– Rachunek na nazwisko Weston – powiedział, gdy przyszła pora na uregulowanie opłaty. W przeciągu sekundy przed moimi oczami pojawiły się wszystkie sytuacje, oczywiście nieprzyjemne, podczas których miałam okazje słyszeć „Weston". – jakiś problem, ptaszyno? – zdjął okulary, patrząc się wprost na mnie, tak, jak dotychczas robiłam to ja.
Odzyskałam po chwili rezon, nabijając rachunek na kasę bez słowa. Gdy ta wypluła zwitek papieru, oderwałam go. Wzruszyłam ramionami z beznamiętnym wyrazem twarzy, podając mu paragon. Nie było po mnie nic widać, mimo że moje wnętrzności robiły fikołki, gdy Weston wiercił we mnie spojrzeniem. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jestem projektantką, a nie aktorką.
– To będzie piętnaście avarów – powiedziałam chłodno.
– Do zobaczenia, ptaszyno – rzucił pieniądze na blat ze śmiechem, udając się do wyjścia, a ja tylko przetarłam twarz dłońmi.
Miałam szczęście, że moja zmiana dobiegała końca, to nie był odpowiedni dzień na bycie produktywną. Po wczorajszym, zapracowanym dniu, podczas którego obiecałam sobie, że się wyśpię, położyłam się na zaledwie kilka godzin. Nie do końca zregenerowana, byłam w pracy już na piętnastą, a za godzinę, czyli o dwudziestej pierwszej, mogłam nareszcie stąd wyjść. Przyjęłam kilkanaście zamówień, wytarłam stoliki i udałam się na zaplecze po płaszcz. Życie w Avenley River było kiedyś szczytem moich marzeń, których rodzice nie rozumieli. Teraz, kiedy przyszło co do czego i te marzenia spełniłam, nie czuję, aby to było coś, do czego tak uparcie dążyłam, jednak wiedziałam, że muszę sobie radzić, żeby dać do zrozumienia ludziom, że ich nie potrzebuję.
Wyszłam z baru kilka minut po dziewiątej, w paskudnym humorze przemierzając ulice mojego osiedla, jakim było Laville. Kopałam pojedyncze kamienie, wlokąc się noga za nogą, gdy usłyszałam wystrzał. Po nim kolejny i kolejny. Mimo, że od zawsze mieszkałam na tym, niebezpiecznym osiedlu i nie pierwszy raz miałam do czynienia z taką sytuacją, poczułam strach, słysząc huk wystrzału ulicę obok. Podniosłam głowę, widząc dwie postaci celujące do siebie oraz dwie leżące na ziemi w kałuży krwi. Przejmujące przerażenie zawładnęło moim ciałem, upuściłam torbę, która upadła głucho na ulicę, jednak nikt tego nie słyszał. Byli zajęci sobą. Jeden z nich wystrzelił w tym samym momencie co drugi, a gdy grubszy z nich upadł, moją łydkę przeszedł paraliżujący ból, a na skórze poczułam coś gorącego. Z ciężkim oddechem zaczęłam się cofać w stronę ściany, w końcu natrafiając na nią i zsuwając się w dół. Gorące łzy zaczęły spływać po (na powrót) bladych policzkach, a ja zobaczyłam znajomą - nieznajomą twarz kilka kroków przede mną. Zadarłam głowę, mrużąc oczy, gdy blask latarni padł na nasze ciała. Przełykając gorzkie łzy, wstałam chwiejnie.
– Gdy mówiłeś „do zobaczenia”, nie chodziło ci chyba o takie okoliczności? – powiedziałam, czując jak łamie mi się głos. Ostatni raz obrzuciłam spojrzeniem martwe ciała, czując jak szybko bije mi serce, po czym odwróciłam się w stronę, w którą wcześniej zmierzałam, powoli kuśtykając do domu. Skrzętnie ignorowałam fakt, że z każdym krokiem nowa porcja gorącej krwi zalewała moją nogę, a ból stawał się nie do wytrzymania.
Samuel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz