Podawałem jej bombki, kiedy ona ozdabiała każdą pustą gałązkę drzewka choinkowego. Lampki migały w kolorach bieli, zaś same bombki były czerwone, białe oraz złote, czyli tak właściwie to nasza choinka będzie dość spokojnym dziełem. Z całych sił starałem się nie stłuc żadnej, bo były prześliczne, a bądź co bądź, nie miałem ochoty jechać do marketu, gdzie panuje niecodzienny tłok. Brokat połyskiwał w blasku słońca, które o tej porze roku ledwo przebijało się przez grubą warstwę szarawych chmur. Jakieś dwadzieścia minut było już po sprawie, pozostały tylko łańcuchy i standardowa wisienka na torcie, czyli gwiazdka na czubek. Drugie święta poza domem miały być udane, choć aktualnie byłem sceptycznie do tego nastawione. To wszystko było dziwnie melancholijne i zwyczajnie nie wywoływało u mnie żadnych uczuć. Nawet śmiech Raven nie powodował, że i ja chociażby uśmiechnąłem się. Prędzej skupiałem się na tym, iż to moim zadaniem jest przygotować jedzenie na wigilijną kolację.
Przyszedł czas na wspomnianą wcześniej gwiazdę. Rav, choć wcale niska nie była, nie dosięgała do czubka. Widok zawziętej brunetki rozbawił mnie nieźle. Rzuciłem hasło "stołek", lecz w odpowiedzi dostałem tylko oburzone prychnięcie. No tak, nie mamy wystarczającego stołka, najwyższy ma jakieś dwadzieścia centymetrów, nie liczą tych wyższych, barowych, w kuchni. Kanapa? Nie, zbyt daleko. I wtedy na myśl wkradł mi się idiotyczny, lecz skuteczny pomysł. Przykucnąłem tuż przy niej. Pytający wzrok żądał wyjaśnień, jednak ja jedynie wzruszyłem ramionami i burknąłem, że skoro tak zależy jej na usadzeniu gwiazdki, niech nie wybrzydza. Niezbyt pewnym ruchem okrążyła mnie tak, by teraz stać za mną. Kiedy usiadła na moich ramionach, z trudem wstałem (w końcu dźwigałem jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt kilogramów czystego wkurwienia) i podszedłem bliżej do choinki. Szczerze mówiąc, była dość rozłożysta, a na dodatek wysoka, także sam nie wiem, czy z moim wzrostem dopchałbym się do najwyższej gałązki (a to za sprawą właśnie rozłożystości). Raven pochyliła się do przodu i syknęła głośno, kiedy igły dotknęły jej jakże wrażliwych policzków, a ona sama prawie wpadła na choinkę. Powstrzymałem śmiech, zaciskając usta, na które i tak wpełzł uśmiech. Złota gwiazdka nareszcie zagościła w ostatecznym miejscu. Zadowolona z siebie kazała znów przykucnąć, by mogła spokojnie zejść.
— Nie tym razem — mruknąłem, ukrywając wewnętrzny chichot.
Zanim zadała jakiekolwiek pytanie, stała już pod drzwiami wyjściowymi, rzecz jasna, na podłodze. Kurtka tkwiła w jej dłoni, podobnie jak buty, które podałem przed chwilą.
— Nie wyprowadzasz się, nie przejmuj się. — Machnąłem ręką. — Albo, poczekaj, nie, mam lepszy pomysł. — Odsunąłem się i wskazałem Raven wnętrze mieszkania. Weszła, a ja zabrałem jej kurtkę i odstawiłem obuwie. Tym razem to ja się ubrałem i, upewniając się, że wszystko, co potrzebne jest w kieszeni, wyszedłem z mieszkania, obiecując brunetce, że wrócę jeszcze dzisiaj. Właściwie to... nawet nie wiem, co wyrażał jej wyraz twarzy. Zaskoczenie, tylko to mogłem wywnioskować.
Z trzaskiem zamknąłem drzwi wejściowe i wyszedłem na zewnątrz. Wysłałem jeszcze SMS-a.
Co lubią kobiety. Co lubią kobiety. Co. Lubią. Kobiety. Tak w połowie drogi do centrum miasta zorientowałem się, że tak na dobrą sprawę to nie mam nawet pomysłu na to, co chciałbym podarować Raven. Odpadały wszelakie gadżety do pokoju, do łazienki, bo to zbędne, przecież ma mnóstwo miejsca. Poza tym, sypialnia nie grzeszy urodą, a więc nie ma nawet konkretnego koloru, w którym mógłbym kupić ozdobę. Żadne elektryczne szczoteczki do zębów, szczotki do włosów, kolorowe klapy do sedesu czy ledy do lusterka, to wszystko nie ma sensu. Dotarłem do parku. Usiadłem na ławce i wyjąłem telefon, by po chwili wpisać w wyszukiwarkę "najlepsze prezenty pod choinkę dla kobiet". Internet, na co dzień mój sprzymierzeniec, dzisiaj zbuntował się i pokazał mi same oklepane propozycje. Wyłączyłem go i wsunąłem ponownie do kieszeni. Zsunąłem się nieco i westchnąłem jeszcze głośniej. Miałem się przygotować dzisiaj, ale przyniosła tę cholerną choinkę, która zabrała mi całe popołudnie. Nici z kreatywnego i zaskakującego prezentu, Cameronie.
Siedziałem tam pieprzone pół godziny, zanim w końcu opuściłem teren parku i pokierowałem się w stronę idiotycznej galerii handlowej, gdzie czekała na mnie przygoda z przetrzepywaniem każdego sklepu z odzieżą, z artykułami AGD i innymi rzeczami, które być może zadowolą ją chociaż w małym stopniu. Po dwóch godzinach postanowiłem odettchnąć w restauracji fast-foodowej w tejże galerii. Sam nie wiem, jak to się stało, ale magicznym sposobem wpadłem na pomysł idealny. Pospiesznie opuściłem budynek (z pustymi rękoma, bo jakże inaczej). Taksówkarz zatrzymał się na moją prośbę. Zawiózł mnie na wskazany adres. Liczyłem na szczęście i na to, bym znalazł to, po co tu przyjechałem. Ba!, znajdę na pewno.
Umówiłem się z tutejszymi pracownikami, że przyjadę tu jeszcze pojutrze, by dokończyć podpisywanie papierów i ostateczne odebranie niespodziankę. Podekscytowany wystukałem numer Raven.
— No dobra, połóż się kiedy chcesz, już wracam — poinformowałem. Rozłączyłem się niemal natychmiast.
W mieszkaniu stawiłem się o dwudziestej pierwszej. Otworzyłem drzwi na oścież, kiedy wparowałem do pokoju.
— Tęskniłaś za ulubionym współlokatorem? — zapytałem z nutą rozbawienia w głosie. — Za dwa dni wigilia, moja droga Raven. A co to znaczy? Plan dnia to, uwaga, uwaga... pobudka o czwartej, punkt piąta rano siłownia, tak na rozbudzenie. Później oficjalne śniadanie, o dziewiątej idziemy na świąteczny seans w kinie, spokojnie, zero romantycznych komedii. O piętnastej zabieram cię na świątecznego hamburgera, o szesnastej stawiamy się w głównym parku. Odbędzie się tam kulig, zaopatrzyłem nas w dwie pary sanek, także ty siadasz na jednych, ja oczywiście na drugich. O osiemnastej trzydzieści wigilia, rzecz jasna tutaj, ja wszystko przygotuję, nie martw się, moja droga koleżanko.
Nawet nie pytajcie, kiedy załatwiłem to kino i kulig. Jestem mistrzem gospodarowania wolnego czasu.
Przyszedł czas na wspomnianą wcześniej gwiazdę. Rav, choć wcale niska nie była, nie dosięgała do czubka. Widok zawziętej brunetki rozbawił mnie nieźle. Rzuciłem hasło "stołek", lecz w odpowiedzi dostałem tylko oburzone prychnięcie. No tak, nie mamy wystarczającego stołka, najwyższy ma jakieś dwadzieścia centymetrów, nie liczą tych wyższych, barowych, w kuchni. Kanapa? Nie, zbyt daleko. I wtedy na myśl wkradł mi się idiotyczny, lecz skuteczny pomysł. Przykucnąłem tuż przy niej. Pytający wzrok żądał wyjaśnień, jednak ja jedynie wzruszyłem ramionami i burknąłem, że skoro tak zależy jej na usadzeniu gwiazdki, niech nie wybrzydza. Niezbyt pewnym ruchem okrążyła mnie tak, by teraz stać za mną. Kiedy usiadła na moich ramionach, z trudem wstałem (w końcu dźwigałem jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt kilogramów czystego wkurwienia) i podszedłem bliżej do choinki. Szczerze mówiąc, była dość rozłożysta, a na dodatek wysoka, także sam nie wiem, czy z moim wzrostem dopchałbym się do najwyższej gałązki (a to za sprawą właśnie rozłożystości). Raven pochyliła się do przodu i syknęła głośno, kiedy igły dotknęły jej jakże wrażliwych policzków, a ona sama prawie wpadła na choinkę. Powstrzymałem śmiech, zaciskając usta, na które i tak wpełzł uśmiech. Złota gwiazdka nareszcie zagościła w ostatecznym miejscu. Zadowolona z siebie kazała znów przykucnąć, by mogła spokojnie zejść.
— Nie tym razem — mruknąłem, ukrywając wewnętrzny chichot.
Zanim zadała jakiekolwiek pytanie, stała już pod drzwiami wyjściowymi, rzecz jasna, na podłodze. Kurtka tkwiła w jej dłoni, podobnie jak buty, które podałem przed chwilą.
— Nie wyprowadzasz się, nie przejmuj się. — Machnąłem ręką. — Albo, poczekaj, nie, mam lepszy pomysł. — Odsunąłem się i wskazałem Raven wnętrze mieszkania. Weszła, a ja zabrałem jej kurtkę i odstawiłem obuwie. Tym razem to ja się ubrałem i, upewniając się, że wszystko, co potrzebne jest w kieszeni, wyszedłem z mieszkania, obiecując brunetce, że wrócę jeszcze dzisiaj. Właściwie to... nawet nie wiem, co wyrażał jej wyraz twarzy. Zaskoczenie, tylko to mogłem wywnioskować.
Z trzaskiem zamknąłem drzwi wejściowe i wyszedłem na zewnątrz. Wysłałem jeszcze SMS-a.
Do Raven: Byłoby świetnie, jakbyś poszła spać nieco wcześniej, bo nie mam zamiaru wracać później, niż o północy. No wiesz, niespodzianka.Śmieszyło mnie moje zachowanie, bo brzmiałem dosłownie idiotycznie. To akurat nieprawda, ja chciałem zrobić tylko ładny prezent na święta, należy jej się (pomimo tego, ile wypiła kilka dni temu. Niestety, niesmak pozostał).
Co lubią kobiety. Co lubią kobiety. Co. Lubią. Kobiety. Tak w połowie drogi do centrum miasta zorientowałem się, że tak na dobrą sprawę to nie mam nawet pomysłu na to, co chciałbym podarować Raven. Odpadały wszelakie gadżety do pokoju, do łazienki, bo to zbędne, przecież ma mnóstwo miejsca. Poza tym, sypialnia nie grzeszy urodą, a więc nie ma nawet konkretnego koloru, w którym mógłbym kupić ozdobę. Żadne elektryczne szczoteczki do zębów, szczotki do włosów, kolorowe klapy do sedesu czy ledy do lusterka, to wszystko nie ma sensu. Dotarłem do parku. Usiadłem na ławce i wyjąłem telefon, by po chwili wpisać w wyszukiwarkę "najlepsze prezenty pod choinkę dla kobiet". Internet, na co dzień mój sprzymierzeniec, dzisiaj zbuntował się i pokazał mi same oklepane propozycje. Wyłączyłem go i wsunąłem ponownie do kieszeni. Zsunąłem się nieco i westchnąłem jeszcze głośniej. Miałem się przygotować dzisiaj, ale przyniosła tę cholerną choinkę, która zabrała mi całe popołudnie. Nici z kreatywnego i zaskakującego prezentu, Cameronie.
Siedziałem tam pieprzone pół godziny, zanim w końcu opuściłem teren parku i pokierowałem się w stronę idiotycznej galerii handlowej, gdzie czekała na mnie przygoda z przetrzepywaniem każdego sklepu z odzieżą, z artykułami AGD i innymi rzeczami, które być może zadowolą ją chociaż w małym stopniu. Po dwóch godzinach postanowiłem odettchnąć w restauracji fast-foodowej w tejże galerii. Sam nie wiem, jak to się stało, ale magicznym sposobem wpadłem na pomysł idealny. Pospiesznie opuściłem budynek (z pustymi rękoma, bo jakże inaczej). Taksówkarz zatrzymał się na moją prośbę. Zawiózł mnie na wskazany adres. Liczyłem na szczęście i na to, bym znalazł to, po co tu przyjechałem. Ba!, znajdę na pewno.
Umówiłem się z tutejszymi pracownikami, że przyjadę tu jeszcze pojutrze, by dokończyć podpisywanie papierów i ostateczne odebranie niespodziankę. Podekscytowany wystukałem numer Raven.
— No dobra, połóż się kiedy chcesz, już wracam — poinformowałem. Rozłączyłem się niemal natychmiast.
W mieszkaniu stawiłem się o dwudziestej pierwszej. Otworzyłem drzwi na oścież, kiedy wparowałem do pokoju.
— Tęskniłaś za ulubionym współlokatorem? — zapytałem z nutą rozbawienia w głosie. — Za dwa dni wigilia, moja droga Raven. A co to znaczy? Plan dnia to, uwaga, uwaga... pobudka o czwartej, punkt piąta rano siłownia, tak na rozbudzenie. Później oficjalne śniadanie, o dziewiątej idziemy na świąteczny seans w kinie, spokojnie, zero romantycznych komedii. O piętnastej zabieram cię na świątecznego hamburgera, o szesnastej stawiamy się w głównym parku. Odbędzie się tam kulig, zaopatrzyłem nas w dwie pary sanek, także ty siadasz na jednych, ja oczywiście na drugich. O osiemnastej trzydzieści wigilia, rzecz jasna tutaj, ja wszystko przygotuję, nie martw się, moja droga koleżanko.
Nawet nie pytajcie, kiedy załatwiłem to kino i kulig. Jestem mistrzem gospodarowania wolnego czasu.
RAVEN?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz