2 mar 2019

Od Sarah cd. Conrada

Jechałam wolnym kłusem, rozmawiając jednocześnie z Conradem. Mężczyzna jeździł dobrze, jednak ciągle dość niepewnie siedział w siodle i zdarzało się, że gubił rytm, za którym jednak powinien podążać, ale mogłam się założyć, że to wszystko głównie przez duży odstęp czasu od ostatniej jazdy.
Nie spodziewałam się kompletnie, że z buszu obok nas wyskoczy sarna, a tak idealnie ułożony koń, jak Jinx, przestraszy się jej. Owszem, spodziewałabym się, że zacznie dębować, albo gwałtownie uskoczy, byłaby to jego normalna reakcja, jednak on gwałtownie puścił się pędem przed siebie i z tego co widziałam, nie wydawał się być skory do zatrzymania. Z przerażeniem popędziłam Joko, a ta ruszyła rozpędzona na wałacha, który jednak był daleko w tyle i zupełnie nigdzie nie było go widać. Po drodze nie natknęłam się też na zwłoki Conrada, więc byłam pewna, że jeszcze żyje, trzyma się na grzbiecie konia i może nic sobie nie zrobił. Chyba. Krążyłam po lesie przez pół godziny, jednak nie było po nim ani śladu. Telefon mężczyzny nie odpowiadał, a ja byłam coraz bardziej przerażona. Wróciłam do stajni wiedząc, że jeśli koń się zgubi, to zawsze wraca do domu i nie pomyliłam się. Spocony, przestraszony Jinx stał przy ogrodzeniu padoku, stojąc przy zgromadzonych wokół niego koni po drugiej stronie płotu. Ogłowie miał zerwane, a strzemienia nie było, jedynie przy siodle dyndał kawałek brązowego puśliska. Nigdzie nie widziałam Conrada, postanowiłam szybko ogarnąć konia, po czym jechać do lasu, aby szukać mężczyzny, jednak podejrzewałam, że nie jest małym dzieckiem i sobie poradzi - gorzej, jeśli niefortunnie spadł i coś mu się stało. Kiedy odkładałam popsute części rzędu jeździeckiego na szafkę w siodlarni, a Joko i Jinx stały w boksach, mój telefon nagle się rozdzwonił, a na wyświetlaczu zobaczyłam obcy numer. Od razu pomyślałam, że to bez wątpienia ludzie z pracy, chcący powiadomić mnie o czymś, jednak coś mnie tknęło i odebrałam.
– Halo? – spytałam drżącym, wciąż rozemocjonowanym tonem.
– Sarah? To ja, Conrad. Chciałem ci powiedzieć, że żyję, ale jadę do szpitala, bo chyba złamałem rękę – zaśmiał się nerwowo, chcąc rozładować napiętą atmosferę.
– Conrad?! Jak dobrze, że nie leżysz gdzieś tam w lesie – powiedziałam z ulgą. – Do jakiego szpitala? – odpowiedział mi, a ja rozłączyłam się, mówiąc, że zaraz będę. Zabrałam szybko konie do stajni, zamknęłam wszystko, po czym wsiadłam do samochodu, nawet się nie przebierając w normalne ubrania. Siadając za kierownicą czułam, że nie robię dobrze, jednak byłam to winna Conradowi i nie miałam czasu na wyrzuty sumienia. Wyjechałam z posesji tak wolno, jak potrafiłam, jednak do kliniki miałam na tyle daleko, że kilka minut później mknęłam ulicą, z rosnącą gulą przerażenia w gardle. Po drodze z krzykiem prawie potrąciłam kota, który wybiegł na jezdnię, więc z ulgą przyjęłam fakt, że niedługo potem znalazłam się na miejscu. Wbiegłam do szpitala.
– W czym mogę pomóc? – za ladą rejestracji siedziała jakaś brunetka.
– Przed chwilą przywieziono mężczyznę ze złamaną ręką, spadł z konia – wyjaśniłam szybko.
– Jest pani kimś z rodziny? – zagryzła wargę.
– Narzeczoną – odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem, usprawiedliwiając się tym, że przecież inaczej by mnie do niego nie wpuściła, tak? Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, jakby wiedząc jak jest naprawdę.
– Parter, sala numer cztery. Za rogiem – podziękowałam, biegnąc w tym kierunku, w którym mi polecono. Na miejscu przed salą zabiegową siedziała jakaś czarnowłosa, bardzo wysoka kobieta z mocnym makijażem. Zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem.
– A ty czego tutaj szukasz? – spytała z kpiną. – Przez ciebie mój chlopak ma złamaną rękę, a ty masz czelność się tutaj pokazywać? – zarzuciła mi, mrużąc oczy, a ja popatrzyłam na nią, zupełnie nic z tego nie rozumiejąc. Po chwili wiedziałam już dlaczego recepcjonistka podejrzliwie na mnie patrzyła, wyszło, że albo ja kłamię, albo Conrad jest kobieciarzem, skoro ma i narzeczoną (a nie ma), i dziewczynę. Ale dlaczego mi nie powiedział? Przecież nie tak dawno mówił, że żaden jego związek nie był zbytnio udany.
– Okej, a... jak on się czuje? – spytałam, jąkając się.
– A jak ma? Pewnie go boli – prychnęła. – No już, spadaj stąd, małolato – jej głos przepełniony byl nienawiścią, ale twarz wyrażała spokój. Bez słowa odwróciłam się, kierując do wyjścia. Wysłałam jedynie Conradowi SMSa o treści: „przepraszam, że cię na to naraziłam, daj znać, czy nic więcej ci nie jest, i gratuluje, życzę szczęścia”. To, co do niego napisałam było najszczerszą prawdą i miałam nadzieję, że mężczyzna ułoży sobie w końcu życie.


Conrad?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz