- Nie wygląda na to, ale złapałem rękę, chyba, w czasie upadku z konia. Uciekł mi w las. Nazywam się Conrad. Czy byłoby dla pani problemem podwieźć mnie do szpitala? - Zapytałem, czując, jak jej wzrok jeździ po całej mojej osobie.
- Mamo kto to! - Głos dziecka z tylnego siedzenia, uświadomił mi, że mała dalej jest w przedszkolu. Zaraz się zacznie denerwować.
- Proszę, po prostu do szpitala? Mam małe dziecko, córkę, ma siedem lat. Przysięgam, że nie jestem groźny - Pochyliłem się odrobinę, starając się złapać z nią kontakt wzrokowy.
- No dobrze. - Mruknęła i otworzyła drzwi. Szarpnąłem za klamkę i wsiadłem do pojazdu z ulgą w sercu.
- Czy mógłbym zadzwonić w trzy miejsca? - Wskazałem na jej telefon leżący pomiędzy nami.
- Tak. - Pierwsze miejsce to przedszkole. Szybko wyjaśniłem sytuację i zapytałem, czy istnieje możliwość pozwolenia Daphne poczekać, na mnie albo na kogoś, kto się zgodzi ją odebrać. Przedszkolanka zgodziła się zabrać małą do siebie, mieszkała parę minut od lokum placówki, więc trafiłbym do niej. Kolejna osoba? Moje miejsce pracy. Musiałem mieć wszystkie dane o ubezpieczeniu, coś, co potwierdzi moje imię i nazwisko. Cokolwiek. Kelly, znajoma z mojego działu, szybko zgodziła się przyjechać mi z pomocą. Na koniec zostawiłem Sarah. Dziewczyna była chyba roztrzęsiona. Ale przyjęła wiadomość spójnie. Odłożyłem słuchawkę od ucha i popatrzyłem w lusterko, w którym odbijały się ciekawskie oczy dziecka. Mały, na oko maksymalnie ośmioletni chłopiec o wielkich zielonych oczach.
- Hej – Pomachałem mu zdrową ręką i lekko uśmiechnąłem się w lusterko. Odmachał mi i coś kwiknął.
- Jesteśmy na miejscu, powodzenia... Potrzebuje Pan jeszcze czegoś? - Kobieta zajechała pod parking szpitala.
- Chyba nie, ale dobrze by było poznać imię mojej Wybawicielki.
- Dallia - Kiwnęła głową.
- Miło mi poznać i jeszcze raz ci dziękuję Dalio – Zamknąłem za sobą drzwi i powoli ruszyłem ku oddziałowi nagłych przyjęć. Pielęgniarki szybko się mną zajęły, dostałem coś do picia. Kiedy przyjechała Kelly, adrenalina opadła, a ja coraz bardziej odczuwałem ból. Coś zagadywała z kobietami na recepcji, a mnie wywieziono do salki, w której czekał lekarz. Prześwietlenie potwierdziło złamanie. Co gorsza? Trzeba je było nastawić, a potem szybko zawinąć w gips. Zostały mi podane leki przeciwbólowe, ale zanim zaczęły działać, moją ręką już zajmował się specjalista. Zakląłem głośno, czując, jak ból rozchodzi się po całym ciele. Po chwili wszystko było za mną, ból ustąpił chemicznie wywołanemu zmęczeniu.
- Zaraz powinna przyjechać Sarah, znajoma ze stajni. Zobaczysz czy z nią wszystko okay? To w końcu jej koń? - Poprosiłem Kelly. Ta wyszła na korytarz i wróciła wyraźnie rozsierdzona. Nie miałem już siły pytać. Po godzinie zostałem odesłany do domu. Miałem na siebie uważać, odpoczywać i brać coś na ewentualny ból. Potem miałem wrócić na zdjęcie gipsu. Kelly zgodziła się mnie odwieźć do domu. Brak telefonu, portfela i czegokolwiek, pozbawiał mi trochę dłoni.
- Możemy zajechać do stajni? Mam tam telefon, portfel... Wszystko, nawet samochód -Wymamrotałem nieprzytomnie.
-Oczywiście słonko - Kelly z uśmiechem zjechała na inny pas.
- Dzięki, jesteś wielka, nie wiem, jak ja ci się odpłacę.
- Oj nie musisz, jesteś tego wart – Prychnęła. Pokiwałem głową.
- To stajnia Sarah, wiesz... Jest całkiem miła. Umie trenować konie - Mamrotałem nieprzytomnie w siedzenie. Brak odezwu mnie nie zniechęcał.
- Jest tak cholernie młoda... Ma 22 lata. Prawie. Czuję się trochę jak stary dziad - Prychnąłem.
- Chyba jest za młoda co? Nie sądzisz, że ktoś w twoim wieku bardziej cię zrozumie?
- Nie wiem, mam córkę. - Wzruszyłem ramionami, jak by to stwierdzenie, rozwiązywało wszystkie problemy. Zajechaliśmy pod stajnię. Kelly wysiadła i podeszła do mojego samochodu. Zabrała z niego co moje i wróciła.
- Jest Sarah? - Zapytałem, czując, jak senność mnie powoli odcina od świata.
- Nie ma
- Oh... Nie chcę, żeby Jinksowi coś było - Mruknąłem i przymknąłem oczy, zaciskając dłoń na telefonie. Chłód obudowy dawał mi pewne ukojenie.
- Daphne - Wymamrotałem po chwili ciszy.
- Jedziemy po nią. Spokojnie - Położyła mi dłoń na kolanie. Mruknąłem. Nie miałem już na nic siły. Oparłem się o drzwi i starałem się przysnąć. Niestety, natłok myśli nie znikał nawet pod wpływem zmęczenia i otępienia. Z długiego rozmyślania wybił mnie trzask drzwi. Byliśmy zaparkowani pod blokiem. Kelly szła aktualnie do jednej z klatek. Okolica przedszkola. Daphne zaraz ze mną będzie. Odblokowałem telefon i nieprzytomnie spojrzałem na wyświetlacz. Nieodebrane połączenie od Sarah i wiadomość. "Przepraszam, że cię na to naraziłam, daj znać, czy nic więcej ci nie jest, i gratuluje, życzę szczęścia”. Zmarszczyłem brwi. Szczęścia? Co? Powoli wystukałem odpowiedź:" Nic mi nie jest, zmęczony i tyle. Jinx cały? Ty cała? Szkoda, że nie dało rady cię zobaczyć w szpitalu. Nie przepraszaj, moja wina, że się rozproszyłem. Szczęścia? Dziękuję? " Wysłałem i schowałem komórkę w kieszeń. Drzwi samochodu gwałtownie się otworzyły i na siedzenie z tyłu wskoczyła Daphne.
- Tatuś! Nic ci nie jest? - Mała była przestraszona. Odpiąłem się i wychyliłem lekko w jej kierunku.
- Nie słonko, nic. Nic mnie nie boli. Tylko muszę chodzić z gipsem. Będziesz mi mogła go pomalować? - Starałem się jakoś wyciągnąć coś dobrego z sytuacji. Kelly wsiadła za kierownicę. Mała uśmiechnęła się i pokiwała głową. Wróciłem do bezpiecznej pozycji i starałem się zapiąć. Pokracznie, bo pokracznie, niestety mi nie szło. Ciche westchnięcie i nagle dłoń Kelly znalazła się przy mojej. Powoli dociągnęła klamerkę i wpięła na miejsce. Jej dłoń znów znalazła się na moim kolanie. Samochód odpalił i w ciszy pojechaliśmy do domu. Wysiadłem, od razu czując na boku ciało małej.
- Co jest?
- Nie upadnij! - Dziecięca fantazja, najwyraźniej połączyła losowe wypadki z obrażeniem. Pokręciłem głową i starałem się ja dźwignąć. Po paru nieudanych próbach mała siedziała na moim biodrze, podtrzymywana zdrową ręką. Kelly ruszyła za nami do drzwi. Głośne szczekanie upewniło mnie w poczuciu winy. Termin siedział tu sam, od rana. Postawiłem małą na ziemi i niezdarnie otworzyłem drzwi. Kelly schowała się dosłownie za mną, widząc psa.
- Jezu, co to jest?
- Termin, i to bardzo zirytowany termin? - Poklepałem się lekko po udzie, widząc ogrom energii i emocji wypisany na psim pysku. Pies wypadł na nas, skacząc, szczekając i piszcząc. Ruszył szybko do ogrodu, gdzie załatwił swoje potrzeby i znów wrócił do nas, ciesząc się. Zatrzymał się obok koleżanki i powąchał jej buty. Prychnął i znalazł się obok Daphne.
- Nie lubię tych ras, bez urazy Conrad, ale są agresywne – Mruknęła cicho.
- Gdzie tu agresja? Do domu, już - Popchnąłem małą i psa. Kelly weszła z nami.
- Pomogę ci co? - Zaproponowała a ja, widząc, ile mnie jeszcze czeka, zgodziłem się.
- To może ... Dasz radę zrobić jakąś kolację? Mała i ja nie jemy mięsa, tylko takie mam zastrzeżenia. Ja ją i siebie umyję - Zapytałem z lekkim uśmiechem.
- Jasne, coś się robi! - Kobieta szybko znalazła się w kuchni i słyszałem, jak otwiera lodówkę. Zamknąłem się z małą w łazience. Powoli rozebrałem nas i umyłem, najlepiej jak się dało, z ograniczeniem jednej ręki. Mała była szczęśliwa, że mogła pomóc mi, na przykład myć głowę. Kiedy skończyliśmy, Daphne sama się ubrała. Ja naciągnąłem na siebie tylko parę dresów i wyszliśmy z toalety. Brzęczenie telefonu w kieszeni spodni przypomniało mi o kontakcie z Sarah. Wyciągnąłem telefon i szybko przeczytałem nową wiadomość: „Dzięki, że pytasz, nic nam nie jest. Byłam, ale twoja dziewczyna uznała, że zajmie się tobą.” Zmarszczyłem brwi. Moja co? " Kelly mi nie przekazała, że w końcu się pojawiłaś. Nie jesteśmy razem. To znajoma z pracy. Przywiozła mi dane do ubezpieczenia i wszystko inne. Chcesz do mnie i Daphne jutro wpaść? Jak będziesz miała czas? Zapraszam na kolację w postaci mało zdrowej pizzy, bo z gotowania, na razie u mnie nic nie wychodzi" Odpisałem i poszedłem do kuchni. Kelly kręciła się i kończyła wykładanie placków na talerze.
Kolacja była smaczna i raczej szybka. Odprowadziłem małą do łóżka i sam usiadłem na kanapie z kobietą.
- Kelly, bardzo ci dziękuje za pomoc, nie dałbym sobie bez ciebie rady. Ale masz chyba swoje obowiązki co?
- Oj daj spokój. Dla ciebie wszystko - Uśmiechnęła się i jej dłoń znów znalazła się na moim kolanie. Spojrzałem na rękę i zamyśliłem się. Nie zauważyłem, jak jej ciało znalazło się bliżej mojego. Lekko oparła głowę o mój nagi bark i westchnęła. Zmęczenie to mną aktualnie kierowało. Miałem wrażenie, że całe moje ciało powoli się rozpływa. Po chwili ciszy podniosłem się.
- Idę spać. Przepraszam cię, ale jestem padnięty. - Wymamrotałem i ruszyłem do pokoju. Pościel nadal była pognieciona po wczorajszym gościu. Westchnąłem i położyłem się, wdychając zapach czystego prześcieradła. Nawet nie wiedziałem, kiedy usnąłem, a obok mnie położyła się druga osoba.
<Sarah?>
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz