zapewne pozostała na kieliszku, to ta naturalność, jest wyjątkowa.
- Nie - nie zgadzam się na jej pomysł. Dlaczego wydaje mi się, że naprawdę byłaby w stanie wypić jeszcze jedną butelkę?
- Michael - próbuje swojego groźnego tonu, ale całkowicie się tym nie przejmuje. Właściwie nigdy się nim nie przejmowałem. Mam na niego wzgląd, ale trudno ocenić w tym stanie, czy obecnie by mnie poruszył.
- Chcesz się zabić na tych schodach? - pytam i wzrokiem szukam butelek wina. Nie zauważam ich jednak, co nieco mnie denerwuje. Jeśli cokolwiek mam jej udowadniać, to potrzebuje dowodów - Pójdziemy po schodach, ale na górę. Tak, promyczku?
- Nie - nawet po pijaku nie jestem jej w stanie przekonać.
Spoglądam w dół na jej rękę, którą nadal trzymam w obawie, że upadnie, ale to przecież niemożliwe. Obecnie grzecznie siedzi, a raczej próbuje, bo widać, że czeka, aż będzie mogła wstać.
- Zgódź się ze mną ten jeden raz - rozbawiona zaczyna się śmiać i opiera na ręce cały swój ciężar ciała. Unosi spojrzenie i posyła mi ten jeden ze swoich rzadkich, słodkich i niewinnych uśmieszków, który mówi, jak bardzo mam sobie dać spokój.
- Nie - powtarza, lecz tym razem bardziej rozbawiona.
Dobra. Nie to nie.
Nie puszczając jej ręki, podnoszę się, starając zachować równowagę. W miarę mi to wychodzi. Niezgrabnie, ale kto by się tym przejmował. Przesuwam dłoń z jej nadgarstka na dłoń i jak najbardziej delikatnie staram się ją podnieść. Uparte to okropnie, ale w końcu wstaje i opiera się o mnie.
Jak pozwolę jej upaść, to mnie zagryzie. Na bank. W najlepszym przypadku zrobi to jutro. W dzieciństwie, co chwila się przewracaliśmy, wracaliśmy poobijani do domu. Moja matka patrzyła pobłażliwym wzrokiem, ale nigdy nic nie powiedziała. Chyba tylko jedyny raz była zła, gdy wróciłem z rozciętym łukiem brwiowym, cały zakrwawiony. Poszła szukać telefonu, aby zadzwonić po pogotowie, co uważam do dzisiaj pozbawione sensu, ale że lubiła być czasem nadopiekuńcza w chwilach swojego rzadkiego pobytu w domu, nie istniała inna opcja. Musiałem wrócić do Heather i reszty, więc włożyłem tylko ręcznik pod wodę i uciekłem z domu.
- Jak mnie puścisz, to znowu wrzucę cię do basenu, Young - ostrzega, a ja śmieję się z tej prawdopodobnej groźby.
Głupi basen. Kto normalny stawia taki przy morzu?
Obejmuję ją w talii i prowadzę do schodów. Muszę jakoś też zagadywać, żeby nie zorientowała się, że wcale nie zmierzamy do piwniczki. I przy okazji samemu próbować iść w miarę prosto.
- Nigdy cię nie puściłem i nie zamierzam nigdy puścić - mówię. Brzmi jak obietnica - Pamiętasz drzewo przy twoim domu?
- Te, które potem ścieli? - upewnia się, ale nie czeka na moją odpowiedź - O mało wtedy przez ciebie nie spadłam i nie złamałam sobie karku.
- Nie moja wina, że byłem lepszy - droczę się z nią, choć to nie najlepsza chwila na takie zabawy. Jesteśmy w trakcie wchodzenia po schodach, a nigdy nie wiadomo, kiedy Kitty znowu okaże swoją nieprzewidywalność.
- Nie byłeś lepszy tylko starszy, a to duża różnica - odchylam drzwi od pokoju, który miał być mój, ale ostatecznie - albo jak zawsze - stał się jej pokojem.
- Zapraszam panią - pozwalam jej w miarę samodzielnie iść, w razie czego będąc obok. Trzymam całe czas ją za rękę, w razie jakbym miał jej pomóc, ale nie ukrywajmy, że ona doskonale daje sobie radę sama. Zawsze.
I chciałbym być tak silny, jak ona. Zawsze mi tym imponowała.
Idzie prosto do łóżka i siada na krawędzi. Nie czeka, tylko od razu kładzie się na miejsce i wtula głowę w poduszkę.
Nieco mi się kręci w głowie, dlatego siadam, a potem kładę się tuż obok, zasłaniając twarz dłońmi i licząc, że zaraz mi przejdzie. I faktycznie, powoli ustępuje. Wzdycham i odwracam głowę w stronę Heather.
Otwiera oczy i delikatnie się uśmiecha, jakby alkohol spowodował, że przykleił się on na dobre. To całkiem ładny i przyjemny widok. Niestety też rzadki.
Przewracam się na bok, bo nie wiem, czy go zapamiętam. Czy będę pamiętał tę chwilę.
Przesuwam wzrok po jej twarzy - niebiesko-fiołkowych oczach, których kolor znam tak doskonale, jakby był pierwszym, który ujrzałem zaraz po narodzinach, jasnej karnacji i nadal czerwonych, pełnych ustach.
Say it's wrong, but it feels right.
Właśnie tak to czuję. Wiem, że nie powinienem myśleć o niej tak, jak teraz myślę, ani czuć tego, co czuję, nawet pod wpływem alkoholu, nie nie poradzę jednak na to, że wydaje mi się, że nie ma w tym nic złego. Kładę rękę na jej szyi, twarz ma zwróconą w moją stronę. Przesuwam dłoń wyżej, owijam wokół palca kosmyk jej włosów i przesuwam go na bok. A potem kładę rękę na jej karku. Moja dłoń dopasowuje się do jej głowy, zupełnie jakby była stworzona do tego, by ją podtrzymywać. Delikatnie przyciągam ją do siebie, a ona przewraca się na bok. Dotykamy się piersiami i nagle czuję przemożną potrzebę przytulenia jej całej.
Przykłada dłonie do mojej szyi, a potem zagłębia palce w moich włosach. Jesteśmy tak blisko siebie. Za blisko siebie. Ten stworzony przez nas, własny świat wydaje się zamykać i nie wypuszczać na zewnątrz. Przez chwilę walczę z pokusą. Nie myślę trzeźwo.
Oczywiście, że nie. Tak jak mówiłem... cholerna piwniczka, cholerne schody, przeklęty układ nerwowy.
Muska oddechem moje usta i przypomina to bicie serca. Opieram czoło na jej czole i czuję, że w moich płucach zaczyna zbierać się powietrze. Jestem na tyle przytomny, że mój organizm jeszcze wie, jak zachować kontrolę, ale świadomość zaczyna odpływać. Z moich ust wydobywa się jakiś dźwięk. Jest jednak nieokreślony. Heather odchyla wargi i wtedy przywieram do nich ustami, szukając rozpaczliwie ukojenia.
I znajduję je. Czuję się, jakby wszystkie tłumione uczucia, o których istnieniu nawet nie wiedziałem, nagle wydostały się na wolność. To uczucie... mimo że je znam, to nie czułem tego od dawna.
Przeczesuje palcami moje włosy, a ja przyciągam jej głowę jeszcze bliżej. Nasze języki się spotykają. Jej ciało jest ciepłe i miękkie, a wibracje jej ust wnikają w głąb mojego ciała.
Zaciskam usta na jej ustach, tym razem z większym zdecydowaniem, ale nie jestem w stanie ruszyć się bardziej bądź jakkolwiek inaczej. Czuję się, jakbym był zamrożony i próbował nie zostać złapany na gorącym uczynku, dlatego staram się być niewidoczny. Determinacja i zapalczywość - te dwie rzeczy dowodzą, że oboje staramy się jak najwięcej skorzystać, dopóki jeszcze ta chwila trwa. A oboje wiemy albo przynajmniej zdajemy sobie sprawę w jakiejś dalekiej części naszego umysłu, że nie będzie trwać wiecznie.
Serce mam rozdarte, choć powtarzam fałszywy schemat, bo przecież to wszystko przez przeklęty mózg. Gdyby ludzie byli bardziej odporni na działanie alkoholu... Jedna połowa krzyczy, że mam jak najszybciej się odsunąć i zakończyć ten okropny błąd, a druga każe mi zostać. Nie doświadczyłem nigdy w życiu niczego, co byłoby równie dobre, będąc zarazem tak strasznie bolesne.
Co ty Michael najlepszego, kurwa narobił?


Kitty?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz