2 mar 2019

Od Sarah cd. Kena

– Ogłupiałeś do reszty – ściągnęłam brwi. – Chcesz, to sobie graj w tego pokera, w chińczyka, jak dla mnie to nawet w monopoly możesz, ale więcej pieniędzy ci nie dam – oburzyłam się, a brat, zupełnie nic sobie z tego nie robiąc, rozciągnął się bardziej na kremowej, skórzanej kanapie.
– Oddam co to grosza – zapewnił leniwie, patrząc się w sufit, a ja przez chwilę poczułam się, jakby Aiden był na sesji u psychologa, a za lekarza robiłabym ja, siedząc na krześle obok i wysłuchując jego błagań i narzekań.
– Jeśli tyle chciałeś, to możesz już wychodzić, bo śpieszę się do pracy.
– Przecież mam klucze – napomknął, a ja przeklinałam fakt, że rzeczywiście je ma. Musiałam być pijana, kiedy oddałam mu swój, aby dorobił dodatkowy.
– Dobrze, w takim razie nie spal mi domu, nie popsuj nic, nie zbij, nie zabij się, powodzenia, ja muszę iść – powiedziałam zdenerwowana, biorąc sportową torbę pod pachę i wychodząc z domu. W drodze do auta nałożyłam miękkie, wiosenne, sztuczne futro, a wsiadając za diabelną maszynę śmierci, jaką było moje auto, spojrzałam ostatni raz na okno kuchenne wychodzące akurat na parking. Aiden stał w nim i machał mi zawzięcie, więc niechętnie odmachałam. Mój brat niezawsze taki był. Pamiętam nie tak dawne czasy, gdy stał się moim opiekunem prawnym po śmierci rodziców, a ja, będąca wtedy nieznośną nastolatką w rozsypce, zmusiłam go, aby dorósł szybciej, niż on by chciał. Teraz, gdy już się usamodzielniłam i nie byłam od niego zależna, zachowywał się z powrotem jak nieutemperowany dzieciak, jednak niewiele mogłam zrobić, jeśli on nie wykazywał chęci, aby zrobić coś ze swoim życiem. Mogłam jedynie dbać o to, by nie uzależnił się od hazardu bardziej, niż już to zrobił, mogłam także pożyczać mu pieniądze na długi pobrane podczas gier, jednak moje zasoby nie były nieskończone. Tak jak każde, z resztą.
Nie jechałam długo, mimo że wolno, przez moje uprzedzenie prawdopodobnie każdy kierowca jadący za mną modlił się kilka razy, abym tylko przyśpieszyła. Na miejscu byłam półgodziny przed zaplanowanym treningiem. Przebrałam się w granatowe bryczesy z błyszczącym, silikonowym lejem i wysokim stanem, w białą, przylegającą bluzkę z długim rękawem i świeżo wypastowane oficerki z ostrogami. Siadłam wygodnie na fotelu w biurze, przeglądając wszystkie papiery z zaległymi opłatami i najróżniejszymi formalnościami dotyczącymi mojej działki, kiedy do mahoniowych drzwi ktoś zapukał. Przewróciłam oczami, stwierdzając, że od mojego przyjazdu nie minęło dziesięć minut, a ktoś już się dobija. Krzyknęłam „zapraszam",
witając przybyszów lekkim uśmiechem.
– W czym mogę pomóc? – powiedziałam, wskazując na fotele naprzeciwko mojego biurka, w międzyczasie machnęłam parafkę na jednej z przeglądanych kartek, wkładając ją następnie do segregatora.
– Chcieliśmy się spytać o naukę jazdy konnej, siostra bardzo chciała tego spróbować – odpowiedział chłopak z okularami, siadając.
– Okej, dobrze rozumiem, że nigdy nie jeździłaś na koniku? – skierowałam pytanie w stronę dziewczynki, a ta pokręciła przecząco głową, milcząc. Wstałam, podeszłam do komody, z której wyjęłam segregator podpisany jako „POCZĄTKUJĄCY", po czym omiotłam go wzrokiem. – Mamy kilka wolnych terminów, jeden z nich jest właściwie dzisiaj, zaraz. Jeśli chcielibyście się umawiać na różne daty, mogłoby być to w sporych odstępach czasu, więc proponuję ustalenie konkretnych godzin w ciągu tygodnia.
– To kiedy mógłbym się z panią umówić? – rzucił jeden z nich, a ja omiotłam go spojrzeniem, unosząc brew. Drugi chłopak jedynie się zaśmiał.
– Nawet jutro, weź swoją dziewczynę, to pójdziemy na podwójną randkę – machnęłam beztrosko ręką, wypowiadając się z kpiną, jednak nie chciałam poruszać takich tematów przy dziecku. Faceci uciekali ode mnie gdzie pieprz rośnie, dlatego „podwójna randka" nie miała prawa wypalić, chyba że rzeczywiście znalazłabym sobie chłopaka.
– Liczyłem na to, że pani nią zostanie – kontynuował.
– Zapraszam do stajni – stanęłam przy wejściu, z którego wychodził widok na kamienną podłogę i pierwsze, ciemne, angielskie, lśniące boksy. – to jest twój koń – podeszłam do skarogniadej klaczy, która wystawiła duży łeb w moją stronę. Była wysoka i dobrze zbudowana, przewyższała mnie o kilka głów, jednak uważałam ją za niezastąpioną nauczycielkę, bo była idealna dla dzieci, mimo swoich lekko odstraszających wymiarów. – nazywa się Kasjopea – nałożyłam kobyle kantar, wyprowadzając ją na uwiązie na korytarz. Była czysta, ale podałam dziewczynce szczotkę i pokazałam jak ma wyczyścić swojego rumaka, żeby sprawić jej przyjemność. Ja w międzyczasie przyniosłam siodło i ogłowie, które następnie założyłam. Wyszliśmy na dużą halę z wysokim dachem, kwarcowym podłożem i trybunami, gdzie czekali na mnie moi podopieczni, którym odpowiednio wcześniej przydzieliłam konie. Zaczęliśmy godzinną jazdę, jednak Sky była na lonży. Tłumaczyłam jej zawiły temat jakim jest kierowanie koniem, zatrzymywanie, ruszanie, chody i wszystko inne, co wcześniej miałam w planach. Przychodziło jej to z mniejszą lub większą łatwością, w międzyczasie dyktowałam polecenia innym jeżdżącym w tejże grupie, poprawiając ich błędy i dziękując w duchu, że przez tyle lat nabyłam umiejętność podzielnej uwagi. W końcu skończyliśmy, pożegnałam się z tymi, którzy jeździli samodzielnie, po czym zauważyłam podchodzących do mnie chłopaków, którzy poprzednio siedzieli na trybunach, obserwując jazdę.

Ken?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz